Liverpool way zdeptany przez FSG
Kenny Dalglish przegrał zbyt wiele spotkań w tym sezonie. Nikt nie może temu zaprzeczyć. Tym niemniej, porażki można naprawić. Wczoraj Liverpool Football Club zatracił w znacznej mierze swoją duszę, którą trudniej będzie odzyskać.
Na Anfield pozostał już tylko szkielet. Brakuje menedżera, dyrektora generalnego, dyrektora ds. piłki nożnej, mistrza komunikacji, nowego stadionu, na który nie można się doczekać i wyraźnego ukierunkowania.
Zwalniając największą żywą postać w historii klubu, firma Fenway Sports Group (FSG) zburzyła ostatni pomost pomiędzy tradycjami, które ustanowił Bill Shankly i brzydką, współczesną grą, napędzaną siłą pieniądza. George Gillett Jr i Tom Hicks, poprzedni właściciele, obrabowali Anfield z gotówki, ale nigdy nie byli w stanie zachwiać zakorzenionych podstaw. Te bowiem obroniły się przed zgrają, która rozprzestrzeniła się na tej ziemi. John W Henry, przywódca FSG, wczoraj zerwał stosunki z człowiekiem, który ucieleśniał credo the Kop. Wychwalany “Liverpool Way” wreszcie się skończył.
Henry jest bez wątpienia śmiały. To posunięcie wyraża ambicje. FSG chce wygrywać. Ten nowy, amerykański właściciel ma pięcioletni plan, mający na celu przywrócenie mistrzostwa w Liverpoolu. Niemniej Henry i Tom Werner, prezes FSG, ledwo pokazali swoje prawdziwe oblicze na Anfield. Taktyka spalonej ziemi wobec postępu została zarysowana w Bostonie przez ludzi, którzy przyznają się do swojej nieznajomości futbolu.
To był niezadowalający sezon dla Liverpoolu. Carling Cup w gablocie pucharowej nie zaspokoił nieobecnych właścicieli głodnych dolarów generowanych przez zajęcie czwartego miejsca i udział w Lidze Mistrzów. Sprawa Luisa Suareza - kiedy klub błędnie obrał sposób działania, odpierając zarzuty wymiany zdań na tle rasowym z Patricem Evrą - pozostawiła na Anfield zażenowanie i nadszarpniętą reputację.
Ten kryzys był możliwy do uniknięcia. Gdzie jednak było przywództwo ze strony właściciela? Podczas gdy incydent wymknął się spod kontroli, po drugiej stronie Atlantyku zapadła cisza.
Dalglish nie jest bez wad. Odszedł pełen wdzięku, w stylu człowieka owładniętego futbolem, przyjmując, że był skazany na klęskę przez rezultaty. On i Damien Comolli, były dyrektor ds. piłki nożnej, sprowadzili drugiej klasy zawodników po zawrotnych cenach latem ubiegłego roku. Szkot nigdy nie uchylał się od odpowiedzialności za fiasko procesu rekrutacji. Dlaczego jednak na to pozwolono? Dlaczego właścicielom zajęło to aż tyle czasu, aby zaznaczyć swoją obecność i dlaczego ich decyzje mogłyby okazać się teraz bardziej skuteczne niż do tej pory?
Powzięto wiele prób by zasięgnąć wskazówek od czasu wykupienia klubu 19 miesięcy temu. Czy znaleziono właściwych ludzi do konsultacji? Władze bynajmniej nie nadstawiły ucha ku zdarzeniom na Anfield.
Nastąpi szereg nominacji w ciągu najbliższych kilku tygodni. FSG musi wywołać głębokie wrażenie, aby przywrócić poczucie celu i nadać kierunek w klubie. To stwarza nowe ramy na Anfield i lepiej żywić nadzieję, że nie będzie żadnych problemów na początku dla nowego reżimu, ponieważ przychylność będzie na wagę złota po wczorajszym dniu.
