Okiem Scousera - część XXIV
Zapraszamy Państwa do lektury kolejnej części Naszej kolumny. Dziś skupimy się na prestiżowym zwycięstwie Liverpoolu nad odwiecznym rywalem oraz przyjrzymy się postępowi, którego dokonują obecnie zespoły młodzieżowe, przyciągające coraz mocniejsze zainteresowanie fanów.
The Ferguson’s Speech
Bez wątpienia Sir Alex Ferguson musiał wypić nie jedną lampkę wina, kiedy Colin Firth odbierał Oscara dla najlepszego aktora. W końcu jego kreacja w popularnym ostatnio filmie o jąkającym się księciu tak mocno odcisnęła ślad na jego psychice. Biedny Szkot stracił kontakt z rzeczywistością i wczuł się w rolę nieśmiałego władcy tak mocno, że przerażony rutynowym wywiadem po spotkaniu z Liverpoolem uciekł przed mikrofonami. Co więcej zaraził tym lękiem cały swój zespół, który szerokim łukiem omijał wszelakie media. Tylko kiedy w obliczu wojny Brytyjczycy potrzebowali głosu swojego króla tak obecna cisza Fergusona jest paradoksalnie bardzo wymowna.
To nie był zwykły weekendowy mecz. Spotkanie pierwszego z szóstym zespołem ligi nie powinno z reguły mieć tak intensywnej atmosfery. Brakowały w tym przypadku bezpośredniej walki o najwyższy cel. Ponadto jakikolwiek wynik nie wykluczał żadnego zespołu z walki o cokolwiek. Mógł oczywiście namieszać, ale kluczowy w kontekście całego sezonu nie był. Stara rywalizacja jednak robi z tego meczu widowisko, tym razem wzmocnione osobą Kenny’ego Dalglisha, którego reputacja dorównuje Fergusonowi, którego średnio to cieszy.
Liverpool nie tylko wygrał to spotkanie. W każdym momencie, w każdym sektorze boiska, w warstwie sportowej i psychologicznej United było zdominowane. Szalony Rooney i precyzyjny Berbatov razem nie byli w stanie dorównać pewnemu Urugwajczykowi, który miał być kolejnym Forlanem, Keżmanem czy Alvesem. Przecież w Holandii obrońcy to tylko tyczki a już obrona takiego klubu jak MU nigdy na takie harce nie pozwoli. Ups, a może jednak? Wiadomo, że Vidic i Ferdinand nie zagrali, ale Agger i Kelly również, a do tego straciliśmy szybko Aurelio. Czy to nie sam Ferguson pozwolił odejść Pique czy Shawcrossowi, trzymając ciągle w składzie Browna czy O’Shea? Czy to nie z Kyrgiakosa kpiono, że nawet w Rangersach sobie nie poradził? Czy to nie Evra ma reputację światowej gwiazdy?
Oczywiście momenty szaleństwa Carraghera i Rafaela nie powinni mieć miejsca nawet w takim meczu i nikogo ich wyrzucenie by nie dziwiło, ale takie przepychanki nadają ton olbrzymiej rywalizacji pomiędzy klubami. Trzeba jednak przyznać, że sędzia był bardzo sprawiedliwy równo pobłażając obu stronom. W końcu poza kilkoma minutami wariactwa pod koniec pierwszej połowy królował futbol. Ilość okazji wypracowanych przez Liverpool była imponująca. Błyskotliwe poruszanie się Kuyta, Meirelesa czy Suareza zakręciło w głowach defensorom United a twarda defensywa powstrzymywała częste dośrodkowania rywala. Dirk Kuyt zdobył najcenniejszego możliwego hat-tricka, strzelając jednocześnie najprostsze swoje bramki w karierze, ale tylko jego charakter pozwolił mu znaleźć się w odpowiednim miejscu w odpowiednim czasie.
Dziś świętuje Liverpool, ale jutro wróci szara rzeczywistość. To ciągle nie my jesteśmy na szczycie, ciągle elita jest daleko i następny sezon zapewne ponownie Ligę Mistrzów nas ominie, ale warto spojrzeć na klub od momentu powrotu Dalglisha. Od stycznia zaliczyliśmy kontrowersyjną porażkę na Old Trafford, ale zachowaliśmy po niej dumę. Odbudowaliśmy formę w lidze i z dnia na dzień po prostu zaczęliśmy grać jak przystało na ten klub. Wpadki oczywiście się zdarzyły, ale nie z taką regularnością jak wcześniej i to w momentach, kiedy częstotliwość spotkań się zwiększała, co tylko potwierdza słabość zaplecza a nie zespołu. Jeżeli rozpatrywać tabelę ligi od nowego roku zobaczylibyśmy Liverpool na trzeciej pozycji z jedynie dwupunktową stratą do United! Pozostałe szesnaście punktów załatwił nam Hodgson. Niestety Anglik po prostu nie rozumiał tego klubu, jego filozofii i zamiast sam się przystosować chciał odmienić wszystko wokół. Musiał odejść, a Dalglish, który jest najwybitniejszym reprezentantem Liverpoolu, udowodnił szybko, że to jego osoba jest brakującym elementem układanki.
