Waleczny Kuyt naprawdę zachwycił
"Potrzebuję biletu, oddam nerkę" głosił wczoraj napis wywieszony przez fanów Liverpoolu nad Wembley Way. Jeżeli tej osobie udało się wejść na stadion, otrzymała nagrodę za swoją zuchwałość oglądając jak The Reds wygrywają po serii rzutów karnych z Cardiff.
Jednakże to mógł być inny organ, którego sprawność była testowana przez dwie godziny w tym pełnym emocji finale. Fani Liverpoolu ze słaby sercem nie mieli łatwo. Balansowali na krawędzi zbyt często, jak na gust fanów.
W ostateczności, to właśnie serce prowadziło Liverpool. Stewart Downing zgarnął nagrodę dla gracza meczu. Bardzo ważną rolę w finale odegrało pojawienie się na boisku Dirka Kuyta. Holender wszedł na boisko 20 minut przed końcowym gwizdkiem, zdobył bramkę, wybił piłkę z linii bramkowej tuż przed wyrównującym golem dla Cardiff, a na końcu ukoił nerwy fanów z Anfield pewnie egzekwując jedenastkę w momencie, w którym wydawało się, że seria rzutów karnych zdaje się znajdywać rozwiązanie. Gra Kuyta opiera się na duchu i ruchu. Gdyby tylko jego niektórzy koledzy z drużyny odczuwali podobny głód gry.
Trofeum wędrujące do klubowej gabloty daje satysfakcję. Liverpool zdobywa puchar po sześciu latach posuchy, podczas której dwukrotnie zmieniali się właściciele,a klub balansował na krawędzi bankructwa. Był to najbardziej niestabilny okres od przybycia do klubu Billa Shankly'ego w 1959 roku. Kenny Dalglish dokonuje cudów, odkąd zastąpił na stanowisku menedżera Roya Hodgsona ponad rok temu.
Szkot otrzymał drużynę znajdującą się tylko 5 punktów nad strefą spadkową i pozbawioną pewności siebie. Niewielu wyobrażało sobie, że przywróci klubowi srebrną paterę tak szybko. Nawet więcej niż puchar, wprowadził stabilność i jedność, które były niewyobrażalne ponad dwanaście miesięcy temu.
Jednak wczorajszy występ pokazał ile pracy musi jeszcze zostać wykonane. Drużynie Dalglisha nie udało się przezwyciężyć Cardiff, które boksowało się z przeciwnikiem ze znacznie poważniejsze kategorii wagowej. Malky Mackay świetnie przygotował drużynę, która wykorzystywała swoje atuty i bardzo ciężko harowała na boisku.
Mimo bronienia się przez większość spotkania, dopomagali szczęściu i powinni wygrać w regulaminowym czasie, jednak Kenny Miller zmarnował znakomitą sytuację. Liverpool długo utrzymywał się przy piłce i naciskał na rywali, jednak ich ataki były pozbawione inspiracji.
Luis Suarez, który potrafi zmienić się z czarującego lekkoducha we wrogiego, złośliwego osobnika w zależności od sytuacji, pokazał wczoraj trochę z obu cech. Tydzień wcześniej Urugwajski napastnik przysparzał ogromnych problemów drużynie Brighton, która została zdemolowana na Anfield. Wczoraj brakowało mu czucia piłki i tylko kilka oznak wskazywało, że jest to piłkarz potrafiący terroryzować defensywę rywali.
Andy Carroll się poprawia, ale bardziej w tempie mierzonym w groszach, a nie milionach funtów, które kosztował. Jego występ był po raz kolejny zachęcający, ale w ogólnych rozrachunku wysiłki strzeleckie Liverpoolu były rozczarowujące. Nie zrobili wystarczające dużo, żeby rozciągnąć skondensowaną obronę rywali.
