HISTORIA LFC W SKRÓCIE – cz VI
Patrząc przez pryzmat formy zawodników Hodgsona w tym sezonie, przygodę z Ligą Mistrzów 2004/2005 wspominamy niczym baśń, która musiała się w końcu skończyć.
Po pierwszej połowie ostatniego meczu fazy grupowej przeciwko gościom z Pireusu, The Reds przegrywali 0-1 i potrzebowali jeszcze trzech bramek do awansu. Na szczęście Rafa Benitez miał w składzie takich zawodników jak Florent Sinama-Pongolle, Neil Mellor czy Steven Gerrard, którzy zdołali odwrócić losy spotkania.
Pierwszym przeciwnikiem w fazie pucharowej był Bayer Leverkusen. Dwa łatwe zwycięstwa po 3-1, które zawdzięczamy przede wszystkim niesamowitej formie Luisa Garcii, dały LFC awans do ćwierćfinału.
Dwumecz przeciwko Juventusowi jednak przysporzył piłkarzom Beniteza więcej trudności. Decydujące bramki na Anfield strzelili Sami Hyypia i znów Luis Garcia. Nie można również zapomnieć o rewelacyjnej grze Xabiego Alonso, który faktycznie był królem środka pola.
W półfinale, po bezbramkowym remisie na Stamford Bridge, w Liverpoolu uratował nas nie kto inny jak Garcia, kiedy w dosyć kontrowersyjny sposób pokonał Petra Cecha. Wystarczyło zrobić jeszcze jeden krok, żeby znaleźć się w piłkarskim raju.
Jednak po pierwszej połowie mecz finałowego, kiedy AC Milan praktycznie zmiażdżył podopiecznych Beniteza strzelając 3 gole, mało kto wierzył w końcowy sukces. Kaka w środku pola, Crespo w napadzie i niezniszczalny Maldini nie dali żadnych szans The Reds w pierwszej odsłonie.
Mimo beznadziejnej sytuacji, zejście do szatni zupełnie odmieniło obraz gry. Motywacja trenera poskutkowała w najlepszy możliwy sposób.
W 6 minut drugiej części meczu, nasi piłkarze dowodzeni przez Stevena Gerrada zapisali się na stałe w historii futbolu. Włosi już jedną ręką trzymali trofeum, lecz bramki naszego kapitana, Vladimira Smicera i Xabiego doprowadziły do dogrywki.
- Poczekajmy. To może być prawdziwy zwrot akcji. Nigdy nie możesz być pewny końcowego rezultatu, szczególnie wtedy, gdy gra Liverpool! – powiedział Clyde Tyldesley, który komentował ten niezapomniany pojedynek.
- Gol! Gol! Vladimir Smicer! Dwie bramki w dwie minuty! Cuda się zdarzają!
- Liverpool został praktycznie pokonany w 45 minut, a teraz patrzcie, czego dokonał. To niesamowite – dodał zachwycony Tyldesley.
Cztery minuty po strzale Smicera, kibice The Reds mieli znów powody od radości. Carragher zagrał do Barosa, ten odegrał do Gerrarda w polu karnym. Gattuso nie pozostało nic innego jak faul na naszym kapitanie. Do piłki podszedł bodajże najpewniejszy punkt drużyny – Xabi. Dida zdołał wprawdzie wybronić pierwszy strzał, ale dobitka Hiszpana nie pozostawiła żadnych wątpliwości – 3-3 i mecz znów się rozpoczyna!
Po kolejnej godzinie ostrej walki, w tym nieprawdopodobnej podwójnej obronie Dudka strzałów Szewczenki, doczekaliśmy się konkursu rzutów karnych.
Już raz The Reds zdobyli tytuł najlepszej drużyny Europy po serii jedenastek. W 1984, podczas finału w Rzymie, Bruce Grobbelaar zdołał skutecznie rozproszyć uwagę piłkarzy Romy i dać Liverpoolowi upragnione zwycięstwo.
Jamie Carragher nie omieszkał przypomnieć o tym Dudkowi tuż przed rozpoczęciem konkursu. Nasz bramkarz dzięki sławnemu „Dudek Dance“ przechytrzył dwóch pierwszych strzelców Milanu. Na szczęście Hamann i Cisse nie spudłowali i Liverpool prowadził dwoma bramkami po drugiej serii.
Losy finału mogły potoczyć się jednak mniej szczęśliwie dla The Reds. W trzeciej serii, Rise spudłował, a Tomasson nie miał większych problemów z pokonaniem Dudka. Później zarówno Kaka, jak i Smicer trafili do siatki i tym samym doprowadzili do wyniku 3-2 dla Liverpoolu.
Do piłki podszedł Szewczenko – najlepszy strzelec Milanu, żywa legenda klubu. Szanse Dudka były teoretycznie niewielkie. Mimo to, Ukrainiec strzelił w sam środek bramki. Bramkarz Liverpoolu zdołał obronić ten strzał i...STAŁO SIĘ!
To, co dziś wydaje się być czymś zupełnie nierealnym (szczególnie patrząc na „wyczyny“ podopiecznych Hodgsona z takimi potentatami jak np. Blackpool), wydarzyło się w Stambule po obronie Dudka. Zapanowała niesamowita euforia w sektorze The Reds, polski bramkarz został otoczony przez wszystkich zawodników Beniteza.
Można śmiało stwierdzić, że żaden finał Pucharu Europy ani Ligi Mistrzów nie przebiegał w tak dramatyczny sposób jak ta potyczka między Liverpoolem i Milanem. Cała droga The Reds w sezonie 2004/2005 w europejskich rozgrywkach była pełna dramaturgii (rewanż z Olimpiakosem, dwumecz z Juventusem czy półfinał z Chelsea), lecz finał przebił wszystkie poprzednie spotkania razem wzięte. Miejmy nadzieję, że jeszcze będziemy świadkami podobnych sukcesów piłkarzy LFC.
Komentarze (0)