Derby na Wembley - 1986
W kolejnej części wspomnień derbowych potyczek na Wembley, przyjrzymy się wygranemu 3:1 finałowemu spotkaniu FA Cup. Odbył się on dokładnie tydzień po tym, jak the Reds zapewnili sobie tytuł mistrzowski, bezpośrednio pokonując Everton.
Dwie bramki Ian Rusha i trafienie Craiga Johnsona okazały się wystarczające, chociaż po 27 minutach to the Blues wysunęli się na prowadzenie, gdy do bramki trafił Gary Lineker.
Swoimi wspomnieniami przygotowań oraz samego meczu podzielił się z oficjalną stroną Liverpoolu kibic the Reds, pisarz i felietonista Daily Mirror, Brian Reade.
Czym zajmowałeś się w 1986 roku?
Byłem rzecznikiem prasowym Rady Miasta Londyn. Mieszkałem w Harlesden z Evertończykiem, Billym i obaj udaliśmy się, by zobaczyć walkę naszych klubów o puchar.
Jaki był plan dnia?
W Harlesden było nas dziewięciu, pięciu Czerwonych i czterech Niebieskich. Wypiliśmy przed meczem piwo, a po spotkaniu chcieliśmy się spotkać, niezależnie od wyniku. Jednak później oczywiste stało się, że będzie to niemożliwe. Szaleliśmy z radości po wygranej, nieświadomi, że ich sparaliżował ból. Rozsądnie zdecydowaliśmy o rozdzieleniu się. Po pięciu godzinach zadzwoniłem do Billy'ego, aby zaprosić go do pubu na rogu jego domu. Zgodził się. Tylko po to, aby wejść i zobaczyć nas, podziwiających trzecią bramkę, autorstwa Iana Rusha, w wieczornym wydaniu Man of The Match. Za chwilę już go nie było.
Jaka panowała atmosfera?
Po trzech ostatnich przegranych finałach, półfinałach '71 i '77 oraz porażce w lidze, mimo tak długiego przewodzenia tabeli, Everton szczerze wierzył, że los się do nich uśmiechnie. Jestem pewien, że doszło do jakiś nieporozumień, jednak nie przypominam sobie żadnych kłopotów przed czy po meczu. Wspólnie podróżowaliśmy, piliśmy i poszliśmy na stadion. Spójrz na zdjęcia i zobaczysz, że wielu fanów stało razem. Pamiętam tylko karnawałową atmosferę. Widoczna była jednak pewna segregacja, z oczywistych powodów.
Wspomnienia z samego meczu?
Everton dominował w pierwszej połowie, a podczas przerwy myślałem, że są dla nas zbyt silni, ponieważ tak naprawdę nie graliśmy. Peter Reid pociągał za sznurki wraz z Linekerem oraz Sharpem, którzy dobrze prezentowali się z przodu. Ten schemat powtórzył się w pierwszych 15 minutach drugiej części gry, kiedy doszło do kłótni Bruciego i Beglina oraz niezwykłej interwencji Grobbelaara. Pokazało to, pod jak wielką presją byliśmy. Coś niezwykłego stało się, gdy zdobyliśmy pierwszego gola. Rywale cofnęli się, w ich szeregi wkradło się zwątpienie, Jan Molby zaczął rozrzucać piłkę po całym boisku, wzmogły się nasze wysiłki, które już nie ustały. Wiara w siebie, zwiększona dzięki świadomości, że gdy Rushie strzela gola, nigdy nie przegrywamy, okazała się zbawienna. A na końcu spontaniczne okrzyki "Shankly, Shankly". Uznanie dla człowieka, od którego wszystko się zaczęło, tego, który dałby odciąć sobie rękę, by zobaczyć Liverpool zdobywający na Wembley dublet, pokonując Everton.
Komentarze (0)