Okiem Scousera - część XXXVIII
Zapraszamy Państwa do lektury kolejnej części Naszej kolumny. Po nieprzyjemnej porażce z Sunderlandem zastanowimy się nad obecną sytuacją w klubie i przyczynach niepowodzeń a także skupimy się na analizie obecnego stylu gry Liverpoolu, zwracając szczególną uwagę na wpływ zawodników zakupionych w ostatnim roku.
Zanik postępu
Ciężko wywalczony Puchar Ligi miał być mocnym impulsem do walki o najważniejszy cel jakim jest powrót do Ligi Mistrzów. Tymczasem wystarczył następny mecz, żeby o tym na dobre zapomnieć a kolejny dostarczył tylko więcej zmartwień. Obecnie Liverpool zepsuł swój obecny sezon a także robi wszystko, żeby kolejny był jak najtrudniejszy. Awans do Ligi Europejskiej poprzez krajowy puchar przy jednoczesnym dalekim miejscu w lidze spowoduje grę w mało interesującej fazie grupowej z dużo niżej notowanymi rywalami o ile przejdzie się przez letnie eliminacje, psujące fazę przygotowań do sezonu. Jest to bardzo odległa perspektywa w kontekście oczekiwań wobec nowej drużyny a także samego Kenny’ego Dalglisha.
Mecz z Arsenalem uwidocznił dwie największe bolączki zespołu w obecnym sezonie. Pierwszą jest oczywiście brak skuteczności, który nieodłącznie nam towarzyszy i sprawia, że jednym z najlepszych strzelców zespołu jest … samobój! Drugą jest fakt, że tylko obrona złożona z Aggera i Skrtela daje nam dużą szansę na czyste konto. Po wielu zmianach i miesiącach transformacji doszliśmy do punktu, w którym boimy się o stracenie bramki, bo to automatycznie oznacza stratę punktów lub nawet porażki takie jak sobotnia z Sunderlandem. Kiedy Bendtner pokonał zdezorientowanego Reinę już było wiadomo, że szanse na pozytywny wynik są minimalne. Liverpool nie jest zdolny do strzelania bramek, ale jeszcze gorsze jest, że nie potrafi walczyć o zwycięstwa.
Można odnieść wrażenie, że cała motywacja i wola walki zawierana jest przez piłkarzy co najwyżej w ich buńczucznych wypowiedziach. Tymczasem cała prawda o zespole zawarta jest w tych 90 minutach co tydzień w lidze i jest ona druzgocąca. Trzy kolejne porażki w lidze są niedopuszczalne i zawstydzające. Zespół o takich ambicjach, jakie są deklarowane musi reagować błyskawicznie już na pierwsze niepowodzenie i nie może dopuszczać do tak przygnębiających serii. To dobitnie pokazuje brak charakteru zwycięzców wśród zawodników. W ostatnim czasie tylko postawa wobec Arsenalu nie budziła zastrzeżeń, chociaż złośliwość losu zostawiła nas wtedy z niczym. Właśnie Kanonierzy obecnie demonstrują nam jak powinna wyglądać drużyna w podobnej do nas sytuacji. Najpierw podnieśli się z kolan przeciwko Tottenhamowi, następnie wyszarpali zwycięstwo na Anfield, żeby ostatecznie odzyskać twarz w Europie przeciwko Milanowi. My natomiast przyjmujemy kolejne ciosy, oczekując aż trafi się rywal, który sam się nam podłoży. Nie tędy droga.