Steven Gerrard znów pokazał eksplozję zapału charakteryzującą jego grę, gdy ostatni raz wiódł drużynę do zwycięstwa w pucharze, jednak długotrwała siła z 2006 roku została zastąpiona kapryśnym geniuszem. Niedługo będzie musiał być zastąpiony - nawet talizmany się starzeją. Jego niewykorzystany rzut karny zatrzymał serca fanów Liverpoolu i przyśpieszył puls kibicom Cardiff. Wyglądał na człowieka nadmiernie rekompensującego wyczerpanie starając się uderzyć siłowo. Dokładność i technika zostały poświęcone.
Zmęczenie rozprzestrzeniło się w jego drużynie. Po dwóch godzinach gry, honorowe okrążenie wokół stadion wyglądało na bolesny spacer. Może to był Everest- jak wspinaczka, by zgromadzić trofeum. Bardziej prawdopodobne, że drużynowy silnik potrzebował zastrzyku młodości i talentu. Skład będzie wymagała odświeżenia ponownie w letnim oknie transferowym.
Pomimo wielkich emocji dostarczonych kibicom przez wczorajszy finał, pozostaje odczucie, że Liverpool znajduje się na zakręcie. Dalglish przebył ze swoim składem długą drogę przez ostatnie 13 miesięcy, jednak nie powinno się ukrywać faktu, że nadal pozostaje wiele do zrobienia, by przywrócić klubowi dawny status. Decyzje podjęte w nadchodzący roku mogą zdeterminować rozwój przez następne dziesięć lat.
To stawia w świetle jupiterów Johna Henry'ego. Właściciela wynurzającego się z cienia, by dumnie promieniować z loży VIP i uściskać piłkarzy, którzy zgromadzili się, by odebrać medale. Nikt nie będzie wypominał człowiekowi z Fenway Sports Group jego małego polowania na chwałę, nawet jeśli wydaje się, że pozostawił ster na Anfield bez opieki, podczas afery związanej z Suarezem w ostatnich miesiącach. Jednakże, nawet bardziej przeszkadzające, niż jego milczenie w sprawie posądzenia o rasizm Urugwajczyka, jest jego brak aktywnej pracy w kwestii nowego stadionu Liverpoolu.
Niemożliwe jest przebudowanie Anfield. Fenway Park zostało zagospodarowane i zważywszy na zasady finansowe fair play nadające futbolowi nowy kształt, Liverpool pilnie potrzebuje dużej sumy pieniędzy na stadion. Nie ma żadnych oznak mówiących, że jest to bliskie. Brak obecności Henry'ego na Anfield był tak widoczny,że w ubiegłym tygodniu rozprzestrzeniły się plotki głoszące, iż Anfield jest na sprzedaż.
Wczorajsze zwycięstwo Arsenalu czyni perspektywę gry w Champions League bardziej odległą. Dalglish będzie potrzebował większego wsparcia - finansowego i moralnego - jeśli będzie miał sprowadzić do klubu więcej trofeów. Henry potrzebuje dać takie wsparcie. I to już wkrótce.
Nie było braku zaangażowanie ze strony kibiców wczoraj. Obie grupy fanów śpiewały, dopóki nie ochrypły. Występowi mogło brakować trochę klasy na boisku, jednak ludzie ubrani w czerwone i niebieskie koszulki śpiewali, aż włosy stawały dęba. Jeśli to nie przekonało właścicieli o potencjale klubu i sportu, nic ich nie przekona. Na końcu, odwaga triumfowała.
Serce, flaki, nerki czy inny organ ciała nie wystarczą, jeśli Liverpool chce wskoczyć na następny poziom. One pomogą, jednak będzie potrzeba dalekowzroczności i pieniędzy, jeśli drużyna Dalglisha ma konkurować z takimi zespołami, jak Manchester City. Ciężar spoczywa na Henrym i pozostałych właścicielach. Czy starczy im na to odwagi?
Tony Evans
Komentarze (3)
za mała pojemność, nie daje to wystarczających zysków i pieniędzy, które moglibyśmy zainwestować np. w transfery, a w świetle nowych przepisów finansowego fair play potrzebujemy pieniędzy ze stadionu... oczywiści też bym wolała rozbudowę Anfield, ale skoro jest to niemożliwe... ;/