Ian Rush jakiego nie znacie - cz V
Sezon 1983/1984. Naszym przeciwnikiem w finale była AS Roma. Cóż za zbieg okoliczności, finał miał być rozgrywany na Stadio Olympico, na ich własnym terenie. Nie wydaje mi się to w porządku, aby jedna z drużyn miała na starcie aż taką przewagę.
Często się zastanawiałem, co by zrobili Włosi, gdyby finał miał odbywać się na Anfield. Liverpool nie wniósł jednak żadnego oficjalnego zastrzeżenia. „Musimy po prostu tam pojechać i wygrać na ich własnym terenie” - powiedział Fagan. Kiedy jednak przybyliśmy do Rzymu, pierwszy raz przekonałem się, jak bardzo fanatycznymi kibicami są Włosi.
Od pewnego czasu w mediach pojawiały się spekulacje na temat zainteresowania włoskich klubów moją osobą. Mimo iż schlebiało mi to, nie przywiązywałem do tego większej wagi. Podpisałem przecież niedawno czteroletni kontrakt warty 500,000 funtów. Dla 22-latka, który pięć lat wcześniej cieszył się z 20 funtów tygodniowo była to fortuna, o jakiej nawet nie śniłem. Przez myśl mi nie przeszło by opuścić Liverpool – wszystkim co chciałem, było strzelanie bramek i kolekcjonowanie trofeów z tym klubem. Patrząc dziś wstecz, myślę że podpisano ze mną kontrakt 18 miesięcy przed końcem starego, gdyż klub słyszał o zainteresowaniu Włochów i chciał mnie zatrzymać. Nie winię ich za to – to przecież ich robota, by zatrzymywać tych, którzy są potrzebni.
Fakt, że oficjalnie byłem nie na sprzedaż, nie zniechęcił włoskich dziennikarzy, którzy napadli na mnie zaraz po wyjściu z samolotu. Kibice oblegający lotnisko pytali kiedy i do jakiego klubu dołączę. Nie mogłem im nic odpowiedzieć, nic tu przecież to powiedzenia nie było. Gazety wiedziały jednak swoje i umieszczały mnie na swoich pierwszych stronach. Takie zainteresowanie jednocześnie imponowało mi i rozśmieszało. Te kilka dni ostatecznie przekonały mnie, że Włosi to najbardziej fanatyczny piłkarsko naród w Europie, jeśli nie na świecie.
Faktycznie, atmosfera na stadionie w Rzymie była wprost niewiarygodna. Fajerwerki, race, petardy odpalano w każdym sektorze a kiedy tylko opuściliśmy szatnię w naszą stronę poleciały monety i kamienie. Rozmawialiśmy jednak wcześniej o tej atmosferze, byliśmy więc przygotowani na wszystko. Nie wydaje mi się, żeby nas to wystraszyło, przeciwnie – dodało nam jeszcze odwagi. Każdy zawodnik dawał z siebie absolutnie wszystko, byle tylko nie dać Romie wejść w rytm i narzucić stylu. Cały stadion zamarł gdy po strzale Phila Neal'a wyszliśmy na prowadzenie. Mimo iż Roma zdołała wyrównać jeszcze przed przerwą, nie potrafiła przejąć kontroli nad meczem i solidnie nam zagrozić. Sytuacji nie zmieniła dogrywka, co oznaczało, iż to karne zadecydują o losie obu drużyn.
Nie jest to rozwiązanie które by mi pasowało. Wciąż uważam, że powinno się wprowadzić przepis, który pozwalałby powtarzać tak prestiżowe spotkania, zamiast rozstrzygać je loterią. Nawet granie aż do momentu, w którym jedna z drużyn zdobędzie bramkę byłoby bardziej fair. Zasady to zasady – ostatecznie to gracze obu klubów musieli zmierzyć się z tym potwornym napięciem, jakim są karne. Nie mieliśmy nawet wcześniej wyznaczonych zawodników, zrobiliśmy to spontanicznie, przed rozpoczęciem loterii. Graeme Souness, Phil Neal, Alan Kennedy, Steve Nicol i ja – na taką piątkę padł wybór.