Co się więc stało z Liverpoolem, który w przeszłości notował wiele spotkań, w których musiał się odradzać? Czemu wspomnienia ze Stambułu mają być teraz tak odległe? Niestety część winy leży w selekcji, jaką przeprowadził Dalglish wraz z Comollim, którzy zatrudnili szereg zawodników poprzedniego lata. Kiedy Rafa Benitez ściągał zawodników zawsze opisywał ich jako głodnych zwycięstw z odpowiednim charakterem do walki o najwyższe cele. To był czynnik niezbędny i konieczny, żeby znaleźć uznanie u Hiszpana. Nasi nowi zawodnicy póki co nie zdołali tego zademonstrować, co może nas niepokoić. Finał na Wembley i wejście Kuyta dobitnie pokazało, czego brakuje w obecnym składzie. Holender walczący zawsze do końca reprezentuje postawę niezbędną i oczekiwaną w Liverpoolu, bez której nie ma szans na odniesienie sukcesu.
Oczywiście wszystko musi być poparte umiejętnościami, ale nieodpowiednie nastawienie jest barierą nie do przejścia. To musi się zmienić, bo póki co wygląda na to, że piłkarze są przyzwyczajeni do niepowodzeń a to oznacza upadek całego projektu wdrażanego w tym sezonie. Przeszłość naszych transferów ogranicza się co najwyżej do awansu z Championship. Enrique i Carroll najpierw tam spadli, potem awansowali, ale to nie ten kaliber wyzwania jak w the Reds. To samo tyczy się Adama, którego najlepszy sezon zakończył się ostatecznie spadkiem z ligi. Downing ciągle był w środku, gdzie nie oczekuje się serii zwycięstw. Henderson dopiero zaczyna prawdziwą karierę i jego doświadczenia ograniczają się do Sunderlandu niewalczącego o nic więcej niż przetrwanie. Bellamy wydaje się obecnie całkiem innym człowiekiem niż kiedy szarpał się i walczył na boisku, gdy miał obsesję wygrywania. Nie jest problemem, że przychodzą do nas zawodnicy ze słabszych klubów. Jest nim to, że przychodząc z zespołów mało ambitnych nie potrafimy z nich zrobić zawodników głodnych sukcesów i walecznych. Póki co wygląda to tak jakby sam transfer do Liverpoolu był dla nich szczytem kariery i brakuje chęci do podwyższenia swoich ambicji.
Może są oni za krótko w klubie, może Kenny nie potrafi odpowiednio ich zmotywować, może dłużej przebywający w klubie po słabych dwóch latach również zatracili wiarę i całe Melwood nie ma mistrzowskiego nastawienia. To jest duża bolączka klubu i trzeba to będzie rozwiązać zanim zniszczenia będą za duże. W pewnym momencie ostra reprymenda Kenny’ego poskutkowała, ale już to wyparowało. Nie możemy wiecznie obwiniać pecha za wszystkie niepowodzenia oraz tłumaczyć się na wiele różnych sposobów, bo nie zrobiliśmy po prostu wystarczająco wiele, żeby zwyciężać. Czemu po kilkudziesięciu spotkaniach sezonu jest wiele, w którym niezasłużenie traciliśmy punkty a brakuje takich, w których wydarlibyśmy zwycięstwa przeciwnikom? Czemu z czołową trójką na wyjazdach zbieraliśmy ostre lanie a u siebie zadowalaliśmy się remisami, obawiając się raczej porażki niż całkowicie dążąc do zgarnięcia całej puli? Jeżeli do końca rozgrywek sytuacja nie ulegnie drastycznej poprawie rozwiązania latem mogą być drastyczne.
No pass & no move
To nie pomyłka ani mierny żart wobec Liverpoolu. To autentyczna definicja stylu w jakim gra obecnie zespół. Gra drużyny Dalglisha słabnie i kruszy się z każdym kolejnym spotkaniem i nie wróży dobrze na przyszłość. Po ciężkiej pierwszej połowie rozgrywek można było mieć wątpliwości co do wyników, ale gołym okiem widać było progres w sposobie gry. Można było oczekiwać, że typowo dla tego klubu to co najlepsze przyjdzie w drugiej części sezonu. Dużo nowych zawodników, ich aklimatyzacja, wkomponowanie się do składu, brak Gerrarda, itd. Wymówek było wiele, ale miały one sens. Niestety wszystko nie zmierza obecnie w dobrym kierunku. Drużyna wygląda nieskładnie i niechlujnie, a co gorsze staliśmy się bardzo przewidywalni a to jednoznaczne z łatwi do powstrzymania.
