LIV
Liverpool
Champions League
05.11.2024
21:00
LEV
Bayer Leverkusen
 
Osób online 1628

Kiedy podania są dziełem sztuki

Artykuł z cyklu Artykuły


Kiedy podania są dziełem sztuki, a nie malowaniem po numerach.

Statystyki stoją po stronie grającego w Liverpoolu Thiago i ponownie wysunęły się na pierwszy plan w wygranym meczu z Villarrealem w Lidze Mistrzów. Jednak pokazują tylko fragment całości.

Liverpool, Anglia. Nie dostrzegając żadnej opcji wyboru, która pokazałaby się natychmiast, Diogo Jota zdecydował zawrócić i zacząć jeszcze raz. Do końca pozostało około dwanaście minut i Liverpool od dłuższego czasu grał już w trybie oszczędzania energii. Zespół Jürgena Kloppa, w okresie równym mrugnięcia okiem, wypracował sobie dwubramkowe prowadzenie nad Villarrealem w pierwszym meczu półfinału Ligi Mistrzów i nie miał zamiaru oddać tej przewagi.

Jota zatem, przyjmując piłkę na lewym skrzydle i widząc, że droga do przodu jest zablokowana przez dwóch defensorów, postawił na bezpieczny wariant. Wycofał piłkę do linii środkowej. Virgil van Dijk przyjął podanie i zagrał piłkę naprzód w kierunku drugiej strony boiska. W tym samym momencie Thiago Alcântara zdecydował się skierować do kolegi natychmiastową informację zwrotną na temat jego decyzji.

Wyjaśnił, a przynajmniej wyglądał, jakby to robił, że wprawdzie Van Dijk był dobrym wyborem, to on także był na wolnej pozycji i dostępny do zagrania oraz technicznie patrząc, jeśli chciał być uszczypliwy, był lepiej ustawiony. Odpowiednim wyborem w tej sytuacji było podanie do Thiago. A to dlatego, że właściwym wyborem, praktycznie w każdej sytuacji, jest podanie do Thiago.

Trudno być pewnym co do tego, co szeroko rozumianym ostatnim czasie stanowi sedno piłki nożnej, ale obecnie wszystko pożera obsesja na punkcie dostarczania. W ostatniej dekadzie, mniej więcej, ten sport rozwinął w sobie płomienną wiarę, że jeśli coś nie może być zmierzone, to nie może być brane pod uwagę. Wartość zawodnika może być precyzyjnie zmierzona poprzez okrojenie efektów ich gry w coś konkretnego, coś określonego, jakiś numer lub procent, który daje iluzję potwierdzenia.

Oczywiście kuszące jest, żeby tę tendencję połączyć z rosnącym zainteresowaniem dyscypliny w analizy i poleganie na nich (to jest piłka nożnej, jakiej życzyli sobie maniacy komputerowi) lub nawet łączyć ją z postępującą infiltracją tego sportu przez ludzi, których można opisać jedynie jako Amerykanów. Jednak to może stanowić jedynie częściowe wyjaśnienie.

Prawdopodobnie równie istotna jest kultura tego sportu oparta kluczowych tematach do dyskusji, na głęboko zakorzenionej przynależności plemiennej i niekończących się kłótniach o panowanie, na pragnieniu rozprzestrzeniania się, uwagi i wpływów. Zimne, twarde liczby mają większą wagę niż 280 liter, a w efekcie większą niż tak przestarzałe terminy jak metafory czy aluzja.

Jakakolwiek nie byłaby tego przyczyna, naprawdę niewielu piłkarzy zostało tak bardzo sprowadzonych do liczb jak Thiago. W trakcie jego pierwszego półtora sezonu w Anglii liczby były poręcznym kijem, którym można go było okładać. Bo przecież liczba zdobytych przez niego goli i asyst raczej nie pokazywała, że może być wartościowym komponentem w Liverpoolu, ale co dopiero mówić wyróżniającym się graczem.

Poniewczasie, w ostatnich tygodniach ta dynamika uległa zmianie. Thiago w półfinale FA Cup z Manchesterem City zanotował celność podań na poziomie 92%. Zagrał 129 podań w trakcie ostatniego upokorzenia Manchesteru United, a 123 z nich znalazło wybranego odbiorcę.

Kilka dni temu w meczu z Evertonem wykonał więcej celnych podań niż cała drużyna rywali ogółem. A później, w meczu z Villarrealem, dotknął piłkę 119 razy, wykonał 103 podania, 99 celnych, miał 100% skuteczności w odbiorach, pięć razy przerywał ataki, zagrał 9 celnych długich podań i odbył jedną szczerą rozmowę motywującą z nieco niechętnym do niej Diogo Jotą.