Strzelaliśmy jako pierwsi i...Nicol spudłował. Po trafieniu Romy i Sounessa dla nas, Włosi zawalili swoją kolejkę, wyrównując stan. Neal trafił swojego, Roma swego...i moja kolej. Czułem się, jakbym szedł na szubienicę. Droga ze środkowego koła do pola karnego nie miała końca, dookoła ściana gwizdów i krzyków, morze fotoreporterów za bramką oślepiających mnie strzelającymi lampami. Ułożyłem piłkę na jedenastym metrze, wciąż nie mając pojęcia jak uderzyć. Zamknąć oczy i walić na siłę czy celować po rogu? Uderzyłem bardzo lekko, tak lekko że bramkarz mógłby się po prostu schylić i złapać piłkę – o ile wcześniej by się nie położył.
Piłka powoli wtoczyła się do bramki a ja poczułem się jak uwolniony ze wszystkich zarzutów skazaniec. Ulga była niesamowita – teraz, cokolwiek by się działo, nie będę winnym. Następnym w kolejce był Bruno Conti, który grał w zwycięskim, włoskim teamie na mistrzostwach dwa lata wcześniej. Wydaje się, że tak zaprawionego w boju zawodnika nie uda się zdenerwować. Kiedy jednak podszedł do pola karnego, Bruce Grobbelaar rozpoczął swoje sławne, bądź niesławne, „gumowe nogi”. Czy był to jego sposób na zdeprymowanie przeciwnika i wygranie meczu, czy po prostu jeden z wielu momentów, w których Bruce zachowywał się jak klaun – nie mam pojęcia. Na biednym Contim zrobiło to jednak wrażenie i uderzył wysoko ponad poprzeczką.
Allan Kennedy był ostatnim wyznaczonym. On strzela – puchar jest nasz. Niektórzy chłopcy nie mogli nawet na to patrzeć i po prostu odwrócili się. Alan nigdy nie narzekał jednak na swój układ nerwowy. Trafił, dając nam zwycięstwo w najwspanialszych klubowych rozgrywkach na świecie. To było niczym bajka, kończąca triumfalny dla mnie sezon.
Krótko potem znalazłem się w Irlandii, promując naszego sponsora – Crown Paints, kiedy zadzwonił do mnie mój agent Charles Roberts. Stwierdził, że kontaktowało się z nim Napoli i że chcą mnie kupić. Jak już zaznaczyłem wcześniej, nie miałem w planach opuszczenia Liverpoolu. Kiedy jednak wróciłem do klubu przedyskutować sprawę, otworzyły mi się oczy. Napoli było gotowe zapłacić mi milion funtów za samo złożenie podpisu pod umową! Kolejny milion był sumą ewentualnego trzyletniego kontraktu. To było niewiarygodne. Byłbym w stanie zapewnić mojej rodzinie dostatnie życie aż do końca moich dni.
Było tylko jedno „ale”. To był czwartek, a włoskie okienko zamykało się za 48 godzin. Miałem czas do soboty, po tym terminie temat był zamknięty. Roberts spędził nerwowe godziny na próbach skontaktowania się z prezesem Johnen Smithem, który akurat oglądał Wimbledon w Londynie. Złapał go w końcu w piątek rano tylko po to, by usłyszeć, że nie będzie o tym dyskutował aż do poniedziałku. Starałem się sam umówić na spotkanie z nim, odmówił. Był na wakacjach i biznes musiał poczekać aż wróci. Transfer nie wypalił a ja byłem wściekły. Zamiast mnie, działacze Napoli polecieli do Hiszpanii i kupili Diego Maradonę.
Byłem tak mocno rozczarowany postawą prezesa, że nawet wiele miesięcy później udawałem, że go nie znam. On wchodził do pomieszczenia - ja wychodziłem, mijaliśmy się na korytarzu – odwracałem głowę. Joe Fagan, , który był w tym czasie na wakacjach, zawołał mnie po powrocie do biura. Wytłumaczyłem mu wszystko, mówiąc że mimo iż nigdy nie chciałem opuszczać klubu, pieniądze jakie mi zaoferowano były zbyt duże by je zignorować. „Rozumiem. Kariera jest krótka, trzeba z niej wycisnąć ile tylko się da” - odparł.
Do dziś twierdzę, że Liverpool zrobił błąd nie pozwalając mi odejść – wyłącznie jednak z powodów finansowych. Napoli było gotowe zapłacić za mnie 4.5 miliona funtów. Nawet gdybyśmy wygrywali wszystko przez następne trzy lata, Liverpool nie byłby w stanie odłożyć takiej kwoty. I jak na ironię, kiedy w końcu mnie sprzedali do Juventusu, kwota odstępnego wyniosła 3.2 miliona funtów. Milion funtów przeleciał przez palce – zarówno mi, jak i klubowej kasie.
Tłumaczenie: Openmind
Komentarze (0)