Momentem krytycznym obecnego sezonu była kontuzja Lucasa. Od tamtej pory w jakiekolwiek konfiguracji byśmy nie grali mamy problem z łączeniem poszczególnych formacji i zachowaniem balansu. Brazylijczyk dojrzał do roli lidera i zdominował naszą grę, nie tylko w aspektach defensywnych. Jego brak zaburzył równowagę w naszej grze i nawet powrót Gerrarda tego nie poprawił, gdyż brakuje dominacji w tej strefie boiska. Lucas nie tylko odbierał, ale rozgrywał piłkę sprawnie, skutecznie i przewidywalnie dla partnerów, co nie oznacza, że przeciwnicy sobie z nim radzili. Obecnie są w składzie zawodnicy nieprzewidywalni niestety również dla innych naszych graczy. Panuje ciągle duże niezrozumienie i brak stylu, który przecież może być w Liverpoolu tylko jeden. Tymczasem ciężko nam jest dostrzec jakąś sprytną grę podaniami i wystawianie się na pozycje, czyli obserwujemy tytułowe no pass & no move.
Gdzie tkwi problem? Oczywiście najłatwiej wskazać na nowych. Jest w tym część prawdy, ale przecież trenują na co dzień z resztą składu i tamci nie potrafią ich przyuczyć. Choć może to wina trenera? Z pewnością również. Nie jest dobrze, kiedy nowi zawodnicy zamiast wkomponować się w styl drużyny przebijają się z własnym, wyniesionym z poprzedniego klubu. Obowiązkiem sztabu jest takie wprowadzenie ich do zespołu, żeby ten jak najwięcej na tym skorzystał, ale nie poświęcał wszystkiego. Na tej arenie Kenny poległ póki co. Oczywiście wielka liczba zmian personalnych i ciągle krótki czas wspólnej gry są wytłumaczeniem problemu, ale jednocześnie możemy wymagać i oczekiwać więcej z każdym kolejnym meczem. Musimy dążyć do gry szybkiej, płynnej, pełnej wymienności pozycji i ruchliwości. Niestety obecnie wcale się do tego nie zbliżamy. Stoimy w martwym punkcie a nie mając już nic do ugrania w lidze musimy mocno się zastanowić teraz jak chcemy grać i starać się to przekuwać obecnie z myślą już o przyszłości.
Przyjrzyjmy się naszym transferom. Zaczynając od tyłu Enrique, który imponuje najmocniej z nowoprzybyłych gra niezmiennie od momentu debiutu. Jest silny fizycznie, szybki, dobry technicznie i lubi długo utrzymywać się przy piłce i za wszelką cenę utrzymać ją w boisku. Wszystko dobrze, ale w wielu momentach potrzeba nam przyspieszenia gry a tymczasem oglądamy kolejne pojedynki na lewej stronie z rywalami, z których przeważnie wychodzi jako zwycięzca, ale zespół korzyści na tym nie odnosi a nawet traci cenne sekundy. To się nie zmienia i z wielkiego szumu mamy mało efektu. Dalej jest Adam. Człowiek z małego Blackpool, gdzie długie piłki i stałe fragmenty gry pozwalały marzyć o pozostaniu w lidze. Natomiast w środku czołowej drużyny trzeba być sprytnym, zdecydowanym i dominującym zawodnikiem. Tymczasem jego gra również wygląda podobnie jak na początku. Nie dokłada do niej prostopadłych podań, nie przyspiesza gry zagraniami z pierwszej piłki, już nawet nie zagraża swoimi dośrodkowaniami, które dały mu uznanie w Blackpool. Przeważnie jego rajdy są za długie, nieudolne a partnerzy kompletnie nie wiedzą jak ostatecznie poda i nie mają pojęcia jak się ustawić.
