Johnson zostaje w Anglii
Glen Johnson przyznaje, że media mają tendencję do przeinaczania informacji i zniekształcania wizerunku. Tym razem chodzi o dodatkowe zajęcia obrońcy Liverpoolu. W zeszłym roku okazało się, że Johnson uczy się hiszpańskiego.
Jak wyjaśnia, jest to po prostu forma rozrywki. Jednak pod nieustanną obserwacją zaczyna być czymś, czym w rzeczywistości nie jest.
- Pani z Rosetta Stone, od której dostałem kilka kaset z nagraniami, poprosiła mnie żebym podzielił się tym z prasą – wyjaśnia Johnson. Doskonale wiedziałem co może z tego wyniknąć, jednak powiedziałem jej jakby to było tylko do jej wiadomości, że tak zrobię. Budząc się następnego dnia mogłem już przeczytać o tym, że Glen wybiera się do Hiszpanii, że Glen wybiera się do Włoch.
Prawda jest raczej mniej porywająca, ale nie trudno jest zauważyć dlaczego wytłumaczenie Glena wydaje się mało satysfakcjonujące.
- Uczę się od kilku lat – mówi Glen. Kiedy jesteś w formie i wszystko się układa, kończysz około drugiej po południu. Zastanawiałem się co później ze sobą zrobić, więc pomyślałem, że zacznę uczyć się języka. Wybrałem hiszpański. To był jedyny powód dla tej decyzji.
To jednak nie pasuje do przeinaczonego wizerunku Johnsona. W uszach kolczyki z diamentami, na ramieniu tatuaż – 26-latek wygląda na przedstawiciela nowej generacji piłkarzy. Do tego ma reputację niegrzecznego chłopca. Łatwo można wyobrazić sobie, że miałby ochotę na przeprowadzkę do Hiszpanii dla pieniędzy i splendoru. Dużo trudniej jest pomyśleć, że w jego przypadku nauka hiszpańskiego ma podłoże czysto edukacyjne.
Chęć poprawy towarzyszy mu na co dzień. To jest, jak mówi, jego filozofia na boisku i poza nim, - Nawet jeżeli jesteś na topie zawsze możesz coś poprawić w swojej grze. To jest właśnie to, co zawsze staram się robić – mówi.
Fani Liverpoolu mogą cieszyć się z takiej wypowiedzi. Zanim kontuzja stawu podkolanowego przerwała reprezentantowi Anglii sezon, było widać, że jest w dobrej formie.
Kiedy w lecie 2009 roku Johnson przeprowadzał się na Anfield za 17 mln funtów Liverpool miał za sobą najlepszy od dwóch dekad sezon w Premier League. O zespole Beniteza mówiło się wtedy, że mogą zdetronizować Manchester United. Kontrakt z Johnsonem miał być ostatnim brakującym puzzlem układanki.
Jednak Johnson zdążył już zagrać u trzech trenerów, a także był świadkiem zmiany właścicieli. Nie dodał żadnych trofeów do wywalczonego z Portsmouth tytułu FA Cup. Od gry w Lidzie Mistrzów wydaje się być tak daleki jak wtedy, kiedy grał na Fratton Park.
Jego reputacja upadała od gracza, po którym spodziewano się, że po jego przyjściu wszystko złoży się w jedną całość, do zawodnika, który stał się symbolem kryzysu ostatniego roku Beniteza na ławce trenerskiej Liverpoolu. Teraz jego pozycja zaczyna być zagrożona przez dwóch, świetnie radzących sobie młodych zawodników – Martina Kelly’ego i Johna Flanagana.
Byłoby wybaczone Johnsonowi gdyby żałował wybrania Anfield i niewykorzystanej szansy powrotu na Stamford Bridge lub przejścia do Tottenhamu i ponownego spotkania z Harrym Redknappem. – Nie. Nie do końca – zaprzecza Johnson. Zdecydowanie widzę moją przyszłość tutaj. Nigdy nie przyszło mi do głowy, że podjąłem złą decyzję. Nie jestem osobą, która tylko dlatego, że coś idzie nie tak, uciekłaby od razu od tego.
- Na początku sezonu było nam ciężko, ale teraz mamy z górki i wszystko maluje się w jasnych barwach. Pojawienie się w klubie nowych właścicieli było jak rozchmurzenie. Wszyscy czują, że najgorsze za nami, mamy wspaniałych właścicieli, fantastycznego trenera, świetny sztab szkoleniowy. Dokonując kilku transferów latem będziemy wielką siłą,
Johnson ma jeszcze więcej powodów żeby być w pozytywnym nastroju. Przybył na Anfield uciekając od finansowej apokalipsy w Portsmouth, która mogła spowodować, że klub przestałby istnieć. Szczęśliwie dla niego na Anfield pojawili się członkowie Fenway Sports Group.
- Wydali bardzo dużo pieniędzy. Gdybym to ja miał decydować, nie odważyłbym się na wydanie takiej sumy gdybym naprawdę nie był całkowicie oddany sprawie. Oni nie tylko chcą być częścią klubu, chcą go przejąć. W jakim innym celu by go kupili? Nastały dobre czasy.
- Kenny przywrócił uśmiech na nasze twarze, Steve Clarke jest fantastyczny.
Johnson czuje się tu jak w domu. – Czuję się bardziej ustabilizowany. Do tej pory zawsze mieszkałem w Londynie. Była to więc duża zmiana.
Jak dodaje jest to świetne miejsce żeby ćwiczyć hiszpański. – Jest tu kilku chłopaków, z którymi mogę rozmawiać w tym języku. Pomagają mi w nauce.
Na pytanie jak się tu czuje odpowiada po hiszpańsku „muy bien” co znaczy „bardzo dobrze”.
Komentarze (0)