ARTYKUŁ
Zapraszamy Państwa do lektury kolejnego artykułu. Tym razem postanowiliśmy, w obliczu ostatnich wydarzeń w klubie, przedstawić działania dyrektora zarządzającego Christiana Purslowa. Kto negocjował transfer Van der Vaarta w Madrycie? Dlaczego Rafa Benitez nie może porozumieć się z kierownictwem? Odpowiedzi na te pytania w artykule.
"W klubach mamy zawsze trójcę świętą - piłkarzy, managera i kibiców. Dyrektorzy się nie liczą. Ich zadaniem jest tylko podpisywanie czeków" - Bill Shankly.
Christian Purslow, bo o nim będzie mowa w tym artykule to dyrektor zarządzający. Mając od dłuższego czasu władzę nie zdołał znaleźć inwestora dla Liverpool Football Club. W pewnym sensie zaniedbał część swoich obowiązków i w rezultacie część kompetencji, które do tej pory należały do niego zostały zredukowane. Przejął je zatrudniony Martin Broughton i bank inwestycyjny Barclays Capital. Stawiając podstawową tezę tego tekstu wygląda na to, że Christian Purslow próbuje działać tam gdzie jeszcze może. Tym samym miesza się w obszary funkcjonowania klubu, które go nie dotyczą.
Purslow od długiego czasu jest kibicem Liverpoolu. Przez wiele lat posiadał nawet karnet na cały sezon. Pomimo tego dyrektor zarządzający Liverpoolu gdy nadarza się okazja niewiele sobie robi ze sławnego cytatu o "Trójcy Świętej".
Praktycznie rzecz biorąc, wygląda również na to, że Purslow, podczas gdy za wszelką cenę nie szuka aprobaty poszczególnych piłkarzy pierwszego składu, próbuje nadrabiać mniejszy przydział obowiązków gdzie indziej. Robi to na kilka sposobów. Stara się ratować swoją pozycję, a także oddziaływać na swoje ego i kreślić siebie w roli numeru jeden w Liverpoolu. Takie działania podkopują jednak pracę trenera za każdym razem w dziecinny i zarozumiały sposób w poczuciu urażonej dumy.
Purslow nie jest zadowolony ze swojej obecnej roli, a przecież jeszcze niedawno był "nietykalny". Rzekomo również chętnie rozmawia z każdym kto może rozpowszechnić jego propagandę.
Propagandę, które skończyła się na artykule w The Independent. W krótkim opisie tego tekstu możemy przeczytać, że "kierownictwo klubu nie będzie stało na przeszkodzie, jeśli Juventus złoży oficjalną ofertę". Ostatni cytat z artykułu: "przedstawiciel Liverpoolu sugeruje, że tym razem Benitez nie wykorzysta popularności wśród kibiców do lepszego kontraktu i większego wpływu na klub, jak to miało miejsce w przeszłości, jeśli Juventus zjawi się z ofertą."
Jak się może wydawać rozmyślny czas na taki artykuł nie był najgorszy, o czym zaraz dalej będzie mowa. Liverpool miał przed sobą największy mecz w sezonie. Sytuacja znakomicie przedstawia manię wielkości byłego szefa średniego przedsiębiorstwa, który prawdopodobnie był informatorem tego artykułu.
Jak dowiedział się autor tego tekstu, Liverpool stara się o transfer pomocnika Rafaela Van der Vaarta. Real Madryt już otrzymał ofertę klubu z Anfield, jednak operacja odbyła się bez wiedzy czy pozwolenia Beniteza oraz jego sztabu. O negocjacjach w sprawie Van der Vaarta Nasz serwis pisał jako pierwszy 24 kwietnia. Z kolei dzisiejszy artykuł pt. "Liverpool nie zawaha się decyzji" potwierdza tylko, że Benitez nie wiedział o negocjacjach.
Sprawa Van der Vaarta wyszła na jaw w ubiegłym tygodniu. Purslow był obecny na Vicente Calderon w Madrycie, gdzie prowadził rozmowę z różnymi dziennikarzami. Chwalił się między innymi spotkaniem z Florentino Perezem i twierdził, że dostał propozycję transferu "Van der Vaarta i jednego napastnika".
W tym czasie Benitez nawet nie wiedział, że Purslow rozmawiał o transferach z Realem Madryt. Hiszpan również z pewnością nie prosił o to dyrektora zarządzającego klubu. Mimo tego Purslow nie widział przeszkód, by podzielić się tą informacją z dziennikarzami. W rezultacie Benitez odczuł, że jego pozycja jest podkopana i osłabiona w momencie kiedy dowiedział się o takich rzeczach.
Niekoniecznie trzeba posiadać "piłkarską przeszłość" żeby zajmować pozycję przedstawiciela klubu. Jednakże aktywnie ingerować w politykę transferową klubu nie zważając na managera to ciężkie przewinienie. W rzeczy samej to było szokujące zaniedbanie człowieka, który najwyraźniej rozkoszuje się swoją pozycją w klubie.
Czy taka nieostrożność jest częścią kampanii przeciwko trenerowi, czy jedynie działaniem człowieka zdesperowanego i chcącego udowodnić światu swój status, trudno stwierdzić.
Jeśli mamy rozważać tą pierwszą opcję, Purslow przyzwolenia właścicieli klubu z pewnością nie otrzymał, gdyż Amerykanie chcą spokojnie i bez turbulencji oddać stery klubu w ręce nowego inwestora.
Jeśli sytuacja jest taka jak wersja numer dwa, Purslow powinien przynajmniej wiedzieć, że nikt nie jest większy od klubu. Żaden dyrektor nie jest ważniejszy niż trener. Powinien też nauczyć się dobrych obyczajów.
Nowy prezes klubu Broughton, który nie spotkał się jeszcze z Benitezem, w zasadzie miał przełamać impas w zarządzie, żeby sprzedać Liverpool Football Club. Ostatniej rzeczy jakiej potrzebuje klub i jego właściciele to wojna na wyniszczenie między trenerem i dyrektorem zarządzającym.
Jest cień wątpliwości, że Christian Purslow przybył do klubu z najlepszymi intencjami jako prawdziwy fan Liverpoolu. Najprawdopodobniej porzucił dużo lepszą pracę, żeby znaleźć się w strukturach Liverpoolu i wykonywać zadania, które w wyobrażeniu każdego fana Liverpoolu mógłby wykonywać każdy z nas.
W tym tkwi cały problem.
Kibic nie może prowadzić klubu piłkarskiego. Świadczy o tym kilka przykładów, kiedy dochodziło do katastrofy. Zasadniczo to kielich goryczy do wypicia, ponieważ brakuje tu logiki i argumentów.
Bardzo możliwe, że uświadomiona racja bytu w jakiś sposób przesłoniła mu oczy. Pozbawiła go profesjonalizmu, który jest niezbędny do prowadzenia takiego klubu jak Liverpool FC.
Nie ma wątpliwości, że Purslow w głębi serca chce jak najlepiej dla klubu. Jeśli oceni niektóre działania i zdecyduje się odejść, rozum podpowie mu, że to najlepsza decyzja dla klubu. W ten sposób pomoże osiągnąć cel, którym pierwotnie miał się zająć.
Tom Wilson
Komentarze (0)