Ferguson milcząc po spotkaniu pokazał, że mocno zabolała go ta porażka. Jeżeli rywalizacja z Benitezem polegała na słownych przepychankach, z Hodgsonem na koleżeńskich uściskach to z Dalglishem było to zderzenie z górą. Tym razem mediami zawładnął człowiek Liverpoolu. Jego dowcipny, twardy i władczy stosunek do dziennikarzy robi na nich wielkie wrażenie a do tego każda wypowiedź demonstruje jego klasę i wysoką kulturę. Każda kolejna konferencja przynosi nową anegdotę do opowiadania po latach. Brakowało nam tego. Cisza Fergusona w porównaniu z klasą Króla po styczniowym spotkaniu stawia ‘naszego’ Szkota w lepszym świetle. United teraz po dwóch porażkach z rzędu straciło bezpieczną przewagę nad rywalami i jeżeli nie mamy sami szans na tytuł, popsucie planów MU jest dla nas dodatkowym powodem do radości.
Liverpool ewidentnie ożywa. Tak wiele pozytywów w ciągu dwóch miesięcy jest zaskoczeniem nawet dla najwierniejszych fanów. Luis Suarez w kilku spotkaniach pokazał taką ostrość, świeżość i dynamikę, dzięki której nasz atak nabiera innego wymiaru a przecież do gry wchodzi jeszcze Andy Carroll. Fani zdają się nie widzieć druzgocącej pozycji w lidze już kolejny sezon, kiedy w fantastycznej atmosferze śpiewają Kenny’emu urodzinową przyśpiewkę. Piłkarze wyglądają na szczęśliwych i tworzą kolektyw. Cieszą się razem, walczą jak wygłodniałe lwy i współpracują ze sobą. To już nie jest misja ratunkowa. Jest to początek drogi na szczyt. Jeżeli sympatyczny właściciel ryzykował z zatrudnieniem Dalgilsha po tylu latach przerwy i przy takim uwielbieniu fanów to teraz z pewnością odczuwa ulgę. Nie musi przecież intensywnie studiować gry, żeby lepiej wybrać trenera na nowy sezon, bo już go ma!
Zapomnijmy o gwiazdeczkach
Ostatnie kilka tygodni przyniosły nieco nudy i mniej oczekiwanych wyników w grze Liverpoolu, które musiały nam przypomnieć, że marzenia o Lidze Mistrzów w następnym sezonie są równie realne jak w przypadku polskich zespołów. Teoretycznie i matematycznie wszystko możliwe, ale zbyt dużo niezależnych czynników musiałoby się zgrać w czasie, aby to nastąpiło. Dlatego żądni sukcesu kibice The Reds spoglądają z niemal bezkresnym zauroczeniem na popisy naszych drużyn młodzieżowych, zwłaszcza U-18. Sterling, Coady, Suso, Robinson, Flanagan, Ince to teraz poza Suarezem i Carrolem najgorętsze nazwiska w czerwonej części miasta Beatlesów! Pytanie tylko czy taki szum jest im teraz potrzebny?
Zaczęło się to kilka lat wcześniej. Rafael Benitez, który chciał mieć wpływ na każdy sektor działalności sportowej klubu rozpoczął rewolucje w szkoleniu młodzieży. Metody sztabu szkoleniowego, które wypromowały Carraghera, Fowlera, Gerrarda czy Owena przez ostatnie lata były już nieskuteczne. Klub nie wprowadzał kolejnych młodzieżowców do kadry i rzadko kiedy odchodzący robili porządne kariery. Mocnym impulsem poprawiającym ten stan było zatrudnienie Rodolfo Borrella i Jose Segury, których doświadczenie ze sławnej barcelońskiej La Masii nie może być lekceważone. Oczywiście w przypadku szkolenia dzieciaków potrzeba lat, aby zobaczyć efekty, ale jak widać obecne pokolenie chłopaków pod skrzydłami takich fachowców już teraz udowadnia, że cały wysiłek ma sens.
