Okiem Scousera - część XXV
Zapraszamy Państwa do lektury kolejnej części Naszej kolumny. Dziś skupimy się na niedawnych awansach dyrektorów Liverpoolu i ich wpływie na przyszłość klubu oraz zastanowimy się jak mogą wyglądać finałowe mecze sezonu w wykonaniu The Reds.
Początek rewolucji
Zwolnienie Roya Hodgsona, podziękowanie Christianowi Purslowowi, zatrudnienie tymczasowo Kenny’ego Dalglisha oraz kilka niezwykle ważnych ruchów transferowych w styczniu. To najważniejsze decyzje, jakie podjęli do tej pory właściciele Liverpoolu z Johnem Henrym na czele. Trafili w nowe środowisku sportu, którego nie znali i potrzebowali czasu na poznanie go oraz zrozumienie ‘Liverpool way’, o której tak często wspominają. Teraz na dwa najważniejsze stanowiska dotyczące działania klubu awansowali dobrze już znanych Iana Ayre’go oraz Damiena Comolliego. O ile zimowe transfery nie mogły czekać to te kluczowe decyzje są wynikiem wielu przemyśleń i długiego oczekiwania. To już nie jest doraźne działanie czy początkowe porządki. Mamy właśnie start nowego projektu pod przewodnictwem nowych Amerykanów.
Ian Ayre przejmie stanowisko pozostawione przez kontrowersyjnego Christiana Purslowa, któremu przypisuje się pozbycie Gilleta i Hicksa a jednocześnie zwolnienie Beniteza i wybór Hodgsona. Obu panów łączy duża tożsamość z klubem, gdyż pochodzą z Liverpoolu, co może być zaletą lub wręcz wadą. Dyrektor zarządzający dużego klubu powinien mieć duże doświadczenie biznesowe i sportowe, co Ayre spełnia. Jednocześni rozumie filozofię klubu, jego historię i postawę, jaka jest oczekiwana. Powinien też znać hierarchię w Liverpoolu i wiedzieć, że kwestie sportowe niepodważalnie nie należą do jego obowiązków. Każdy pojedynczy transfer musi wynikać z decyzji sztabu szkoleniowego z oczywistym uwzględnieniem możliwości finansowych klubu, którymi właśnie Ayre będzie kierował.
Czekają nas wielkie decyzje i wyzwania za chwilę. Problem znalezienia stałego managera wydaje się stosunkowo łatwy do rozwiązania od kiedy Kenny Dalglish zawstydził wszystkich sceptyków dziesięcioma ligowymi kolejkami. Kwestiami jak dalej wyglądać ma sztab, współpraca pomiędzy zespołami młodzieżowymi a pierwszą drużyną, podziałem obowiązków szkoleniowych itp. należy się zająć zaraz po miejmy nadzieję zatrudnieniu Króla. Przywrócenie jedności i wyznaczenie konkretnego kierunku dla całego klubu jest sprawą nadrzędną. Liverpool potrzebuje planu na długie lata, jeśli realistycznie myśli o powrocie na szczyt. Nie można ślepo wierzyć, że kilka nawet bardzo dobrych transferów latem da nam tytuł. Rywale nie śpią. United i Chelsea ciągle są najmocniejsze, Arsenal ma wiele talentu w swoim zespole a City i Tottenham znowu nie będą żałować gotówki na wzmocnienia.
Ian Ayre jest ojcem sukcesu, jakim jest podpisanie ogromnej umowy z Standard Chartered. Jego doświadczenia z Azji mogłyby sugerować, że promocja w tamtych rejonach jest więcej niż oczekiwana. Oczywiście ze względu na amerykańskich właścicieli nie można wykluczyć także promowania klubu w USA. Jednak będzie musiał wykazać się głównie na rynku transferowym. Po tym jak sprzedaliśmy za wielkie pieniądze Torresa i kupiliśmy za podobne Carrolla inne kluby będą chciały od nas znacznie większych kwot za swoich zawodników niż od mniejszych klubów. Zbliżające się lato będzie wielkim testem dla nowego CEO i miejmy nadzieję, że okaże się wielkim sukcesem.
