Podsumowanie meczu
Liverpool zdeklasowany przez Wolves na Anfield. Stephen Ward, autor jedynej bramki w tym pojedynku przypieczętował zwycięstwo nad słabą drużyną Czerwonych. Przegraliśmy z Wilkami po raz pierwszy od 27 lat, a dzięki temu nasz rywal podniósł się z kolan, po tym jak wcześniej oblegał ostatnią pozycję w tabeli ligi angielskiej. W ten oto sposób kończymy rok 2010, który znakomitą większość czasu przebiegał w podobnych nastrojach.
Na wszystkich płaszczyznach klub miał przez ostatnie 12 miesięcy problemy. Ławka trenerska, pokoje dyrektorów, a przede wszystkim boisko, a na niej piłkarze w czerwonych koszulkach, którzy po raz kolejny przynieśli nam rozczarowanie i rozpacz.
Kończymy jednak ten rok (straszliwy rok) w sposób, o którym zaraz szerzej napiszemy: fatalna porażka z Wilkami i rosnące niepokoje na trybunie the Kop. Tam bowiem działo się całkiem sporo, jeśli weźmiemy pod uwagę reakcję kibiców po bramce Warda, przyśpiewki o Hodgsonie i Dalglishu. Jedynym pocieszeniem może być fakt, że to już koniec roku, chociaż problemy wciąż te same.
Liverpool był zagubiony na całej płycie boiska. Wilki natomiast pokazały dyscyplinę w szeregach, organizację, wytrwałość i wiarę w zdobycz punktową na wyjeździe. Podopieczni Micka McCarthy'ego przystąpili do tego meczu mając niechlubną wizytówkę: klub zajmował ostatnie miejsce w lidze i miał najgorszą formę na wyjeździe w całej angielskiej dywizji.
The Reds udowodnili swoją postawą, że faktycznie nie grali w piłkę przez 18 dni. Ostateczny cios zadał Ward w 56. minucie po fatalnej grze naszych obrońców Kyrgiakosa i Skrtela.
Liverpool nie grał przez ponad dwa tygodnie z powodu złych warunków atmosferycznych. Widać to było jak na dłoni w meczu na Anfield, gdyż naszej drużynie brakowało inwencji oraz energii. Nie pomógł nawet powrót Stevena Gerrarda, który przez sześć tygodni był wyłączony z gry. Wilki natomiast przejawiały inicjatywę i tym samym zakończyły swój rekord sześciu z rzędu porażek na wyjeździe.
Mecz na Anfield rozpoczął się od braw w geście upamiętnienia i oddania hołdu zmarłym piłkarzom Liverpoolu. Avi Cohen i Bill Jones odeszli z tego świata w tym tygodniu. Obie drużyny założyły czarne opaski i ledwo ucichły brawa na trybunach, a Raul Meireles miał pierwszą okazję w meczu do zdobycia gola.
Portugalczyk najwyraźniej jednak dawno nie strzelał do bramki, gdyż zmarnował sytuację w polu karnym rywala. Fernando Torres zagrał szybką piłkę z rzutu wolnego, ale Meireles trafił prosto w bramkarza.
Od tego czasu Wilki całkiem solidnie prezentowały się na boisku i miały przede wszystkim częściej posiadanie piłki na połowie Liverpoolu, chociaż nie stworzyły żadnego poważnego zagrożenia.
W 32. minucie dobrą próbą popisał się David Ngog, który uderzył z dystansu lewą nogą, jednak jego strzał spokojnie zatrzymał Hennessey. Liverpool wciąż miał problemy, żeby przedrzeć się przez defensywę Wilków.
Ponieważ goście mieli sporo wolnego miejsca na swoim lewym skrzydle, Gerrard został przesunięty na prawą stronę, natomiast Meireles wrócił na środek boiska, gdzie prezentował się zdecydowanie lepiej. Portugalczyk grał tam jednak tylko do przerwy, gdyż Gerrard wrócił do swojej nominalnej pozycji.
Liverpool w drugiej połowie znowu mógł objąć na początku prowadzenie. Dirk Kuyt znalazł Glena Johnsona w polu karnym, a obrońca the Reds wyłożył piłkę do Ngoga, ten jednak oddał strzał obok bramki.
Bliżej strzelenia gola był obrońca Ronald Zubar dwie minuty później. Jego strzał po ziemi zmusił do interwencji Pepe Reinę, dla którego był to 200. mecz w Premier League.
Akcja Wolves była jednak zapowiedzią tego, co czekało nas w 55. minucie, kiedy goście objęli prowadzenie. Złą współpracę naszych obrońców wykorzystał rywal. Sylvan Ebanks-Blake posłał podanie między defensorów, do którego doszedł Ward, po czym umieścił piłkę w siatce. Była to pierwsza stracona bramka na Anfield od 478 minut we wszystkich rozgrywkach.
Po godzinie Roy Hodgson zaczął dokonywać zmian w zespole. Na boisku pojawił się Ryan Babel w miejsce Ngoga, chociaż ta decyzja nie przyniosła wiele sympatii menedżerowi the Reds. The Kop bowiem raz po raz śpiewało podczas meczu: Dalglish, Dalglish.
W 62. minucie kibice patrzyli z niedowierzaniem co się dzieje pod bramką the Reds, gdyż tylko interwencja Glena Johnsona w ostatniej minucie powstrzymała zawodnika Wilków od podwyższenia wyniku na 2-0.
Hodgson dokonał jeszcze dwóch zmian, a na boisku pojawili się Joe Cole i Fabio Aurelio. Przy tej drugiej zmianie zawody zakończył Paul Konchesky, który w ironiczny sposób został pożegnany przez fanów na the Kop.
Trzy minuty przed końcem Skrtel trafił do siatki po rzucie wolnym, jednak Słowacki obrońca był na pozycji spalonej. Zmiany Hodgsona nie przyniosły więc dużego rezultatu, a Liverpool nie sprawił większych problemów bramkarzowi Wilków. Najwidoczniej piłkarze oraz menedżer the Reds pogodzili się ze swoim losem. Być może to nie powinno dziwić, gdyż ostatnie 12 miesięcy już do tego przyzwyczaiło.
Liverpool (4-2-3-1): Reina - Johnson, Kyrgiakos, Skrtel, Konchesky (Aurelio, 73) - Gerrard, Lucas; Meireles (Cole, 73) Ngog (Babel, 62), Kuyt - Torres. Rezerwa: Jones, Agger, Rodriguez, Poulsen.
Wolverhampton Wanderers (4-4-2): Hennessey - Zubar, Stearman, Berra, Elokobi - Jarvis, Foley, Milijas, Hunt - Ward (Fletcher, 78), Ebanks-Blake. Rezerwa: Hahnemann, Edwards, Jones, Bent, Mujangi Bia, Baath.
Arbiter: P Walton (Northamptonshire).
Frekwencja: 41,614.
Komentarze (0)