Tak samo będzie na boisku. Nacisk na angielskich zawodników został uznany za porażkę i poszukiwania nowych graczy będą miały charakter globalny. Koncepcja Year Zero rzadko kiedy się sprawdza, niemniej to oni dostarczają zera na koncie. Złość wśród społeczności fanów Liverpoolu wywołana w chwili, gdy akurat legenda klubu zdobyła trofeum, opadnie, jeśli następny menedżer i zawodnicy nie staną na wysokości zadania. Przyśpiewki “Dalglish” posypią się z trybuny the Kop przy najmniejszej oznace słabości.
Człowiek, która odpowiada za FSG sugeruje, że zarząd jest “całkowicie skupiony” na Liverpoolu. Istnieją jednak podejrzenia, że decyzje podejmowane są w trakcie akcji. W środowiskach fanów regularnie bywających na meczach jest cynizm, mimo usilnych próśb o oddanie się sprawie. Kopites mają takie powiedzenie: “Jeśli cię tu nie ma, to się zamknij” — jeśli się z tym nie spotkaliście, darujcie sobie komentarze.
Henry i Werner tam nie byli. A jednak zestrzelili wielkiego bohatera klubu. Lepiej, żeby racja była po ich stronie. Nie ma już miejsca na pomyłki.
Komentarze (22)
Widać, że właściciel chcą stworzyć klub z ambicjami i ja trzymam za nich kciuki.
Ten cytat bardzo mi sie podoba:
“Jeśli cię tu nie ma, to się zamknij”
Absolutnie zgadzam sie z lokalnymi. Sugeruję także niektórym uzytkownikom tej strony wzięcia go pod uwagę.
Gdyby jeszcze Oni walczyli i się starali...
Jak zdobędziemy mistrza z nowym trenerem to nikt nie będzie żałować tej decyzji. A Kenny będzie najszczęśliwszą osobą na świecie!
Można żałować, że Kenny się nie udało oraz że mimo chęci niektórych ludzi nie dostał drugiej szansy, ale nie malujmy FSG jako tych złych. W moim odczuciu za bardzo milczą w sprawie stadionu, chociaż to i tak lepsze niż "w 60 dni wbijemy pierwszą łopatę w ziemię". Każde zwolnienie do tej pory miało sens(najmniej może doktorka) i jest właściwym krokiem. Tylko, że jeszcze nie ma zastępców, ale poczekajmy, bo muszą ich prędzej czy później znaleźć.
Najpierw dajmy im coś zrobić a później na nich naskakujmy. Evans strasznie jednostronnie to pisze. A już zwalanie winy za kampanię koszulkową Dalglisha na milczenie FSG jest żałosne. Klub miał człowiek od PR i jak Dalglish nie potrafił to ten powinien zadbać o wizerunek klubu. Celem była obrona zawodnika a wyszło propagowanie rasizmu poprzez przekaz medialny.
Mnie ekscytuje to, że szykuje się tyle zmian. Może to najwłaściwsze teraz. Nie sądzę, żeby zmiażdżono Liverpool way. Chyba, że to polega na życiu przeszłością, bo w tym jesteśmy świetni. Może w końcu uda się nadać nowy kierunek klubowi, żeby po takim sezonie mówiono w klubie o porażce a nie patrzono z podziwem na puchar CC. Może skończymy w końcu z tym pocieszaniem się zakurzonymi tytułami mistrzowskimi przy kolejnej przegranej kampanii. Trzeba wskrzesić wielkie ambicje, chociaż jasno sobie powiedzieć, że nie da się łatwo do efektów dojść. Ja z niecierpliwością czekam na odmianę w klubie, bo od trzech lat w połowie roku nie mamy już o co grać i zostaje nam tylko żałosne dopingowanie każdemu zespołowi, który ma szansę wygrać z United ligę.
Gdyby kolega zaoferował Wam pomnożenie kapitału, a po wpłaceniu mu tysiąca złotych, zwróciłby 800 to czy dalibyście mu kolejny 1000 bo "przecież drugi raz nie może nie wyjść"? Może niektórzy tak, ale ludzie myślący na poważnie o tym biznesie - bo tak teraz trzeba nazwać piłkę nożną - na pewno poszukaliby wśród ludzi kumpla, który z 1000 zł zrobi 1500, a potem jeszcze więcej.