Patrick Barclay o Shankly'm
Swoją opinią na temat legendarnego trenera Liverpoolu podzielił się Patrick Barclay - obecnie jeden z głównych komentatorów piłkarskich The Times. W czasach Shanksa stawiający swe pierwsze kroki jako dziennikarz.
Nie ma przesady w stwierdzeniu, że Billa Shankly'ego można uznać, za założyciela współczesnego Liverpool FC.
Shankly był dla Liverpoolu tym, kim dla Manchesteru United był Sir Matt Busby. Dwóch wspaniałych, szkockich managerów, którzy przybyli do dwóch wielkich klubów.
Co się tyczy Shankly'ego, to zmienił on Liverpool w najbardziej konsekwentnie odnoszący sukcesy zespół, w historii angielskiej piłki nożnej.
Shankly złamał reguły. Stworzył biblię, podręcznik treningu według którego żył Liverpool.
Ale moim zdaniem, o wiele ważniejsze były standardy, które wprowadził oraz nieposkromiony duch, którego zaszczepił, a który jest widoczny nawet na fotografiach, czy na jego własnym pomniku, stojącym przed stadionem.
Shankly był niezwykłym człowiekiem. Emanowała od niego miłość do futbolu.
Uwielbiał piłkę nożną, lubił się przekomarzać, można nawet uznać, że to on wprowadził do gry słowne gierki.
Kiedyś, przy okazji zatrudnienia wielkiego Rona Yeats'a, na Anfield zjawili się dziennikarze. Shankly opowiadał, że jego piłkarze to kolosy i ludzie mu wierzyli. Zespoły, które przyjeżdżały na Anfield, bały się owej niezwykle zaciętej mentalności zwycięzców.
To przetrwało poza erę Shankly'ego. Anfield stało się twierdzą, gdzie przyjezdni byli okładani przez pełne 90 minut.
Tą zaciekłość wyzwolił Shankly.
Bez wątpliwości był wspaniałym człowiekiem. Moim zdaniem przewyższał nawet Boba Paisley'a. Co prawda Paisley zbudował drużyny, które grały ładniejszą piłkę, a jeśli wziąć pod uwagę rozgrywki europejskie, odnosiły więcej sukcesów. Ale jestem pewien, że sam Bob powiedziałby, że jego wygrane nie byłyby możliwe bez Billa.
Shankly położył podwaliny pod triumfy Paisleya, a ten stał się najbardziej utytułowanym managerem w historii angielskiego futbolu.
To największy trybut, jaki mogę złożyć Shankly'emu - gdyby nie on, nie byłoby Boba Paisleya.
Mimo że większość trenerskiej kariery Shankly'ego miało miejsce jeszcze przed moim wejściem w świat dziennikarstwa, mam pewne osobiste doświadczenia, dotyczące tego człowieka.
Zacząłem pracować jako piłkarski sprawozdawca w 1974r, na krótko przed rezygnacją Shankly'ego. Dostałem za zadanie napisać tekst o Ianie Callaghanie dla Guardiana.
Zapytałem jednego z moich kolegów, w jaki sposób się za to zabrać, a on polecił mi zadzwonić do Shankly'ego na Anfield.
Dla mnie Shankly był kimś w rodzaju boga więc pomysł zatelefonowania do niego wydał mi się dość wyszukany, ale mój współpracownik był nieugięty.
W końcu zadzwoniłem, wyjaśniłem recepcjonistce kim jestem, oczekując, że ta mnie wyśmieje i odpowie, że Shankly to bardzo zajęty człowiek i nie znajdzie czasu, by ze mną porozmawiać.
Nagle po drugiej stronie zabrzmiał znajomy głos, a ja uświadomiłem sobie, że to sam Shanks:
- Tak? - nikt inny nie mówił tego w tak agresywny, zjeżony sposób.
Ze zdenerwowania jąkałem się tak mocno, że pewnie oczyma wyobraźni widział, jak się czerwienię, trzymając przy uchu słuchawkę telefonu.
- Zastanawiałem się tylko, co pan myśli na temat Iana Callaghana? - spytałem.
Nastała chwila ciszy, zanim Shankly opdowiedział:
- Jezu Chryste!
'O nie!' - pomyślałem. 'Rozzłościłem go, a teraz mnie wyzwie'.
