Epicki szwindel - fragment drugi
Przedstawiamy Państwu kolejny fragment z książki, której autorem jest długoletni fan Liverpoolu Brian Reade. Od wczoraj możemy zapoznawać się z treścią artykułów, które publikujemy przed oficjalną premierą. Książka to intrygująca opowieść o tym, jak Liverpool pełzał na kolanach podczas bezładnego panowania Amerykanów. Część druga od dzisiaj na łamach LFC.pl.
***
Wezwano ulubioną załogę kamerzystów Toma Hicksa do jego rezydencji w Dallas w celu przygotowania wstrętnego i głupiego materiału kształtującego PR, wcześniej nie spotykanego u nikogo, kto jest związany z Liverpool FC.
Kiedy już usiadł na swoim wygodnym fotelu i przybrał poszkodowany wyraz twarzy, tak samo sztuczny jak płomień w kominku na gaz za jego plecami, Steven Gerrard w swoim rodzinnym domu w Formby wpatrywał się w telewizor z obrzydzeniem.
W ciągu jednego roku panowania Amerykanów na Anfield rozpętała się wojna domowa, w której kibice, menedżer i członkowie zarządu skakali sobie do gardeł. Tym razem nieobecny właściciel z Teksasu domagał się głowy dyrektora wykonawczego Ricka Parry'ego w ogólnoświatowej telewizji.
Ten wywiad dla platformy cyfrowej Sky był kroplą przepełniającą czarę dla kapitana Liverpoolu. Już nigdy nie chciał patrzeć na Hicksa czy Gilletta.
- Zastanawiałem się, "Kiedy to się skończy? Za rok? Za dwa lata?". Każdy widział, że robi się tylko coraz paskudniej. Osoby, które na tym naprawdę cierpiały to przede wszystkim zespół i kibice - mówi Gerrard.
Już na pierwszym spotkaniu Amerykanie obiecali Gerrardowi, że przywrócą klub na szczyt europejskiej piłki i uszanują jego historię.
- Było jednak inaczej, szczególnie, kiedy ciągali klub po sądach - mówi. - To był wstyd. Ciężko mi znaleźć odpowiednie słowa, którymi można by ich nazwać. Powiedzmy, że mieli niezły ubaw. Nie przypuszczałem, że będą ciągać klub do tego stopnia, żeby dostać jakieś pieniądze. Widać jak na dłoni, jacy byli zachłanni.
W swoim domu kilka mil od wybrzeża Merseyside, Jamie Carragher oglądał w rozpaczy ten sam wywiad telewizyjny w kwietniu 2008 roku. - Pomyślałem wtedy, że żarty się skończyły. Żeby ściągać ekipę telewizyjną do domu, ubierać dzieciaki w koszulki Liverpoolu i serwować oszczerstwa w ogólnoświatowej telewizji? Zastanawiałem się, "O mój Boże, co jest tutaj grane?". To było niewybaczalne.
Podobnie jak kapitan, Carragher również był wyczerpany emocjonalnie anarchią na Anfield.
- To było jak starcie między mamą i tatą. Masz w nosie, dlaczego do tego doszło, chcesz jedynie się na nich wydrzeć by się przymknęli - mówi.
- Menedżer i właściciele może nie przepadali za sobą, ale powinni przede wszystkim pozwolić nam grać w futbol. Miałem dość kłótni, ale końca nie było widać. Każdy prowadził własną politykę nie patrząc na szkody, jakie ponosi przy okazji klub. Chciałem wykrzyknąć, "Czy możemy dać spokój i skupić się tylko na piłce?".
Dwie lokalne legendy miały również świadomość, że przez ostatnie 18 miesięcy z Amerykanami u władzy, drużyna ucierpiała na skutek dotkliwego braku inwestycji. - Byliśmy tak blisko - mówi Gerrard. - Dwa finały w Europie, drugie miejsce w lidze. Brakowało nam dwóch albo trzech porządnych transferów, żeby konkurować z każdym na świecie. To były zawiedzione nadzieje.
Gerrard nie powie tego otwarcie - bo nie chce, by brzmiało to jak wymówka - ale były chwile, kiedy miał poczucie, że Amerykanie kosztowali go jedną rzecz, której pragnął całą swoją profesjonalną karierę - mistrzostwo Premier League. Carragher ma takie samo wrażenie. - Chcę wygrywać medale i gdyby właściciele dołożyliby pieniędzy zgodnie z obietnicami, to może miałbym na koncie więcej wygranych, niż obecnie. Spoglądamy na innych piłkarzy, którzy wygrywają tytuły i chcemy być od nich lepsi. Kiedy pieniądze na transfery kończą się jak to miało miejsce z tymi dwoma, robisz się wściekły.