Sprawa kontraktu dla Dalglisha, dyskusja na temat Suareza, Carrolla czy naszych szans na grę w Europie przysłoniły na długo bardzo istotną kwestię, która zapoczątkowała wielkie zmiany kilka lat temu. Nie byłoby w Liverpoolu Hicksa i Gilleta, gdyby nie potrzeba większego stadionu. Pozwolenie na budowę nowego obiektu na terenie Stanley Park zaraz będzie nieważne a ze strony Henry’ego ciągle brakuje deklaracji. To paląca kwestia, która miała być rozwiązana znacznie wcześniej jak tylko Moores oddał klub w ręce zagranicznych inwestorów. Teraz trzeba podjąć konkretne działania, które rzeczywiście zostaną wprowadzone w życie. Czy to będzie nowy obiekt, czy przebudowa Anfield to już zagadnienie dla ekonomistów, architektów i budowlańców. Nie może ona wynikać z przypadku i musi być gruntownie przedyskutowana i przemyślana. Widząc dotychczasowe kroki zarządu można jednak mieć tego gwarancję.
Odrębną kwestią mocniej zbliżoną do strefy sportowej klubu jest awans Damiena Comolliego na stanowisko Dyrektora ds. Piłki Nożnej Liverpoolu. Tajemnicza nazwa ma oznaczać szereg obowiązków dla Francuza. Teraz będzie ściślej współpracował z managerem i miał większy wpływ nawet na grę zespołu. Klub mocno ufa Comolliemu i powierzeniu mu szeregu zadań dowodzi, że jego obecna praca jest wysoce ceniona. Harry Redknapp może wyśmiać jego wpływ na obecny Tottenham, ale jego najbardziej interesujący piłkarze są wynikiem pracy właśnie Comolliego. To także jasny znak, że klub jest więcej niż zadowolony z trudnych styczniowych batalii transferowych i nowego duetu napastników.
Jesteśmy obecnie świadkami wydarzeń znacznie mniej ekscytujących niż ostatnie potyczki ligowe, ale ich znaczenie przerasta nawet mecz z United. Właściciele są już bliscy sformowania pełnego zespołu, który otworzy nową, oby owocną erę w dziejach klubu. Oczekiwane jest wiele zmian kadrowych. Pokaźna już grupka starzejących się piłkarzy, którzy nie reprezentują odpowiedniego poziomu powinna ustąpić miejsca młodym, żądnym sukcesu talentom, których wyłapie sprawne oko Comolliego czy Dalglisha. Duża liczba zmian grozi destabilizacją i trzeba będzie nad tym zapanować. Nikt nie powinien się łudzić, że proces odbudowy zespołu zajmie jedno lato. Manchester City na papierze ma jeden z najsilniejszych składów a ich gra jest równie skomplikowana jak reprezentacji Islandii. Czas i cierpliwość będą kluczowe w procesie odbudowy potęgi Liverpoolu i tego należy życzyć całej ekipie, kierującej klubem.
Osiem finałów
Żaden fan Liverpoolu nie może być zadowolony, jeśli na ostatniej prostej pozostaje tylko osiem ligowych spotkań, w dodatku bez widoku na tytuł. Pucharowa susza zaczyna być mocno dokuczliwa, a jeśli spojrzy się na rosnący dorobek United tym boleśniejsza. Jednak te osiem ostatnich pojedynków to nasza szansa na odbudowę dumy, obrazu klubu a przy wielkim szczęściu nawet na grę w Europie w kolejnym sezonie. Dobre wieści o powrotach kontuzjowanych, długi czas na przygotowania do każdego meczu oraz brak wyraźnej presji a do tego chęć odpłacenia się kibicom za kolejny słaby rok mogą zrobić tą końcówkę magiczną.
W centrum uwagi bez wątpienia królować dalej będzie duet Carroll-Suarez. Urugwajczyk już rozkochał w sobie całe The Kop a młody Anglik dopiero zaczyna przygodę z klubem, chociaż bez takich fajerwerków jak partner. Jednak największym pytaniem jest czy ta para nawiążę ze sobą współpracę na wysokim poziomie. Ich występ z Sunderlandem był obiecujący, ale to dopiero początki i właśnie na finiszu ligi będą mieli czas na poprawę, żeby następny sezon zacząć z większą pewnością siebie. Suarez już z niejednym zawodnikiem potrafił świetnie współpracować i jego styl gry dobrze rokuje także w tym przypadku. Duet zgranych napastników będzie dla Liverpoolu wielkim atutem. Ostatnimi laty Torres zdominował nasz atak, ale współpracować potrafił jedynie z Gerrardem, kiedy jednak w ataku był osamotniony. Tak samo w reprezentacji jak i teraz w Chelsea ma problemy z grą dwoma napastnikami, a przecież partnerzy tacy jak Drogba czy Villa to marzenie. To jest właśnie kolejny powód, dla którego jego odejście, mimo wielkich zasług, wpływa orzeźwiająco na Liverpool.
