Okiem Scousera - część XXXII
Zapraszamy Państwa do lektury Naszej kolumny, powracającej na łamy serwisu wraz z nowym rokiem. Dziś swoją uwagę skupimy na ocenie minionego roku pod rządami Kenny'ego Dalglisha oraz zastanowimy się nad problemem szokująco małej liczby bramek zdobytych w tym sezonie przez The Reds.
Rok z Królem
Mamy styczeń 2012. Przyjemna liczba, która miała oznaczać koniec świata według drogiego choć niespecjalnego filmu oraz rok, w którym oczy całej Europy skupią się na naszym podwórku, co wprowadzi nas na salony lub zrzuci na nas wstyd. Jaki ten rok może być dla fanów Liverpoolu? Klubu, który przez kilka lat również był w ciągłym zainteresowaniu starego kontynentu a ostatnie sezony spędził na odludziu, cierpiąc udręki oglądając swoich niedawnych bohaterów grających o wysokie cele w innych barwach. Aż w końcu pojawił się Kenny Dalglish i zaopiekował się Liverpoolem przez już dwanaście miesięcy. Gdzie go wprowadził w poprzednim a gdzie zaprowadzi w nowym roku Szkot?
W połowie sezonu szóste miejsce nie jest wystarczające do spełnienia oczekiwań związanych z powrotem do Ligi Mistrzów. Dziesiątki milionów funtów wydanych już przez Dalglisha mogłyby budzić niezadowolenie z efektów obecnej kampanii zgodnie z zasadą „płacę, wymagam”. W erze, kiedy wielomilionowe transfery budzą małe emocje a piłkarze słowa lojalność i ambicje zastąpili jednym: kontrakt, nikt nie może mieć gwarancji, że wydając fortunę osiągnie cokolwiek. Spirala nakręcana jest przez już kilka klubów w samej Anglii a liczba pucharów do wygrania jest wciąż taka sama i ktoś zawsze zostanie z niczym. Sztuką jest stworzenie atmosfery w drużynie i wytworzenie wewnętrznej chemii pomiędzy wszystkimi zaangażowanymi w działanie klubu tak, żeby później było to widoczne na boisku, szczególnie w trudnych chwilach. Właśnie to jest sukces pierwszego roku Kenny’ego.
Rok temu byliśmy w rozsypce. Fatalna pomyłka jaką był Roy Hodgson kosztowała nas sezon niemal kompletnie zmarnowany. Klub w żaden sposób nie poszedł za jego kadencji do przodu a wszystkie ówczesne transfery przeszły już do historii. Zmarnowane miesiące ratowano dramatycznym wyborem Kenny’ego na stanowisko tymczasowego managera. Tak naprawdę nowi właściciele mieli świadomość już wtedy porażki klubu w ówczesnej kampanii i nie mając dobrego rozeznania w świecie „soccera” zrobili ukłon w stronę fanów. To właśnie kibice wymusili ten ruch, więc to oni muszą zostać bohaterami roku 2011.
Na boisku Liverpool w poprzednim roku na pewno nie był konsekwentny. Był silny w obronie, mało skuteczny, czasem nudny, czasem bardzo przyjemny, ciągle waleczny, czasem pechowy, czasem szczęśliwy, czasem dominujący, czasem przygnębiający, ale nigdy konsekwentny. Jednak co najważniejsze wrócił do czołówki, chociaż ciągle na jej obrzeża. W wiosennej rundzie poprzedniego sezonu i jesiennej obecnego klub nie został zdystansowany przez rywali. Obecnie wszystkie nasze cele są absolutnie w zasięgu a półfinał Curling Cup jest wyraźnym znakiem poprawy gry w pucharach. Te mało znaczące rozgrywki, kiedy byliśmy w Lidze Mistrzów, teraz nabierają znaczenia, ponieważ gablota z pucharami niebezpiecznie osiada kurzem.
Dalglish podjął się zadania z miejsca rozpoczynając budowę nowej drużyny. W ciągu dwunastu miesięcy całkowicie przewietrzył skład i wzmocnił go wieloma transferami. Kiedy w ostatnim swoim meczu Roy Hodgson przegrał boleśnie z Blackburn w jego składzie wystąpiło sześciu już nieobecnych w klubie a dwóch kolejnych siedziało na ławce. Drastyczne zmiany w dwóch okienkach transferowych skutkują teraz pewnym brakiem balansu i zrozumienia momentami w zespole. Kilka ogniw musi dojrzeć i lepiej zrozumieć na czym polega gra dla Liverpoolu i dostosować się do standardu, którego się na Anfield oczekuje. Mimo tego można czuć zadowolenie ze sposobu w jaki gra ten zespół. Chociaż skuteczność jest najgorsza zapewne w Europie dobrze jest mieć teraz tego typu problemy w odróżnieniu od obaw o utrzymanie, jakie pojawiały się właśnie rok temu.
