Promyk słońca na Anfield
Złociste niebo po burzy jest znakiem firmowym Anfield. Cóż, to była dość duża burza dla Liverpoolu i Luisa Suareza. Główny zainteresowany zachowywał się wzorowo we wczorajszym meczu przeciwko Brighton & Hove Albion. To była pokrzepiająca zmiana.
Konfrontacja między Suarezem a Patricem Evrą zmieniła charakter tego sezonu dla Liverpoolu. Lawina negatywnych opinii zwaliła się na klub, który powinien chlubić się drobnym odrodzeniem. Irytujące popołudnie na Old Trafford dziewięć dni temu wywołało płaszcząca się, uległą postawę na Anfield. Niepodanie ręki przez Suareza zaskoczyło i zakłopotało jego menedżera.
Suarez przekroczył granice. Zapewnił Kenny'ego Dalglisha, że stać go przynajmniej na zachowanie pozorów wymienienia uprzejmości z graczem Manchesteru United - taką gwarancję menedżer ogłosił publicznie. Gardząc ręką Evry, Suarez postawił Szkota w upokarzającej sytuacji. Dalglish zasłużył na coś lepszego. Menedżer przekroczył zwykłe poczucie obowiązku wspierając napastnika, a nieudany uścisk ręki w żaden sposób nie stanowił dla niego rekompensaty.
Jednakże istnieje prosty sposób na odpłacenie się za wiarę menedżera. Chodzi tu o postawę na boisku. Urugwajski napastnik to olbrzymi talent, o czym przekonała się wczoraj defensywna Brighton. Jest niczym wirujący Diabeł Tasmański o niespożytej energii posiadający siłę i równowagę, która wydawać się może nierealna w sylwetce o takim kształcie i wielkości jak jego. Ale jeśli już, to obrońcy Brighton potrząsali wczoraj głowami między sobą na znak respektu. W jaki sposób, pytali siebie nawzajem, można zachować kontrolę nad takim piłkarzem ?
Po niemrawym początku, Suarez zaczął dyktować swoje warunki po pierwszych 30 minutach gry. Ciężko było załapać jak znalazł miejsce, by przecisnąć się w pole karne i wyprowadzić strzał obok Petera Brezovana. Inigo Calderon ustawił się tak, że wybił piłkę z linii bramkowej, jednak było coś niemal nadprzyrodzonego w podejściu Suareza do gry. Przebija się przez wolną przestrzeń w sposób szczególny, tak jakby posiadał umiejętność zmiany formy.
Z uwagi na poruszanie się i inteligencję na boisku, jest napastnikiem nie mającym sobie wielu równych. Zaciąga przeciwników w obszary, gdzie raczej nie zapuściliby się i zmusza ich do podejmowania złych decyzji. Na domiar tego, nie bacząc na skandal z Evrą, nie ma zapewnionej ochrony ze strony sędziów, na którą zasługuje. Brighton nie podjęło próby fizycznej gry względem niego, ale Suarez padł ofiarą wielu spóźnionych pojedynków, które uszły bezkarnie.
Najistotniejszą wadą w postawie napastnika nie jest jego temperament. Tu chodzi o jego grę, która niemal wyłącznie polega na dryblingu i przeciskaniu się przez rywali. Niekiedy zdaje się zdziwiony, że musi oddać strzał na koniec rajdu. Niemniej jednak reszta zespołu może skorzystać na tej słabości. Kiedy Suarez jest w pobliżu, zawsze będą wolne piłki w polu karnym.
Jako że Liverpool zostawił Brighton daleko w tyle w drugiej połowie, pojawiły się akry niezabezpieczonej przestrzeni, które Suarez mógł wykorzystać. Andy Carroll zaczął wykazywać oznaki zgrania z zespołem - nie zwalnia gry podaniami Liverpoolu już tak wyraźnie - natomiast Steven Gerrard operował na tyłach, jak gdyby był pięć lat młodszy.
Jednakże zespół ma poczucie obsady drugoplanowej wobec Suareza. Z powrotem znalazł się w centrum uwagi, gdy Dirk Kuyt został powalony w polu karnym. Po krótkiej kłótni o to, kto ma wykonać jedenastkę, Suarez podszedł do piłki... i uderzył ją zbyt blisko bramkarza.
Dzień nie zakończył się jednak w burzliwym tonie. Suarez był pod ręką, aby wpakować szóstą bramkę dla Liverpoolu i zagwarantować swojemu menedżerowi dobre samopoczucie. Chmury przejaśniają się na Anfield. Jeśli Suarez potrafi utrzymać swoją ciemną stronę pod kontrolą, prognoza dla Liverpoolu będzie bardzo pogodna.
Tony Evans
Komentarze (2)