Analiza meczu z Boltonem
Sobotnie zwycięstwo 3-2 z Boltonem było dla Liverpoolu bardzo, bardzo ważne. Porażka oznaczałaby 9 punktów straty do liderów przez dwa tygodnie przerwy międzynarodowej, co zwiększyłoby wewnętrzną i zewnętrzną presję w klubie. To nigdy nie kończy się dobrze.
Jednak sposób, w jaki Liverpool odwrócił losy spotkania, dwukrotnie odrabiając straty, by na siedem minut przed końcem strzelić decydującą bramkę, zasługuję na pochwałę. Dzięki temu do przerwy reprezentacyjnej podchodzimy z odrobiną pewności siebie, która, pomimo słabego startu, pozwala dostrzegać znaki wskazujące, iż możemy powrócić do tej porywającej formy, którą prezentowaliśmy pod koniec sezonu 2008/09.
Wciąż jest wiele wątpliwości na temat zagrań w różnych sektorach boiska, a dyspozycja drużyny pozostawia wiele do życzenia, jednakże trzy punkty osładzają rzeczywistość.
W tej analizie przyglądam się rzeczom, które poszły nie tak, a także pozytywom z sobotniego popołudnia na Reebok Stadium.
Zacznijmy od pierwszego gola dla Boltonu, który wyprowadził ich na prowadzenie 1-0 w 33 minucie.
Zachowanie defensywy przy pierwszej bramce dla Boltonu była absolutnie komiczne. Widzimy tutaj co najmniej trzech piłkarzy Boltonu po prostu czekających na możliwość strzelenia bramki, podczas gdy defensorzy Liverpoolu stali bez ruchu.
Naprawdę źle, że straciliśmy taką bramkę, ponieważ taka sytuacja wydaje się być pomału zbyt dobrze znana. Chaos w grze i piłka w końcu trafia do siatki za sprawą Kevina Daviesa.
Problem wynika z pierwszej piłki w pole karne, wrzucanej na długi słupek z rogu. Musimy wybijać takie dośrodkowania, a przynajmniej dopadać do piłki jako pierwsi.
Tym razem to Elmander bez problemu doszedł do piłki i zagrał ją głową wzdłuż linii bramkowej, gdzie piłkarze Boltonu byli już przygotowani na wepchnięcie jej do bramki.
Nasza obrona rzutów rożnych jest problemem już od jakiegoś czasu, jednak gdy tego typu gole strzela się nam co weekend, przychodzi pora, by bić na alarm. Więcej pewności w wybijaniu piłki przy pierwszej okazji byłoby w tej chwili rzeczą niezbędną.
Bramka wyrównująca Glena Johnsona była wspaniała. Znalazł czas i miejsce, by zgubić Tamira Cohena i lewą nogą dokładnie skierować piłkę do bramki.
Jest to kolejny znak, że ten prawy obrońca potrafi dość szybko zrobić coś z niczego. Dobrze jest widzieć, że strzelił już swoją drugą bramkę w barwach klubu.
Defensywa Liverpoolu zaspała jednak po raz kolejny tuż po rozpoczęciu drugiej połowy i naprawdę mam nadzieję, że Benitez popracuje nad tym podczas przerwy reprezentacyjnej.
Tak wyglądała sytuacja bezpośrednio poprzedzająca gola, tuż zanim Davis zgrał długą piłkę w nasze pole karne z lewej strony bramki.
Kółkiem zaznaczyłem strzelca bramki, Cohena, zilustrowałem także jego bieg do asysty Daviesa. Cohen wbiegł w pole karne i - co trzeba mu przyznać - zachował spokój i wpakował piłkę do bramki obok Pepe Reiny.
Dlaczego jednak nikt nie krył Cohena, gdy ten wbiegał w pole karne, dzięki czemu znalazł się w świetnej sytuacji. I - co równie ważne - dlaczego Davies wygrał pojedynek główkowy? Sytuacja podobna, jak w przypadku pierwszego gola - musimy atakować te górne piłki i dopadać do nich pierwsi.
Jeśli tego nie zrobimy, inne drużyny będą nam strzelać bramki takie, jakie straciliśmy z Boltonem, przez cały sezon.
Punktem zwrotnym meczu z całą pewnością była czerwona kartka dla piłkarza Boltonu. Drugie ukarane kartką wykroczenie Seana Davisa tego dnia, czyli podcięcie biegnącego Lucasa, i zespół gospodarzy musiał kończyć mecz w dziesiątkę.
Dodatkowa przestrzeń i nieobecność Davisa od razu spuściły ze smyczy the Reds, a szczególnie Stevena Gerrarda, który przez cały czas do tego momentu był powstrzymywany przez pomocnika Boltonu.
Teraz Gerrard mógł już atakować i robić to, co potrafi najlepiej - wykorzystać te dodatkowe dwa metry wolnej przestrzeni i ratować Liverpool.
