Okiem Scousera - część XLIII
Zapraszamy Państwa do lektury kolejnej części Naszej kolumny. Uwagę skupimy dziś głównie na świeżym temacie derbów Liverpoolu, odnosząc się dodatkowo do osoby Luisa Suareza, który stanowił utrapienie dla zawodników Evertonu.
Burza wywołana ciszą
Niech nikogo nie zmyli dwubramkowe prowadzenie i niesłusznie odebrane trafienie w ostatnich sekundach derbów Merseyside. W końcu po latach oczekiwania Moyes doczekał się nie tylko wyprzedzenia Liverpoolu w lidze(ostatnie w 2005r.), ale również statusu faworyta spotkania. Gra zespołu Moyesa w tym sezonie, zasłużone pokonanie United na starcie sezonu, niska pozycja Liverpoolu w tabeli. To wszystko sprawiało, że ludzie zaczęli domagać się zwycięstwa a nie tylko starań. Boisko pokazało, że Everton jest gotowy przeciwstawić się sławnemu koledze z miasta i na ten moment są lepsi w swojej grze niż Liverpool w swojej. Podczas bardzo interesującego spotkania derbowego to the Reds musieli porzucić swój styl, przyjąć dominację rywali i zmienić taktykę. Jednak czy właśnie znalezienie tego wyjścia awaryjnego było oznaką siły Evertonu czy może poszukiwaną przez wielu odpowiedzią na pytanie: czy Rodgers posiada plan B?
Posiadanie, krótkie podania, penetracja, pressing, cierpliwość, 7 linii. To był Liverpool na pierwszą połowę. Taki jak od początku sezonu, starający się z różnym skutkiem realizować wizję swojego trenera. Jej zalety pozwoliły wyjść na dwubramkowe prowadzenie, jej wady pozwoliły to sobie odebrać. O wyższości naszego stylu nad bezpośrednim Moyesa można długo debatować. Żaden nie okazał się lepszy a bramki padały w podobny sposób: szybka akcja na boku i podanie wzdłuż bramki oraz stały fragment gry. Raz dominowali jedni techniką, raz drudzy siłą. To było bardzo wyrównane i pasjonujące 45minut w wykonaniu obu zespołów. Jak zwykle w takich sytuacjach wszystko ‘psują’ trenerzy, którzy widząc brak kontroli reagują. Rodgers zdjął Suso na rzecz dodatkowego wysokiego stopera a nie radzącego sobie Sahina zastąpił waleczniejszym Shelveyem. Uruchomił swój plan B. Pomogła nam kontuzja świetnego tego dnia Mirallasa, ale na to nie mieliśmy wpływu.
To była poruszana wcześniej kwestia odnośnie Rodgersa, zwłaszcza po oddaniu Andy’ego Carrolla do West Hamu. Czy jest przygotowany na sytuację, gdy jego styl znajdzie silny opór i okaże się nieefektywny? Nie wiemy jak długo przygotowywał zespół do gry systemem 3-5-2 i czy nie była to decyzja spontaniczna w trakcie meczu, ale wykazał się dużym zmysłem taktycznym. Obecność trzech silnych i dobrych w powietrzu obrońców w naszym polu karnym zniwelowała zagrożenie z górnych piłek często wrzucanych przez Everton a także pozwoliła na lepsze wsparcie dla bocznych obrońców. Nie tylko lepiej radziliśmy sobie z dośrodkowaniami, ale także zmniejszyliśmy ich liczbę. Było to zagranie defensywne i tak właśnie wyglądał Liverpool w drugiej połowie. Bez dominacji, ale gotowy do szybkiego ataku. Wypracowaliśmy wtedy dobre szanse dla Sterlinga, Gerrarda, Suareza. Stworzyliśmy więcej zagrożenia i jednocześnie zmniejszyliśmy zagrożenie ze strony ekipy Moyesa. Nie zagraliśmy już futbolu pięknego, nie zaczęliśmy też grać w sposób jaki zaproponował Everton. Znaleźliśmy nowy pomysł na ten mecz i zabrakło nam uczciwości sędziów do wygrania tego spotkania. Okradziono nas w ostatnich sekundach z być może kluczowego zwycięstwa dla naszego sezonu i nie łatwo jest to przyjąć.
Jednak duże brawa należą się Evertonowi. City, Arsenal, United nie zdołały nas zmusić do szukania planu B. To był z ich strony występ pełen pasji i na zabójczym tempie. Ich obecność nad nami w tabeli na dzień dzisiejszy nie jest przypadkowa i należą im się pochwały za pokazanie charakteru i odrobienie strat w szybkim tempie. Nacisnęli na nas zdecydowanie i zmusili do bardziej defensywnego nastawienia. Dziś wyraźnej różnicy pomiędzy naszymi zespołami już nie widać. Pytanie tylko czy rywale zza miedzy są w stanie dalej podnosić swój poziom? Moyes zmarnował okazję i o mały włos jeszcze nie przegrał spotkania, które już może tak szybko znowu się mu nie trafić. Miał na własnym terenie Liverpool we wczesnej fazie rewolucji. Po czwartkowym meczu w Lidze Europy. Wypchany młodością, ale też z brakami doświadczenia i grający nowym stylem od kilku miesięcy po kilku latach przerwy na futbol bezpośredni. Z szeregiem zawodników nieobytych w takich konfrontacjach i wreszcie pozbawiony opcji w ofensywie poza Suarezem ze zniszczoną reputacją, którego sędziowie nie darzą sympatią. Jeśli w takich okolicznościach Moyes ciągle nie potrafił wykazać się dominacją na lokalnym gruncie to może z tym mieć dalej tylko więcej problemów. Jego wieloletnia przygoda z Evertonem to nie tylko brak pucharów. To także okres długiej dominacji Liverpoolu w mieście. Nawet w poprzednim sezonie mimo wyższej pozycji w lidze, Moyes poległ zdecydowanie batalie w Liverpoolu, przegrywając dodatkowo mecz o finał FA Cup.