Oczywiście problem tkwi w tym, że żaden z tych wskaźników nie oddaje tego, co sprawia, że Thiago jest tak ważnym elementem tej wersji Liverpoolu Kloppa. Nie chodzi jedynie o to, że nie uwzględniają one jego nawyku do wzywania kibiców do utrzymywania energii na trybunach, lub w jaki sposób doradza kolegom w trakcie całego spotkania, lub jego zdolności do zmiany czegoś tak ulotnego i nieuchwytnego jak wyczucie okazji w coś tak prostego, jak odbiór piłki.

Chodzi o to, że wskaźniki te nie mówią nic o tym, co zrobiło każde z tych podań. Nie rozróżniają podań wykonanych wewnętrzną częścią stopy od tych podkręconych zewnętrzną stroną. Tych, które utrzymują spokojne tempo gry od tych, które przecinają linię defensywy. Tych, które mkną i przemierzają duże odległości, lądując dokładnie na stopie któregoś z wdzięcznych odbiorców, od tych, które suną niska z niespodziewaną prędkością i nagle uruchamiają kolejny atak Liverpoolu.

Nie oddają tego, które podania zaczynają się tym szybkim bujnięciem bioder, a które patrzeniem Thiago w jedną stronę i kończą się zagraniem w przeciwną. Przynajmniej dwóch obrońców, którzy podążali jego śladem, nadal przetwarza to, co się wydarzyło. Wskaźniki nie wychwytują tego, jak niewzruszony jest nawet najmocniej wywieraną presją, lub jak bezbłędna jest jego technika. I nawet nie są blisko dotknięcia sztuki tego, czym wieńczy swoje rzemiosło.

Nie pokazują oczywiście też historii tego, jak Thiago doszedł do momentu, w którym kondensuje w sobie rozwój i dojrzałość Liverpoolu Kloppa. Pierwszy zespół, który Klopp doprowadził do finału Ligi Mistrzów, ten, który doznał łamiącej serce porażki z Realem Madryt w 2018 r., był zespołem, który wielbił chaos. Nie oddalił się w pełni od tego mylącego frazesu na temat swojego menadżera i jego perkusyjnego, heavymetalowego futbolu.

Drugi zespół, ten, który dotarł do finału w kolejnym sezonie i zakończył go ze znacznie lepszymi wspomnieniami, dokonał tego poprzez okiełznanie chaosu. Drużyna wzrostu i wznoszenia się. Potrafili wybrać swoje momenty i uwalniać moc oraz energię, która raz wyzwolona spod kontroli, przekształcała się w precyzyjny, będący nie do powstrzymania zryw.

Aktualna wersja zespołu może stać się trzecią ekipą Liverpoolu, która w ciągu pięciu lat dojdzie do finału Ligi Mistrzów. Muszą jedynie nie przegrać dwoma golami w przyszłym tygodniu. Jednak jednocześnie różni się od poprzednich wersji w wymiarze koncepcyjnym. Ten Liverpool definiowany jest bardziej przez kontrolę, niż przez chaos. Bardziej przez cierpliwość, niż przez perkusję.

Tych cech potrzebowali przeciwko Villarrealowi tj. drużynie, której romantyczna podróż do tego etapu turnieju nie powinna w żaden sposób być mylona z pragnieniem nawiązywania wyłącznie przyjaźni, skoro już tutaj dotarli. Liverpool musiał czekać. Musiał myśleć. Musiał się adaptować. Musiało dojść do szczęśliwego rykoszetu po dośrodkowaniu Jordana Hendersona, żeby przełamać tamę. A potem musiał uderzyć ponownie, prawie natychmiast, zanim Unai Emery będzie miał szansę naprawić przeciek.

W Europie gra niewielu pomocników, którzy lepiej od Thiago pasują do takiego zadania. Każde z tych podań z osobna coś wniosło. Zmieniały kierunki ataku, lub uwalniały od presji, lub przełączały bieg, lub zmieniały tempo. Redukowanie ich do samych liczb to pomijanie sedna. Zamiast tego lepiej czytać je, jak machnięcia pędzlem na płótnie, z których każde czyni obraz bardziej przejrzystym, z których każde jest podpisem mistrza przy pracy.

tłum. red. Poommaster



Autor: Rory Smith
Data publikacji: 28.04.2022