Przed meczem Rafa Benitez zaapelował do Stevena Gerrarda o poprawę gry po rozczarowującym początku sezonu.
Gerrard odpowiedział na publiczną krytykę ze strony menedżera w perfekcyjny sposób - postawą kapitana. Po meczu przyznał, że był to zespołowi winien.
To sytuacja mająca miejsce tuż po czerwonej kartce Davisa. Gerrard nagle przeniósł swoją grę na inny wymiar. Dirk Kuyt po główce Lucasa w ten sam sposób zgrał piłkę na skraj pola karnego, gdzie nadbiegał Gerrard.
Defensywa Boltonu spodziewała się, że Kuyt zagra wzdłuż bramki, Gerrard wbiegł w wolne miejsce i prawą nogą huknął z półwoleja w poprzeczkę. Jussi Jaaskelainen nie miałby żadnych szans.
Umiejętnością Gerrarda jest szybkie pojawienie się w odpowiednim miejscu i kreowanie okazji bramkowych. Liverpool szybko wrzucił dzięki temu wyższy bieg i mieliśmy okazję oglądać ekscytujące - a ostatecznie również zwycięskie - ostatnie 20 minut.
Trzecia bramka Liverpoolu w tym meczu - zwycięski gol Gerrarda była specjalna, jednak uważam, że trafienie Fernando Torresa, czyli drugie Liverpoolu, jest jedną do tej pory jedną z naszych bramek sezonu.
Jest ona idealnym przykładem gry Liverpoolu odbudowanego po wyrzuceniu z boiska Davisa i zawiera wizję oraz dokładność podań Gerrarda, zagranie typu "wysoki koleś" Kuyta i fantastyczny zwinny bieg oraz wykończenie Torresa. Fantastyczny gol, który zdał się być przegapiony przez media po tym spotkaniu.
Powyżej starałem się zilustrować tę bramkę najlepiej jak umiałem. Gerrard znalazł czas i pewność, by spojrzeć, jak wygląda sytuacja, posłał idealną piłkę do Kuyta, który nabiegł i inteligentnie odegrał klatką piersiową wprost do nadbiegającego Torresa.
Podobnie jak w ostatnim przykładzie, wizja i ruch Gerrarda wycisnęły z Kuyta to, co najlepsze. Kuyt mógł więc zagrać rolę piłkarza, na którym koncentruje się krycie, kreując w ten sposób sytuację.
Jego zgranie klatką pod nogi Torresa zostało opanowane przez Hiszpana, który przyjął piłkę, wypuszczając ją sobie w głąb pola karnego, po czym w swoim stylu pokonał bramkarza prawą nogą i znów był remis.
Było to świetne zagranie tych trzech piłkarzy, bowiem padła po nim bramka, mimo iż początkowo nie była to nawet okazja do ataku. Specjalne uznanie należy się moim zdaniem Kuytowi za sposób, w jaki nabiegł na piłkę po zagraniu Gerrarda i zmienił kierunek jej lotu na inny niż kierunek jego biegu, co pozwoliło Torresowi wpaść w pole karne i znaleźć się we wspaniałej okazji, którą ze spokojem wykorzystał.
A co ze zwycięskim golem z 83. minuty? Technika, z jaką ten chłopak potrafi kopnąć tego typu piłki ze skraju pola karnego jest po prostu wybitna.
Był to tak naprawdę prosty gol, ale chodzi tu przede wszystkim o technikę, z jaką Gerrard oddał strzał.
Głębokie dośrodkowanie Johnsona, zgranie Torresa i uderzenie pokazujące spokój i umiejętności strzelca, które nasz kapitan pokazywał już wielokrotnie. Była to wspaniała ilustracja jego możliwości strzeleckich.
Moje ostatnie słowa pochwały za ten mecz idą do Reiny. Choć był on częścią chaosu przy dwóch bramkach Boltonu, nie należy zapominać o tej wspaniałej paradzie z pierwszej połowy.
Lucas z głupi sposób sprokurował rzut wolny tuż za linią pola karnego przy stanie 1-1 i zbliżającym się końcu pierwszej połowy. Podkręcone, mocne uderzenie Taylora minęło nasz mur, jednak na jego drodze stanął nasz bramkarz, który popisał się interwencją koniuszkami palców. Fantastyczna obrona, bardzo efektowna dla widza. Reina już parokrotnie pokazał w tym sezonie swoimi interwencjami, jak ważny jest dla naszej drużyny.
Wciąż pozostają pytania na temat postawy defensywy Liverpoolu w tym sezonie. Wpadają zbyt łatwe bramki, co komplikuje życie po drugiej stronie boiska.
Jednak odrodzenie, jakie Liverpool pokazał w ostatnich trzydziestu minutach było fantastyczną sprawą. Odrobinę jednak spóźnioną.
Komentarze (0)