Kartka z historii
Widok nieba pozwala zobaczyć nam najjaśniejszą kometę w tym stuleciu i zaćmienie księżyca. Wracając jednak na ziemię, mieliśmy na Anfield przywilej obejrzenia czegoś nie z tego świata. Futbolu nie z tej planety z taką ilością gwiazd, która wystarczyłaby, żeby Patrick Moore (znany brytyjski astronom) wziął się ostro do pracy.
Owacja na stojąco
Liverpool 4 Newcastle 3
To było niesamowite, ogłupiające doświadczenie, które na zawsze pozostanie we mnie i innych uprzywilejowanych widzach. Siedzieliśmy zachwyceni oglądając dwa zespołu walczące o mistrzostwo Anglii, z obu jednak uczyniłbym królów wszechświata. Nigdy nie byłem tak podniecony i całkowicie wycieńczony po 90 minutach futbolu, widząc Liverpool w roli zwycięzcy.
Rywale
Jak do diabła mogę jednak określić Newcastle jako przegranych? To obraza. To prawda, że porażka pozostawia Manchester United na miejscu lidera na szczycie tabeli i teraz trudniej będzie odebrać punkty im i ich szefowi Alexowi Fergusonowi. Kto jednak liczy na to, że żadna z tych dwóch wspaniałych drużyn nie dostanie w przyszłym miesiącu w swoje ręce mierzącego trzy stopy pucharu?
To słynne boisko widziało wiele pamiętnych meczy, nikt jednak z 40 tysięcy hałaśliwie zgromadzonych na Anfield nie mógł przypuszczać, że to, co miało rozegrać się przed kamerami przekształci się w największe show na ziemi. To tak, jakby kupić bilet na lot helikopterem i dowiedzieć się, że poleci się Concordem. Mogliśmy poczuć się jak w czasie ponaddźwiękowego lotu pełnego wrażeń, które obejmowały siedem zapierających dech w piersiach goli, które zasłużyły na bezstronną, najwyższą ocenę.
Pierwszy zaparł nam dech po 97 sekundach, ostatni znalazła drogę do siatki w drugiej minucie doliczonego czasu, utrzymując jeszcze długo po końcowym gwizdku zgromadzony tłum na stadionie w nieskończoność powtarzający You’ll Never Walk Alone.
Pojawiły się szybko i nagle, siedem cudów futbolowego świata.
Piłka powędrowała do Fowlera, który w znakomity sposób przebiegł na prawą stronę. Jamie Redknapp przejął ją i posłał do Roberta Jonesa czającego się z lewej strony pola karnego. Jego zgrabny ruch potoczył piłkę do Stana Collymore’a, który podał ją do tyłu do Steve’a Watsona, ten zaś posłał perfekcyjny cross do Fowlera, który umieścił piłkę w siatce.
W 9. minucie Newcastle jednak wyrównało. Faustino Asprilla wyglądał tak, jakby musiał się zmierzyć z nieruchomym celem – Neilem Ruddockiem. Nagle jednak piłka znalazła się pod jego nogami, pozornie nie powodując zagrożenia. Wtedy on kopnął ją pomiędzy nogami Ruddocka i posłał do tyłu do Lesa Ferdinanda, który szybko się odwrócił i strzelił do bramki pomiędzy zrozpaczonymi rękami bramkarza Davida Jamesa.
Uff! Nie myśleliśmy, że będzie jeszcze coś więcej, ale oh! Jak żeśmy się mylili, gdy po 14 minutach Newcastle wysunęło się na prowadzenie.
Ferdinand tyłem do bramki, w jednym doskonałym momencie przejął kontrolę nad piłką, a następnie posłał ją łukiem w kierunku Davida Ginola. Fantastyczny Francuz wyprzedził Jasona McAteera i wbił do ją siatki zdobywając swojego pierwszego gola od 2 stycznia.
Na czwartego gola wieczoru musieliśmy czekać 40 minut, ale doskonale bawiliśmy się podziwiając szokujący futbol. Następny strzał kurtuazyjnie posłał Fowler, który swoim 35. trafieniem przeskoczył Angielskiego napastnika Alana Shearera w klasyfikacji trafień w sezonie.
Steve McManaman zdecydował się na taneczny rajd z Philipsem Albertem, który dla bezpieczeństwa cofnął się. Kiedy jednak Belg myślał, że niebezpieczeństwo minęło, McManaman zagrał do Fowlera, który trafiając do bramki wyrównał, wpadając plecami w tył bramki, po tym jak przejechał brzuchem po murawie. 60 sekund później Newcastle powróciło na prowadzenie, zakładając, że bezpiecznie uda im się wyszarpać 3 punkty z przewagi Manchesteru United.
Peter Beardsley przyłączył się do Roberta Lee, który posłał piłkę do Asprilli, podczas gdy Liverpool desperacko sygnalizował spalonego. Sędzia Mike Reed nie zgodził się z tym i pozwolił kontynuować grę, a Kolumbijczyk pewnie wkręcił piłkę do bramki.
Ławka Newcastle wybuchła. Myśleli, że jest już po wszystkim, ale nie było. McAteer posłał podkręconą piłkę w pole karne powyżej bramkarza Pavla Srnicka gdzie Stan Collymore szturchnięciem trafił do bramki wyrównując na 3-3.
Kiedy sędzia doliczył kilka minut, Collymore uderzył tak mocno, że wbił głęboko sztylet w serce Kevina Keegana.
Nerwy
Stary, mądry John Barnes wykonał ciężką pracę zasłaniając piłkę i wykładając ją Collymore’owi, utrzymującemu swoje nerwy na wodzy przed posłaniem jej w sam róg zapewniając prowadzenie na Anfield.
Siedem wspaniałych strzałów i zbyt wiele okazji by wszystkie wymienić. Mieliśmy parę gromów Redknappa, lewonożny strzał McManamana, który przeleciał ponad poprzeczką. Popchnięcie Asprilli przez Barnesa w polu karnym, które wyglądało na rzut karny, a potem główkę Johna Scalesa, którą Fowler uderzył z linii i wykopał z niebezpiecznej strefy. Widzieliśmy także, jak Srnicek odepchnął w bok Barnesa i w jakiś sposób pokonał strzał na ślepo Redknappa. W rzeczywistości byliśmy świadkami wszystkiego co dobre w rodzimej piłce.
Steve Miller
4 kwietnia 1996
Komentarze (0)