Rewelacje póki co
Główny cel na ten sezon: bezpieczne miejsce w środku stawki, bez niepotrzebnych ciśnień związanych z niebezpiecznie niską pozycją w tabeli (jak to się może skończyć pokazało West Ham). Przed sezonem z drużyny odeszło dwóch charyzmatycznych generałów środka pola, w tym kapitan. Odszedł energiczny lewy obrońca. Zimą, jeszcze w trakcie kampanii – lokalny ulubieniec, supersnajper sezonu, w którym zespół wydostał się z odmętów Championship. Ponadto problem stanowią właściciel o szemranym zapleczu intelektualnym i klasyczny taki-sobie menedżer który zastąpił – wbrew woli kibiców – cichego bohatera, trenera wiecznie tymczasowego.
Brzmi mało optymistycznie. A mimo to Newcastle United rozpoczęło ten sezon z wysokiego C, w ośmiu meczach zdobywając szesnaście punktów, co daje mu na chwilę obecną lokatę zaraz za ligowym podium. Jak to możliwe?
Ano, po pierwsze letnie transfery ekipy z północnej Anglii to w zasadzie absolutne mistrzostwo. Za siedem z hakiem milionów funtów Alan Pardew może dysponować trójką piłkarzy nadającej nowe oblicze temu zespołowi. Yohan Cabaye sprawił, że o Nolanie nikt już w Newcastle nie pamięta, Demba Ba (już w WHU radził sobie bardzo dobrze, a nad rzekę Tyne przyszedł... za darmo!) wygonił z St James' Park tęsknotę za Carrollem, a Gabriel Obertan bardzo szybko udowodnił, że przyrośnięcie do ławki na Old Trafford nie odebrało mu umiejętności śmigania po skrzydle. W cieniu tej trójki chowa się gdzieś Sylvain Marveaux, który jeszcze czeka na swoją szansę. Jeżeli dodać do tego, że sprowadzony rok temu z Coventry Leon Best w końcu wskoczył na ten wyższy poziom i już strzelił 3 gole w siedmiu spotkaniach (dla porównania: 6 w 11 przez całą ubiegłą kampanię), trzeba przyznać, że zupełnie niespodziewanie Newcastle dysponuje bardzo przyzwoitą ekipą.
Drugi powód jest mniej optymistyczny. Prawda jest bowiem taka, że Sroki terminarz miały wcale nie najtrudniejszy. Dwa poważniejsze sprawdziany to kolejki pierwsza i ósma, gdy podopieczni Pardewa mierzyli się odpowiednio z Arsenalem i Tottenhamem. Oba mecze rozegrali u siebie, oba zremisowali, w obu pozostawili po sobie wrażenie ekipy ambitnej, ale niemogącej przeskoczyć pewnej granicy – i właśnie z tego powodu ligowy sezon powinni zakończyć gdzieś w okolicach miejsc od siódmego do dziesiątego (zakładając rzecz jasna, że utrzymają formę). Co nie zmienia faktu, że będzie to dla nich bardzo satysfakcjonujący wynik.
Canarinhos
Inną drużyną robiącą ogromne (przynajmniej na mnie) wrażenie jest nasz jutrzejszy rywal, ekipa Norwich City. Z jedenastoma punktami zajmuje ona obecnie bardzo dobre dziewiąte miejsce i spośród wszystkich beniaminków prezentuje zdecydowanie najrówniejszy poziom. Swansea to drużyna której nie sposób nie lubić, ale która z racji przyjętego stylu gry wręcz musi tracić dużo bramek, co prawdopodobnie skończy się tak jak przygoda innych ofensywnych przybyszów z drugiej ligi – Blackpool. Z kolei QPR to zespół chimeryczny, niby naszpikowany minigwiazdami (Taarabt, Barton, Campbell, Wright-Phillips, Ferdinand), ale jednak cały czas pozbawiony ciągłości gry i konsekwencji, które są niezbędne, by utrzymać się w najwyższej klasie rozgrywkowej.
Tymczasem Norwich pokazuje bardzo dużą dyscyplinę, dobrze zabezpiecza tyły i na tym buduje swoją grę. W ataku wachlarz ich zagrań nie jest zbyt szeroki, stawiają raczej na prostotę, co jednak jak najbardziej przynosi efekty. W spotkaniach z drużynami będącymi w ich zasięgu radzili sobie z reguły bardzo przyzwoicie, a z czołówką... Z Chelsea przegrali z powodu swojego braku obycia na salonach, walczyli bowiem jak równy z równym. Z kolei przeciwko Man United byli wręcz drużyną lepszą, stworzyli sobie dwie stuprocentowe sytuacje i kolejne dwie trochę mniej klarowne, przy czym kto śledził Premier League przez ostatnie dwa lata, dobrze wie, że to z meczu z obecnymi mistrzami Anglii prosta droga do porażki. Tutaj jednak również można zrzucić winę na brak doświadczenia zespołu Paula Lamberta.
Warto zwrócić uwagę na wyniki, jakie osiągał on w bieżącym sezonie. 2:1, 1:1, 3:1 – każdy z tych rezultatów padł dwukrotnie. Wiedząc to i mając jako taki ogląd na futbol prezentowany przez Kanarki, należy okazać im respekt, nie są to bowiem chłopcy do bicia, wiedzą czego chcą i wiedzą, jak to osiągnąć.
Jutrzejsze spotkanie może być o wiele trudniejsze, niż się to wielu kibicom the Reds wydaje. Należy więc przede wszystkim wysoko trzymać linię obrony, nie popełniać błędów na jej bokach i dopuszczać do jak najmniejszej liczby dośrodkowań – wtedy pod naszą bramką będzie względy spokój. A co do ofensywy – trzeba postawić na cierpliwość w konstruowaniu akcji. Okazje w końcu przyjdą, a kiedy to nastąpi, nasi piłkarze muszą (inaczej niż w poprzednich meczach) bezwzględnie je wykorzystać.
A kiedy już wygramy, Norwich może spokojnie zbierać punkty (no, może poza 28 kwietnia), dające im utrzymanie jako jedynemu z tegorocznych beniaminków.
Komentarze (3)