Szybko przeprosiłem, ale on odparł:
- Nie, nie synu. Chciałem tylko powiedzieć, że Ian Callaghan przypomina mi Jezusa.
- Cally to najwspanialszy człowiek, jaki stąpał po Ziemii od czasów Jezusa Chrystusa. Daje świetny przykład wszystkim wokół. Prowadzi się we właściwy sposób i stanowi inspirację dla każdego, kto ma z nim kontakt.
To właśnie był Shankly. Można było się zarazić jego entuzjazmem.
Wielu ludzi pyta często, czy Shankly byłby w stanie powtórzyć swój sukces w czasach współczesnych. Jestem pewien, że byłby w stanie. Siła jego osobowości sprawiłaby, że dałby sobie radę.
Powiem wam tylko jedno, nie chciałbym być w skórze agenta piłkarskiego, który dzwoni do Shankly'ego z zapytaniem, dlaczego jego zawodnika nie ma w składzie.
Zaletą Shankly'ego był jego dowcip.
Odnosząc to do współczesności: Jose Mourinho potrafi rozmawiać o różnych sprawach z tak rozbrajającą szczerością, aż ludzie zaczynają się podśmiechiwać.
Shankly byłby w stanie przenieść swój dowcip do obecnych czasów. Dziennikarze byliby zdenerwowani w jego obecności i notowaliby każde jego słowo. Uważam, że byłby w stanie robić rzeczy, na które wielu obecnie nie potrafi się odważyć.
Świetnie pasowałyby mu wszelkie udogodnienia, dotyczące kondycji i generalnych nawyków piłkarzy, poczynione na przestrzeni lat. To rzeczy, w które on sam wierzył i które na pewno by zaakceptował.
Tak długo, jak długo miałby koło siebie dobrych taktyków, jak Bob Paisley, odnosiłby podobne sukcesy, jakie odnosił w czasach, kiedy był trenerem. Nie sądze byśmy zauważyli jakąś wielką różnicę.
Jego największymi atutami była silna osobowość i dar przewidywania. To one przyczyniły się do jego sukcesu.
Kevin Keegan, uczeń Shankly’ego, zapytany przez jednego z dziennikarzy podczas pobytu w Newcastle czy jego zespół ma zamiar tylko umacniać swoją pozycję w pierwszej lidze po tym, gdy dopiero co do niej awansował, odpowiedział: „Nie znam takiego słowa, nie ma takiej rzeczy.”
Taka była właśnie filozofia Shankly’ego – w czymkolwiek bierzesz udział, zawsze aspiruj do tego, by być najlepszym.
Jeśli awansujesz z drugiej do pierwszej ligi to twoją ambicją powinna być wygrana tej ligi tak szybko, jak to tylko możliwe.
Shankly umiał także podejmować trudne decyzje – często bywał bezwzględny.
Jednak jest to cecha, którą powinien posiadać każdy menadżer. Ciężko jest wskazać trenera, który jej nie posiada, nawet jeśli robią to, jak np. Arsene Wenger, z uśmiechem na twarzy.
Podejrzewam, że obecnie dla wielu młodych ludzi Shankly jest osobą tak odległą, jak dajmy na to Herbert Chapman, inny z wielkich trenerów.
Nie mogę dokładnie wyobrazić sobie Chapmana, dlatego oczywiste jest, że młodzież, mimo tego, że zdaje sobie sprawę z wielkości Shankly’ego oraz rozumie jego legendę, nie może sobie do końca go zwizualizować.
Sądzę, że dla młodszych jest on legendą, jednak starsi, po czterdziestce lub pięćdziesiątce, pamiętają jego osobowość i charakter, którym może poszczycić się niewielu.
Dla mnie Shankly to Liverpool Football Club oraz the Kop. Nie rozdzielam ich.
Kiedy słyszę “Bill Shankly” pierwszą rzeczą, która przychodzi mi do głowy, jest to słynne świętowanie przed the Kop z szalikiem zawiązanym wokół jego szyi.
On był Liverpoolem. Takiej więzi z kibicami nie miał żaden inny trener.
Niewiele jest klubów, z którymi trener byłby tak nierozerwalnie związany, jak Bill Shankly był z Liverpoolem.
To właśnie dlatego duch Shankly’ego nigdy nie zginie.
Newsa współtworzyła Ola
Komentarze (0)