Czy postęp wykonany przez poprzedni rok był wystarczający? Czy Kenny nie mógł osiągnąć więcej przez ten czas? Czy polityka transferowa i wydawane sumy miały uzasadnienie? Na te pytania wciąż nie znamy odpowiedzi. Jednak należą się Dalglishowi głównie słowa podziękowania. Znowu kibice mogą czuć radość z gry swoich ulubieńców, atmosfera wokół klubu i wśród piłkarzy jest znakomita, nie muszą się oni obawiać o swoją przyszłość, bo klub w końcu wygląda stabilnie. Rywale ponownie nas poważnie traktują a tabela mówi, że jesteśmy w stanie jeszcze powalczyć. Rok 2011 był rokiem odnowy. Amerykanie wraz z Francuzem i Szkotami stworzyli zespół, który natknął się na ruiny i spokojnie, cegła po cegle odbudowywali twierdzę, którą teraz wystarczy odpowiednio uzbroić i nie przestawać jej bronić.
Sztuka podejmowania decyzji
Kiedy Alan Pardew zobaczył przy linii bocznej gotowego do wejścia Stevena Gerrarda musiał wiedzieć, że jego Newcastle jest w opałach. Kapitan w wielkim spokoju wszedł w spotkanie momentalnie tłamsząc rywali a nawet własnych kolegów, których swoimi zagraniami wprowadzał w zakłopotanie. Potwierdził nie tylko swoją klasę, ale zademonstrował co należy zrobić, żeby zdobywać bramki, których tak mocno nam brakuje.
Gerrard po prostu dośrodkowywał piłkę w pole karne. Tak samo jak Downing, Johnson, Enrique, Maxi, Bellamy, Henderson czy Adam wielokrotnie. Z tą różnicą, że każda próba charyzmatycznego pomocnika była przemyślana i dokładna. Reszta naszych zawodników robi to zwyczajnie przypadkowo. Widzi kolegów w polu karnym i podaje z nadzieją, że piłka sama znajdzie się w siatce. Tymczasem te zagrania muszą być precyzyjnie wykreowane. Potrzebna jest premedytacja w takich zagraniach. Tym odróżniają się właśnie wielkie zespoły od całej reszty ligi.
Powrót kapitana może podnieść naszą skuteczność. On zawsze potrafił wpływać na otaczających go piłkarzy i polepszać ich grę. Niesamowite jest to, że po stracie niemal całego roku na boisko wraca z taką lekkością. To jest jednak piłkarz unikatowy. Pytanie brzmi czy jego koledzy są w stanie do niego dorównać. Problemem nie jest tylko brak techniki, koncentracji, koordynacji czy zmęczenie. Najważniejszy u zawodnika jest jego umysł. Musi szybko podejmować decyzje i muszą one być słuszne. Kiedy w ostatnim spotkaniu Carroll ruszył do przodu Gerrard już wiedział co ma robić i to wykonał bez opóźnień. Kiedy do Hendersona podawał Spearing, kapitan już widział wolną przestrzeń i wymusił na Hendersonie podanie a potem spokojnie wykończył akcję. Błędem wielu naszych akcji jest dostosowanie się zawodników do podającego a nie odwrotnie. To skrzydłowi powinni reagować na ruchy w polu karnym napastników. Snajper ma znaleźć sobie przestrzeń, pomocnik ma mu tam dostarczyć piłkę. Tej więzi nam często brakuje stąd taki mizerny bilans bramkowy.
To jednak najtrudniejsze zadanie w futbolu: nauczyć zawodników szybkiego i efektywnego wyszukiwania rozwiązań. Premier League dodatkowo momentami gra na absurdalnie wysokim tempie i brakuje czasu na zastanowienie. Taki postęp dokonuje się miesiącami a czasem latami, ale wszystkiego nauczyć się nie można a przynajmniej w tak dużym klubie może zabraknąć na to czasu. Jeśli chodzi o nasz skład to nasi wyglądają porządnie, ale głównie w prostych zagraniach. Niektórzy przeciągają moment zagrania zamiast zdecydować się na pewne ryzyko, które jednak miałoby tą przewagę, że stanowiłoby zaskoczenie dla rywala. Właśnie to zrobił z Newcastle Gerrard. I chociaż trudno wymagać od reszty tak wysokiego poziomu cały czas nie zaszkodziłoby jakby nasi ofensywni gracze czasem błysnęli czymś ponadprzeciętnym.
Komentarze (1)