Pochwała codzienności
„Naturalnym stanem kibica jest gorzkie rozczarowanie” - tymi słowami Nick Hornby opisał kiedyś to, co dzieje się w sercach milionów fanów na całym globie. Nie ma wyjątku od tej reguły, nawet w takim klubie jak Liverpool.
Niezależnie od statusu klubu któremu kibicujemy, klasy rozgrywkowej w której gra, budżetu czy historii – właśnie gorzkie rozczarowanie jest piłkarską codziennością. Jest stanem, z którego tylko z rzadka jesteśmy w stanie się otrząsnąć, by w glorii chwały celebrować rzadkie sukcesy ukochanej drużyny.
Także my wszyscy, kibicujący the Reds, czy to od dekady, czy od kilku miesięcy powinniśmy już znać tę prawdę – chwile triumfu zdarzają się niezwykle rzadko, są nagrodą za wszystkie żale i frustracje, cierpliwość i płacz, obgryzione paznokcie i wściekłość. Są nagrodą za wierność, za przywiązanie, za przyzwyczajenie. Za walkę z zacinającą transmisją, za nowy szalik w kolekcji, za drwiące spojrzenia kibiców ostatnich rywali. Nagrodą pocieszenia, niestety.
Targani emocjami cieszymy się z bramki powracającego kapitana, by już za chwilę odczuwać niedosyt z powodu remisu. Oczyma wyobraźni widzimy odradzający się środek pola, by za moment oczekiwać wieści na temat kontuzjowanej stopy charyzmatycznego lidera. Cieszymy się z problemów tradycyjnej czołówki, jednocześnie obserwując narodziny nowej potęgi. Nic nie jest nam dane raz na zawsze - potężne niegdyś kluby walczą dziś o przetrwanie na dnie coraz słabszych lig, piłkarze, którzy byli ich symbolami rozmieniają się na drobne bądź wieszają buty na kołku. Kibice zaś trwają, opuszczając głowy znacznie częściej niż mogłoby się wydawać.
Prawdziwa pasja. Tylko ona może być wytłumaczeniem tego szaleństwa. Więzi, którą odczuwać będziemy już zawsze, mniej lub bardziej, gnając przez rozpędzony do granic świat. Więzi, która zawsze będzie nam kazała stanąć na trybunie, która nie pozwoli nam nie spojrzeć ukradkiem na wynik siedząc wśród rodziny, więzi, która swoją pozorną irracjonalnością będzie budzić politowanie innych. I nawet jeśli już ten pierwotny zapał wystygnie, jeśli nie będziemy już krzyczeć w pubach i histeryzować po kolejnej porażce, to i tak gdzieś w środku odczuwać będziemy niepokój, za każdym razem gdy rywal będzie zbliżał się do naszej bramki.
Jednak już bez zbędnych emocji. Spokojniejsi, zahartowani.
Komentarze (4)
Zwłaszcza w takim klubie jak Liverpool...
....ale też Everton, Newcastle, West Ham, Tottenham, AV itd. itd.
Ten niepokój i gorzkie rozczarowanie jakie odczuwa 90% kibiców na świecie to jest świadomość stawki o którą toczy się gra - często sportowego życia i śmierci, hossy albo bankructwa, brylowania na salonach Ligi Mistrzów albo błąkania się po najbardziej zabitych dechami dziurach niższych lig. To ciągłe uniki przed przeciwnościami i stąpanie po kruchym lodzie. To coś cholernie drażniącego i dołującego - to prawdziwe życie, jakiego nie doświadczą młodzi kibice Barcelony, Realu, czy MU. Nie zazdroszczę im...
Bardzo ciekawy, refleksyjny tekst.