Kalendarz pozostałych spotkań mamy ciekawy. Ciągle pozostają pojedynki z trzema czołowymi drużynami ligi, potyczki z WBA Hodgsona oraz byłym klubem Carrolla, więc nudzić się nie będziemy. Nie ma co się oszukiwać, że dla niektórych osób to walka o pozostanie w klubie. O ile Dalglish może być spokojny to Maxi, Cole, Poulsen, Jovanovic, Kyrgiakos, Aurelio czy N’Gog mogą zacząć się martwić o przyszłość. Jeżeli doliczymy do tego niegrającego Jonesa i nielubianego Konchesky’ego otrzymamy pokaźną grupę piłkarzy, którzy mogę opuścić Liverpool. To spowoduje mocne odchudzenie składu, który trzeba będzie rozszerzyć. Jeśli będziemy w stanie aż w takim stopniu przebudować latem zespół, sprowadzając lepszych piłkarzy, jednocześnie z wielką wolą walki i chęciami gry dla Liverpoolu to właściciele powinni być noszeni na rękach. Jednak jak zawsze wielkie plany napotykają też wielkie przeszkody i jeżeli rozpoczniemy następny sezon z pełnym składem, nawet z kilkoma niechcianymi zawodnikami to będzie to lepsza sytuacja niż obecna, kiedy wręcz nie mamy nominalnych zawodników na lewą stronę!
Wracając do tematu ostatnich spotkań potrzebna nam będzie mocniej niż wcześniej koncentracja i pełne zaangażowanie. Przeważnie im lepsza drużyna tym lepiej graliśmy, co potwierdziły mecze z Chelsea i United. Tymczasem z przeciętnymi drużynami w Lidze Europy się męczyliśmy a WHU nas całkowicie zdominował. Kontuzjami czy brakiem odpoczynku tym razem nie możemy się tłumaczyć. Lada moment powrócą Gerrard, Kelly, a może nawet Shelvey i Aurelio, więc będzie z kogo wybierać. Najważniejsza jest konsekwencja, która rzadko była naszą domeną. Musimy potraktować każde kolejne spotkanie jako najważniejsze to może szczęście na koniec się do nas uśmiechnie i uda nam się wskoczyć przynajmniej oczko wyżej w tabeli. Jednak jeśli na moment stracimy uwagę to szybko pogubimy punkty. O odpowiednie nastawienie dbać będzie Dalglish, którego entuzjazm wręcz zaraża wszystkich w klubie.
Następne spotkanie z WBA będzie niezwykle interesujące ze względu na pojedynek poprzedniego z obecnym szkoleniowcem Liverpoolu. Roy Hodgson może być zadowolony ze względu na miejsce rozgrywania meczu, gdyż nie mógłby oczekiwać ciepłego przyjęcia na Anfield. O ile przy jego zwolnieniu wina za fatalne wyniki rozkładała się również na zawodników to Król szybko udowodnił, gdzie leżał problem. Jeszcze bez Suareza, a nawet bez Torresa osiągnął kilka imponujących wyników, których Roy nie zdołał osiągnąć w dłuższym okresie. Obecnie przy 30 kolejkach 20 z 45 punktów zdobył Dalglish w zaledwie 10 spotkaniach! Różnica jest kolosalna, a przecież przyszedł ratować zespół przed kompromitacją i nie miał pełnego lata na przygotowania. Dlatego ten pojedynek będzie miał dodatkowy smaczek, o którym będzie zaraz po przerwie reprezentacyjnej głośno.
To zabawne jak mocno zależy nam teraz na dostaniu się do rozgrywek europejskich, z których dopiero co odpadliśmy w żałosnym stylu, nie wykazując chęci zwyciężenia. Może Liga Europy znowu będzie dla nas raczej obciążeniem niż nagrodą, więc czy można będzie się cieszyć z ewentualnego awansu do tych rozgrywek? Wspominając nasze tegoroczne mecze zarówno grupowe i pucharowe można je opisać jednym słowem: nuda! Kilka lat niewiarygodnych wieczorów w Lidze Mistrzów za Beniteza mocno z tym kontrastują. Jednak dla takiego klubu jak Liverpool istnienie w Europie jest zawsze ważne, więc może najwyższy czas zadbać mocniej o wizerunek klubu, który mocno ucierpiał w ostatnich dwóch latach.
Komentarze (0)