Carragher o Houllierze
W fascynującym wywiadzie przed poniedziałkowym powrotem Gerarda Houlliera na Anfield Jamie Carragher wyjaśnił dlaczego uważa Francuza, w pierwszych trzech latach jego pracy w Liverpoolu, za najlepszego menedżera z jakim kiedykolwiek pracował.
Jest 9.30, mroźny poranek w Merseyside. Ból po odniesionej dwa dni temu porażce z Tottenhamem wkrótce zostanie pogłębiony wiadomością, że Jamie Carragher nie zagra przez trzy miesiące.
32-latek doznał zwichnięcia ramienia podczas, wydawać by się mogło, nieszkodliwego ataku na byłego kolegę z drużyny, Petera Croucha. W najlepszym wypadku Carra zagra dopiero pod koniec lutego. Nic więc dziwnego, że obrońca nie był w zbyt dobrym humorze.
Wiele mówi więc o nim jako o człowieku fakt, że mimo wszystko pojawił się na umówionym wcześniej spotkaniu z Liverpoolfc.tv. Większość piłkarzy przełożyłoby taki wywiad, co jest zupełnie zrozumiałe. Pojawienie się Jamiego na spotkaniu było też wyrazem wielkiego szacunku dla Gerarda Houlliera, który był tematem dzisiejszej rozmowy.
W piłce nożnej, podobnie jak we wszystkich innych dziedzinach życia publicznego, odpowiedni punkt widzenia przychodzi z czasem. Przez wiele lat po konferencji prasowej oznajmiającej jego odejście z klubu, analiza ery Houlliera była mocno krytyczna.
Ostatnie dwa lata, nieumiejętność wykorzystania pucharowego sukcesu do osiągnięcia dobrej pozycji w lidze, mnóstwo nieudanych nabytków takich jak El Hadji Diouf i Bruno Cheyrou. Wszystko to było zbyt świeże, wzbudzało zbyt wiele emocji. Szczyt z 2001 roku często wydawał się być przedrostkiem porażki.
- Zbyt szybko wrócił – mówi Carragher o dramatycznym powrocie Houlliera na ławkę trenerską zaledwie tygodnie po przejściu operacji serca.
- Myślę, że sam przyznałby teraz, że lepiej postąpiłby czekając do końca sezonu. Poniósł go jego entuzjazm do futbolu. Bez wątpienia nie pomogło mu to w okresie, w którym podjął pewne decyzje, jednak przez pierwsze trzy czy cztery lata był najlepszym menedżerem jakiego miałem.
- Nie był trenerem, był menedżerem. Był niesamowity na spotkaniach z zespołem, świetnie motywując nas przed meczem. Sprawiał, że czuło się ducha drużyny.
Jak więc Carragher określa erę Houlliera sześć pełnych wydarzeń lat później?
- Przywrócił nas na mapę Europy zdobywając Puchar UEFA w 2001. Był też pierwszym menedżerem, który wprowadził nas do Ligi Mistrzów – mówi weteran naszej defensywy.
- Osiągnięcie z 2001 jest zdecydowanie niedoceniane. Ten sezon był niesamowity. Zdobycie w ciągu sezonu jakiegoś trofeum to świetna rzecz. Czym jest więc wygranie ich trzech?
-To nie same finały. Po drodze masz ćwierć- i półfinały, które są niesamowicie ważne. Wszystko jest na ostrzu noża. Przegrasz jedno spotkanie i trofeum się wymyka.
- Niektóre transfery nie wypaliły, spójrzcie jednak na Samiego Hyypię, cóż to był za nabytek. Markus Babbel, Didi Hamman, Stephane Henchoz, Gary Mac, te zakupy. Popatrzcie, co w szczytowym sezonie robił Heskey. Zwróćcie uwagę na to, jak (Houllier – przyp. red.) uczynił mnie i Danny’ego Murphy’ego lepszymi piłkarzami i jak wprowadził do pierwszego zespołu Gerrarda.
Sam Carragher będzie najlepiej zapamiętany za jego występ podczas pamiętnej nocy w Stambule, podczas której przezwyciężył problem ze skurczami i przyczynił się do zanotowania jednego z najwspanialszych powrotów w historii.
Jednak, choć uważa uniesienie pucharu za zdobycie Ligi Mistrzów za wielkie osiągnięcie w swojej karierze, uparcie twierdzi, że sezon zakończony wygraniem trzech pucharów był i jest jeszcze większym sukcesem.
- Jest to właściwie większe osiągnięcie niż Stambuł. To, co stało się w Stambule nie zostanie nigdy przez nikogo pobite, jednak ktoś wygrywa Ligę Mistrzów co roku. Wygranie trzech pucharów w jednym sezonie nie jest czymś, co dzieje się często i nie dotyczy to tylko Liverpoolu, ale całego świata.
Słynne jest stwierdzenie Houlliera po finale w Stambule, że to głównie jego zespół zatriumfował. Koniec końców, twierdził, 12 z 14 zawodników w czerwonych strojach na Ataturk zostało albo zakupionych, albo, jak w przypadku Gerrarda czy Carraghera, wprowadzonych do pierwszego zespołu za jego kadencji.