Kolej na Downinga. Ruchliwy skrzydłowy jest zaprzeczeniem wszystkiego, czego się oczekuje od zawodnika na jego pozycji w tym klubie. On ciągle gra jak w średniaku, gdzie od skrzydłowego wymaga się jedynie rajdów i dośrodkowań. Tymczasem jego długie utrzymywanie się przy piłce kompletnie niszczy element zaskoczenia przeciwnika, który jest na jego ataki świetnie przygotowany. Prosta wymiana piłki na boku z obrońcą i szybsze dośrodkowanie w pełnym biegu ma więcej szans na sukces niż starannie przygotowana pozycja poprzez kilka zwodów, w czasie których zasieki obronne rywali są już scementowane. Ponadto znowu koledzy pozostają zdezorientowani, gdyż nie dostają podań w tempo a muszą na nie czekać na stojąco. I tutaj pojawia się Carroll. Człowiek, który ze względu na warunki jest ograniczony w możliwości, ale jednocześnie posiada niewątpliwie atuty, które należy odpowiednio spożytkować. Ostatnio zaczął w końcu grać w piłkę a nie potykać się o własne nogi. Zaskakująco to jemu najmniej można zarzucić, gdyż ten przynajmniej notuje postęp. Co prawda z niskiego pułapu na średni, ale nie stoi w miejscu. To on zdaje się najbardziej wpasowuje się w oczekiwania. Stara się odgrywać partnerom i od razu wybiegać na pozycja, albo zgrywać bezpośrednio piłkę bez niepotrzebnej zabawy. Ciągle nie jest wystarczająco precyzyjny, ale dobrze rokuje na przyszłość.
Jest jeszcze nieopierzony Henderson. Pełen energii pomocnik poprawia pojedyncze aspekty swojej gry, ale jest jeszcze daleko od bycia asem w talii Dalglisha. On nie tyle nie wpasował się jeszcze w zespół co po prostu nie jest na odpowiednim poziomie piłkarskim, żeby stanowić o sile dużego klubu. Załóżmy, że ten chłopak się dopiero uczy i dajmy mu jeszcze nieco czasu. Przejdźmy do Bellamy’ego. Skrzydłowy bardziej niż napastnik ze starej szkoły a jednak bardzo dobry technicznie. On już był w tym klubie, zna oczekiwania i najlepiej pasuje do zespołu. Potrafi napędzić nasz atak, szybko wymienić piłkę i chociaż ogranicza się do prostych sposobów jest dość efektywny. Pozostaje nam tylko Suarez. Napastnik tak nieobliczalny i szalony, że można po pierwszym roku o nim książkę napisać. Abstrahując od pozaboiskowych problemów trzeba go pochwalić za niebywały talent i umiejętność dryblingu czy refleks, ale także i jemu nie należy się wiele pochwał. Jego niezwykłe umiejętności są źle pożytkowane i marnuje wiele wysiłku na akcje nie warte uwagi poza samym wizualnym aspektem. To gracz niczym z konsoli, który mija obrońców jak tyczki zyskując w tym radość większą niż ze zdobycia bramki. To jest widowiskowe, lubią to fani, robi to wrażenie na mniej ambitnych dziennikarzach z kolorowych gazetek, ale nie daje tego, co jest kwintesencją futbolu, czyli bramek. Trudno znaleźć zmianę w grze Suareza od momentu przyjścia. Tak jak marnował sytuacje i dużo dryblował jeszcze w sierpniu tak to samo robi w lutym, chociaż od dawna widać, że klub na tym nie korzysta.
