Słowo o Rodgersie
„Cysorz to ma klawe życie” – pisał Andrzej Waligórski. Czy takie właśnie życie zawodowe ma Brendan Rodgers po objęciu funkcji managera The Reds? Czy może jest dokładnie na odwrót?
Ktoś mógłby powiedzieć – złapał Pana Boga za nogi, może trenować legendę, współpracować z jednymi z najbardziej rozpoznawalnych piłkarzy w najlepszej lidze świata. Rzeczywiście, gdyby Rodgers dostał tą posadę jeszcze sezon temu jego zadanie byłoby znacznie prostsze. Więcej pieniędzy, więcej zaufania – obecnie nie ma już takiej szansy, musi niemal od pierwszych kolejek ligowych ratować przyszłość Liverpoolu.
Uważam, że sytuacja, w której znalazł się nasz nowy manager jest nie do pozazdroszczenia – klub nie jest niestety już tym samym, którym był jeszcze kilka lat wstecz. Złożyło się na to wiele znanych doskonale kibicom czynników, począwszy od braku Ligi Mistrzów i końca „ery” poprzednich właścicieli. Przykro to stwierdzić, ale Liverpool już stał się ligowym średniakiem – jakkolwiek by na to nie patrzeć, pozycje w tabeli w ostatnich latach mówią same za siebie. Co gorsza, niewiele wskazuje, żeby ekipa z Merseyside zanotowała spektakularną zwyżkę formy. Liverpool jest obecnie w takim momencie, że pomimo spadku formy, liczni fani nadal uważają, że jest w stanie walczyć o najwyższe cele. Potęguje to presję jaka ciąży na Rodgersie i jego piłkarzach.
Kolejne słabe sezony, które będą tłumaczone jako „odbudowywanie potęgi klubu” jeszcze mocniej będą spychać nasz klub w odmęty ligowej szarzyzny i „średniactwa”. Mam nadzieję, że czarne scenariusze nie spełnią się, lecz wiele wskazuje na to, że jeśli w ciągu najbliższego sezonu, góra dwóch nie awansujemy do Ligi Mistrzów, to nie będziemy mieć do zaoferowania nowym piłkarzom nic więcej poza historią. Znaczy ona wiele, ale – czy tego chcemy czy nie – w dzisiejszej piłce rządzi pieniądz i to bogaci, popularni dyktują warunki gry.
Brendan jest między młotem a kowadłem – z jednej strony potrzebuje czasu na budowę klubu według swojej własnej wizji, z drugiej strony walczy z presją czasu i oczekiwaniami kibiców i zarządu. Także nasze gwiazdy jak Suarez, Agger czy Reina nie będą czekać w nieskończoność – dobrze grać w klubie z bogatą historią, ale jeszcze lepiej w takim, który ciągle ją pisze, najlepiej wynikami i trofeami. Liverpool nie ma obecnie szans na wielkie triumfy, ale nie może pozwolić sobie na kolejny stracony sezon.
Uważam, że ten sezon zapowiada się arcyciekawie nie tylko dla zagorzałego kibica The Reds – także postronni widzowie znajdą wiele satysfakcji w obserwowaniu tego, jak poradzi sobie nasz nowy manager. Na koniec sezonu albo będziemy bardzo zadowoleni z pracy całego zespołu, albo będziemy solidnie zawiedzeni, gdyż w obecnej sytuacji nie można pozwolić sobie na „odpuszczenie” choćby jednej ligowej kolejki – a że będzie to generować sporą dawkę emocji, to dobrze dla kibiców jak i dla zawodników.
Nie od dziś bowiem wiemy, że The Reds potrafią zagrać rewelacyjny mecz z którąś z drużyn z Manchesteru, Arsenalem czy Chelsea, a już kolejkę później z wielkim trudem remisują ze spadkowiczem po meczu, który z powodzeniem mógłby zastąpić kołysankę. Tu tkwi właśnie to, czego najbardziej oczekuję od Rodgersa – niech sprawi, by nasi ulubieńcy potrafili wygrywać bez problemu z „dołem” tabeli. Póki co – nie zauważam tego, choć na korzyść obrońców Brendana przemawia to, że w lidze rozegraliśmy dopiero dwa spotkania. Jedno fatalne, drugie dobre, ale ważniejsza jest liczba punktów – lepiej mieć trzy (hipotetyczna wygrana z WBA, porażka z Manchesterem City) niż jeden.
„Cysorz to ma klawe życie” – życie Brendana Rodgersa z pewnością aż takie „klawe” nie jest, musi zmierzyć się z zadaniem, z którym mierzą się managerowie Liverpoolu od ponad dwóch dekad – przywrócić nas na szczyt. Zadanie to jest obecnie chyba najtrudniejsze do zrealizowania. Życzę jednak Brendanowi tego, by już niedługo mógł być dumny z wykonanej przez siebie pracy. A im cięższe ma zadanie, tym większa czeka na niego nagroda od kibiców. Albo kara.
Komentarze (8)
A na koniec dodam, że mecz z WBA nie był fatalny. Do momentu dużych indywidualnych błędów w obronie było wszystko w porządku. Potem już nie mogło to inaczej wyglądać, bo jeszcze nie jesteśmy gotowi grać w osłabieniu w nowym systemie. Start mamy słaby jak patrzeć na tabelę, ale boisko to weryfikuje i daje nadzieje na przyszłość.
A co do Reiny, to nie sądzę, że w czołowym klubie z Europy miałby pierwszy skład. Nie w formie z zeszłego sezonu i widmem jej powrotu w meczu z MC.