Benitez czasami korzystał z usług Spearinga, Pacheco, Plessisa czy El Zhara. Dał szansę debiutu anonimowemu wcześniej Kelly’emu czy Robinsonowi, ale to były rzadkie przypadki. Dopiero Insua dostał więcej szans. Jednak zasług Hiszpana nie sposób niedocenić. Hodgson korzystał z usług młodzików głównie w Lidze Europy. Dopiero Dalglish w pełni im zaufał. Z miejsca wprowadził Kelly’ego do pierwszego składu kosztem faworyzowanego wcześniej Konchesky’ego. Nawet przesunął Johnsona na lewą stronę, żeby nie hamować rozwoju Martina. Spearing rozpoczął derby z Evertonem w środku pomocy, Wilson ostatnio zadebiutował w pełni w lidze, a Shelvey regularnie wchodził z ławki przed kontuzją. Co najważniejsze wcale mocno go oni nie zawodzili. Dla przykładu Kelly za chwilę mógł zadebiutować w dorosłej reprezentacji, gdyż ostatnio osobiście obserwował go Fabio Capello. Hodgson nie dawał mu wystarczająco dużo szans, ale przecież to on nie poznał się na talencie Roberto Carlosa.
To jeszcze nie wszystko. Gwiazdki akademii: Suso i Coady ściągnięci zostali na tydzień treningów do Melwood. Jeszcze większa grupka poleciała do Pragi z pierwszą drużyną, co było niesamowitym posunięciem. Chociaż tylko Coady usiadł na ławce to była to dla nich szansa na zintegrowanie się z seniorami. Mogli poczuć tą atmosferę wyjazdowych meczy w Europie i nieco oswoić się z klimatem pierwszej drużyny. Teraz jak byli już tego częścią jeszcze mocniej muszą wierzyć, że są w stanie tam się dostać na dłużej. Wpływ Kenny’ego jest tutaj nieoceniony. Wprowadzane przez niego metody znacznie przybliżają akademię do Melwood.
Jednak prawdziwe szaleństwo rozpoczęło się w meczu FA Youth Cup z Southend. Młody, energiczny i ofensywny zespoł Borrella rozniósł przeciwnika 9:0 a mały chłopiec o olbrzymim talencie, Raheem Sterling zgarnął najwięcej pochwał po zdobyciu aż pięciu bramek. Później kolejne spotkania U-18, rezerw i ciągle same wygrane. Nic dziwnego, że zrobiło się głośno na ten temat. Nie możemy tutaj powiedzieć jak w poprzednich latach, że klub nadmiernie promuje młodzików przesadnie opisując ich zdolności. Tym razem ich poziom odzwierciedla chociażby liczba reprezentantów Anglii. Na każdym szczeblu mamy ich teraz po kilku a Wisdom, Coady czy Shelvey mocno się tam wyróżniają.
Tylko czy w tym szaleństwo nie zapędzamy się za daleko. Widziano wielu utalentowanych 18-latków, o których nikt już nie słyszał po kilku latach. Jest wielka różnica pomiędzy grą zespołów młodzieżowych a dorosłą piłką. Musimy mieć świadomość, że żaden juniorski puchar nie jest tak istotny jak wprowadzenie przynajmniej kilku zawodników na wyższy poziom. Trzeba mieć świadomość, że w dużym klubie odpowiedzialność za wynik jest tak wielka, że trenerzy nie lubią ryzykować z młodzieżą. Chcą mieć piłkarza już gotowego do gry, bo jego jeden błąd może doprowadzić do straty punktów, które na koniec sezonu mogłyby okazać się kluczowe. Dlatego jeżeli chcemy dalej zbierać owoce pracy akademii posiadanie na stanowisku managera kogoś takiego jak Kenny Dalglish jest niezbędne.
Spójrzmy na ciekawy przypadek Daniela Pacheco. Duży talent, przerastający rówieśników już od wielu miesięcy. Wydawało się, że kwestią czasu staną się jego regularniejsze wejścia chociażby z ławki. Tymczasem długo zajmuje mu zrobienie tego ostatniego, najtrudniejszego kroku. Dlaczego? Możliwe, że tempo gry, fizyczność i taktyka drużyny rezerw nie mogą się równać z ‘prawdziwą’ piłką. Chociaż ciągle to młody chłopak to wiara w niego nieco osłabła obecnie. To samo czeka jednak wszystkie chwalone mocno obecnie gwiazdki akademii. Chociaż ocierają się oni o pierwszy zespół to do wykonania jest jeszcze ogrom pracy. Przyjdą jeszcze lepsze i gorsze momenty, tylko kilku z nich będzie ostatecznie w stanie awansować do Melwood, więc przyjdzie z pewnością niecierpliwość i niepewność. Teraz jednak nie czas na wybieganie w odległą przyszłość. Radziłbym zapomnieć na kilka lat o tych chłopakach w kontekście pierwszego zespołu i pozwolić im spokojnie doskonalić swoje umiejętności. Jeśli utrzyma się obecny stan szkolenia to nie sposób będzie popsuć takie pokolenie.
Komentarze (0)