- W życiu nie mogę powiedzieć, że kosztowali mnie tytuł mistrza Anglii, ponieważ na boisku graliśmy my, piłkarze. Gdyby jednak nie było paraliżujących odsetek, które miał klub, to można było przyznać dodatkowe 15-20 mln funtów w kilku ostatnich okienkach transferowych, co mogło spowodować sporą różnicę.
- Chciałbym grać również na nowym Anfield, ale tak nie będzie. Gdyby wbili pierwszą łopatę w ciągu 60 dni, jak obiecali, grałbym teraz na tym stadionie.
Hiszpański bramkarz Pepe Reina opowiedział parze wychowanków o swoim zdumieniu po tym, jak nie wyszli na publiczne forum i nie zażądali odpowiedzi. Obaj dodają, że w tym czasie mieli dylemat, przez który do dnia dzisiejszego gryzie ich sumienie. - Całkowicie rozumiem, dlaczego część fanów była przygnębiona, że nie zabraliśmy głosu - mówi Gerrard. - Kiedy jestem na zgrupowania reprezentacji to słyszę opowieści o tym co, najważniejsi piłkarze powiedzieli w swoich klubach. Kiedy Jamie albo ja zabieramy głos to mamy obawę, że ludzie mogą powiedzieć, "Czy on myśli, że jest większy niż Liverpool?". To była okropna sytuacja, ponieważ chciałem wyjść przed szereg i wykorzystać mój status, żeby pomóc, ale byłem przerażony, że przyniesie to odwrotny skutek.
- Czy powinienem coś powiedzieć? Czy to w ogóle coś pomoże? Kim jesteśmy, żeby krytykować naszych szefów? Takie pytania wciąż sobie zadawałem i czasami miałem je na końcu języka. Z drugiej strony gdybym chciał rozmawiać z właścicielami to nic by to nie dało, ponieważ nigdy ich tutaj nie było. To był bałagan.
Carragher przyznaje racje: - Może Stevie i ja powinniśmy wyjść z cienia, kiedy mieliśmy siłę i coś powiedzieć powiedzieć, ale jesteśmy stąd. Kochamy klub i nigdy nie lubimy mówić negatywnych rzeczy na jego temat. To jest nasza wiara. Bez względu na to, co ludzie rzucają w twoją stronę, musisz to na siebie przyjąć.
- To tak jakby ktoś w twojej rodzinie zrobił coś źle, a ty wciąż się za nim wstawiasz, nawet jeśli masz ochotę go zbesztać.
Głównym zmartwieniem dwójki wychowanków było to, że kibice przechodzą męki. Gerard dodaje: - Najgorszym punktem był mecz, kiedy the Kop przeprowadziło siedzący protest. Myślałem sobie, "Wynocha, dosyć tego, im szybciej odejdą, tym lepiej."
Tak to przygnębiło Carraghera, że przestał czytać gazety. - Odciąłem się od tego. Nie czytałem nic na temat piłki. Wszystko sprowadzało się do szkalowania, ględzenia, spisków i besztania się nawzajem.
- Gra nie toczyła się na boisku, ale poza nim. To były polityczne gierki. To już była telenowela, tyle że o negatywny zabarwieniu. Nie byłem skupiony tylko na swojej grze. Zastanawiałem się, "Po czyjej stronie mam stanąć?". Chciałem trenować i nie myśleć o niczym innym, ale to stało się niemożliwe. Wszystko zabierałem ze sobą do domu.
- Na sam koniec byłem tak uradowany, że Amerykanie odeszli z niczym, gdyż mieli okazję do sprzedania klubu i uzyskania profitów, ale wybrali inną drogę. Nie dbali o Liverpool - liczyło się tylko ich dobro.
Brian Reade - "An Epic Swindle: 44 Months With A Pair Of Cowboys" - pierwszy fragment
Zapraszamy również jutro, ponieważ opublikujemy trzeci już fragment na łamach serwisu. Ujawnimy w nim zabójczy e-mail, za pomocą którego Hicks próbował zwolnić Beniteza. Tekst zaprezentuje ponownie Asfodel.
Komentarze (0)