Podsumowując naszą porażką jest brak zmian w grze zawodników, którzy grając w poprzednich klubach notowali dobre występy i ciągle na tym bazują. Wyzwaniem dla nich powinno być dorównanie do nowych kolegów lub ich poprzedników w Liverpoolu. Ich przyjście do klubu było tylko pierwszym krokiem, po którym wymagania wobec nich wzrosły. Powinni wpływać na klub wykorzystując swoje atuty, ale w sposób zgodny z filozofią the Reds. Daliśmy jednak każdemu z nich swobodę, która sprawiła, że każdy gra na swój własny sposób niszcząc obraz jednolitego stylu gry. Czasami potrzeba lat, żeby zawodnik w nowym otoczeniu dostosował się do reszty, ale trzeba do tego mocno dążyć. Nie przez przypadek nieznany młodzik po latach w La Masii odnosi więcej sukcesów w Barcelonie niż uznany w świecie szwedzki napastnik. To samo tyczy się naszych wychowanków jak Kelly, Spearing, Flanagan czy Robinson, którzy mimo widocznych braków czy to technicznych czy fizycznych dobrze reprezentują nasz klub, gdyż dobrze znają standardy Liverpoolu. Pora na to, żeby cała kadra również im sprostała.
Komentarze (6)
Cały ogół transferów to wielka lipa. Kenny chyba myślał że Adam będzie nowym Alonso a on nie nadaje się nawet na zastąpienie Poulsena. Transfer Downinga? jak najbardziej tak ale 3 sezony temu tym bardziej nie za taką kasę. Hendo i Carroll to melodia przyszłości i powinni dostawać tyle samo szans co i Spearing z Shevleyem.
Adam z Downingiem to póki co strasznie nie trafione transfery grające na warznych pozycjach którzy tylko pogarszają gre zespołu. I tu zaczyna się wina Dalglisha który ślepo wierzy że nagle Downing stanie się Cristiano a Adam zacznie rozgrywać jak Xabi. Obydwaj powinni tak długo grzać łąwe aż by zrozumieli że kub może ich zastąpić zawodnikam naweti z młodzieżówki jeżeli nie wezmą się za gre. Ale gdzie Kenny tak potraktuje swoje 'gwiazdy'...
Ale do rzeczy Amerykanie nie zarzadzaja klubem tak jak sie tego spodziewalem, nie wprowadzili pozytywnej rewolucji jaka zapoiadali. Nie uzdrowili chorej struktury klubu.
Zero konkretów co do nowego stadionu Bardzo mierne wyniki pracy Damiena Commoliego. Nadal wydaje mi sie ze do klubu zatrudniani sa przypadkowi ludzie. Szkółka nie wprowadzila zadnego "jakościowego" gracza do pieszej drużyny od dekady. Jeszcze jedna przykra analogia wszyscy jakościowi pilkarze tego klubu ostatnio odchodzili w amosferze skandalu Torres, Macherano, Xabi, Riera, Meireles. Potem za każdym razem do mediów wyciekały inf ze nie znamy całej prawdy i ktos tutaj kogos oszukiwał patrz Benitez, Torres, Mascherano, Meireles, Riera...
w tym burdelu najmniej winie Dalglisha który nieco naiwnie zbyt mocno kocha LFC,
Myślę, że co jak co, ale struktury klubu dawno nie były tak uporządkowane. Koszmar z H&G się skończył, nie ma Purslowa, czyli człowieka z FM'a, zajęto się zawodnikami mocno obciążającymi budżet płacowy, szkolenie młodzieży ma się dobrze i ciągle ściągamy talenty. Problemem właścicieli jest praktycznie tylko stadion, ale widocznie chcą wszystko dokładnie przemyśleć i znaleźć najlepsze rozwiązanie a raczej tytularnego sponsora do nowego obiektu, który nas wzmocnił finansowo. Jednak bez sukcesów na boisku ciężko negocjować korzystniejsze warunki. Zrobiono transfery, które wydawały się naszemu sztabowi celne, ale słabo to wyszło. Nie ma gwarancji, że z innymi zawodnikami udałoby się więcej osiągnąć. Teraz trzeba czekać do lata na decyzje i ewentualne zmiany personalne, ale na pewno w samym klubie bałaganu nie ma. Jest on na boisku a to już zadanie Kenny'ego i również jego odpowiedzialność.