Według niektórych podważa to taktyczny geniusz, jaki wykazał Benitez pokonując Bayer Leverkusen, Juventus, Chelsea i, po koszmarnej pierwszej połowie, AC Milan. Nie można też zapomnieć o ogromnym wkładzie nabytków Beniteza – Luisa Garcii i Xabiego Alonso.
Ignoruje to też fakt, że większość obserwatorów, w tym Carragher, uważało, że Houllier dobrze postąpił opuszczając klub rok wcześniej.
- Nie zrozumcie mnie źle, piłkarze i Rafa stanowili naszą drużynę. Jednak wielu z zawodników wprowadzonych do zespołu przez Gerarda odegrało ważne role w Stambule. Musi zostać za to doceniony.
- Zawsze kiedy menedżer opuszcza klub jest tak, ponieważ sprawy nie układały się ostatnio zbyt dobrze. Tak samo było ostatnio z Rafą Benitezem. Jednak Gerard pozostawił po sobie w drużynie zwycięzców. Nie odziedziczył zespołu zwycięzców.
- Nawet jeśli nie radziliśmy sobie zbyt dobrze, w składzie byli piłkarze, którzy wiedzieli jak wygrywać trofea. Ja, Sami, Stevie, Michael, Didi, John Arne Riise. Wszyscy ci piłkarze grali w dużych finałach. To sprawiło, że kiedy przyszedł Rafa Benitez jego praca była nieco łatwiejsza. Miał piłkarzy, którzy wiedzieli jak wygrywać.
Carragher rozegrał w zeszłym miesiącu swój 650 mecz w barwach Liverpoolu i jest już piątym zawodnikiem na liście piłkarzy, którzy zanotowali najwięcej występów w historii klubu.
Jest to, być może, kolejny niedoceniany aspekt dziedzictwa Houlliera.
To Francuz ostrzegł Carraghera, by unikał ekscesów. To Houllier wprowadził obiekty i metody treningowe w Melwood w 21 wiek, to Houllier wreszcie nakłaniał Jamiego, by znalazł sobie dziewczynę i się ustatkował.
- Klub i zespół, do jakiego wkroczył działał w myśl starych zasad. Po zwycięstwach chodziło się do barów, by oblać sukces. On zdecydowanie to zakończył i z pewnością sukcesy, jakie odniósł w pierwszych kilku sezonach pokazują, że miał rację.
- Zdobycie potrójnej korony w 2001 było dobrym wynagrodzeniem zmian.
- Po finale FA Cup nikt nie mógł pić, choć wygraliśmy. Potem udało nam się potrzymać formę i wygrać finał pucharu UEFA. Takie rzeczy robią różnicę.
- Fakt, że wciąż występuję, i że możecie oglądać grę Danny’ego Murphy’ego, Steviego, Michaela Owena czy Heskeya, wszyscy ci zawodnicy są koło trzydziestki. W dużej mierze jest tak dzięki menedżerowi.
- Prawdopodobnie nie byłoby to możliwe (rozegranie 650 spotkań) bez rad, jakich udzielał mi poza boiskiem. Jest kimś, kto pojawił się tuż po Arsenie Wengerze i zrewolucjonizował angielską piłkę jeśli chodzi o to, jak na siebie uważamy.
- Nalegał, żebym znalazł sobie dziewczynę. Myślę, że wszyscy menedżerowie chcą, by ich piłkarze się ustatkowali. Są przez to uważniejsi. Nie dotyczyło to tylko mnie, traktował tak każdego młodego zawodnika w drużynie.
- Wywarł największy wpływ na moją karierę ze względu na to, co z nim wygrałem, jak wpływał na mnie jako zawodnika i to, co dał mi poza boiskiem.
Nawet dziś, ponad sześć lat po tym, jak jego rządy dobiegły końca, Houllier interesuje się tym, jak wiedzie się Carragherowi.
- Wysłał mi wiadomość dotyczącą mojego ramienia, rozmawiałem też z nim przez telefon o tym, jak wrócić po kontuzji i wielu innych różnych rzeczach. Dał mi wiele wsparcia, doceniam to.
Po tym, jak przyznał, że bez Houlliera mógłby być już zmuszony do zakończenia kariery, pewną ironię stanowi fakt, że rzadka kontuzja nie pozwoli Carragherowi zmierzyć się z nowym klubem Francuza w poniedziałek.
Obrońca wie, że w najbliższym spotkaniu nie będzie miejsca na sentymenty, ma jednak nadzieję, że the Kop przywita Houlliera w sposób, na jaki zasługuje jego pula trofeów i oddanie klubowi.
- Spodziewam się świetnego przyjęcia ze względu na to, co zrobił i przez co przeszedł. Doznał ataku serca, bo tak ogromną pracę wkładał w starania o doprowadzenie Liverpoolu z powrotem na szczyt.
- Jest menedżerem, z którym wygrałem 70 czy 80 procent moich trofeów, jest też kimś, z kim świetnie się dogaduję i chciałbym, by wiodło mu się dobrze. Oczywiście nie w poniedziałek.
Komentarze (0)