Tymczasem Rodgers nie przestaje ryzykować i zmaga się z problemem wąskiego składu. Granie co kilka dni Suarezem, bez którego atak Liverpoolu przestaje istnieć to igranie z ogniem. Brak odpoczynku dla Gerrarda z jego historią kontuzji to także skomplikowana sprawa. Suso, Wisdom, Sterling bez doświadczenia w derbowych meczach mieli swoje problemy, ale mentalnie sobie poradzili. Stracił Johnsona, kluczowe ogniwo w swojej drużynie, przez jego występ w czwartek. Prawego obrońcę w trakcie meczu zmieniał Henderson a na ławce pozostali nie do końca zdrowy bramkarz, środkowy obrońca i dwóch skrzydłowych. Zrozumiale żadnego śladu po napastniku. Jeśli na mecz ze Swansea nie zaryzykuje większej liczby zmian to grono kluczowych zawodników spotkaniem z Newcastle zaliczy czwarty mecz dla klubu w półtora tygodnia a przecież wcześniej grali też sporo na wyjazdach dla swoich kadr narodowych. Mecz z WBA pokazał, że Rodgers ma skład wyrównany i ma podstawy do stosowania rotacji, która może być kluczowa dla dalszych losów tej drużyny w tym sezonie.
Liverpool zakończył serię 3 spotkań z czystym kontem, ale podtrzymał serię 4 spotkań bez porażki. Ciągle brakuje serii zwycięstw, ale trzeba przyznać, że strzelenie bramki w ostatniej minucie powinno jednak to nam dać. Widocznie praca Rodgersa się zazębia i drużyna znajduje regularność w swojej grze. Wyjątkowość derbowego spotkania nieco wybija się nad resztę i odróżnia naszą grę od wcześniejszych meczów, ale tak to już jest. Nie co tydzień trafia się na taki kocioł i mecz z taką atmosferą. To było świetne doświadczenie dla naszych młodych graczy i także dla naszego managera. W końcu to jego debiut w miejskiej bitwie. Rodgers w sposób znacznie lepszy niż jego dwaj ostatni poprzednicy przygotował swój zespół do dalszej fazy sezonu. Forma zdaje się narastać, zespół notuje progres a wokół klubu panuje zadowolenie, optymizm, ale bez niepotrzebnie wyniesionych oczekiwań i szkodliwej presji. Niedługo parasol ochronny dla nowego trenera zostanie zwinięty i Rodgers będzie rozliczany surowiej z ilości zdobywanych punktów. Co prawda do stycznia ma wymówkę związaną z brakiem napastników, ale sam nie będzie chciał tyle aż czekać z rozpoczęciem marszu w górę tabeli. Nakierował klub na wydaje się odpowiedni kurs i potrzebny mu teraz wiatr w żagle. Szkoda, że porządny podmuch został wraz z cofnięciem zwycięskiej bramki Suareza, ale następne nadejdą. W końcu wyniki nadgonią poziom naszych występów. Kto wie, może kiedyś wygramy mecz będąc gorszym zespołem i to my poczujemy na koniec ulgę?
Druga strona medalu
To już reguła, że po meczu Liverpoolu rozmawia się dużo na temat Luisa Suareza. Nieważne czy the Reds grają z nim, czy strzeli lub czy Liverpool wygra. Urugwajczyk regularnie znajduje się w centrum uwagi, ale tym razem jego pozapiłkarskie zachowanie nareszcie wskazuje na pozytywną stronę jego charakteru. Pokazuje, że za warstwą obrzydzenia, braku sympatii i oburzenia jakimi darzą go media i kibice poza Liverpoolem, istnieje również wesołe i radosne oblicze Suareza, które ukazało się m.in. podczas wartej zapamiętania celebracji gola. Trudno byłoby wyobrazić sobie lepszy sposób na odpowiedź do krytycznych uwag Moyesa. To był najciekawszy i najlepiej rozegrany mentalnie mecz Luisa w jego ciągle krótkiej karierze na Anfield.
Wszyscy dobrze znają Suareza szukającego karnego, wywracającego się żałośnie ze Stoke. Obrońcy go nie lubią, bo wywraca się od razu a nie dopiero jak słychać gruchot kości. Nie lubią go sędziowie, bo widzą jego ciągłe pretensje i gesty po niekorzystnych dla niego decyzjach. Nie lubią go czarnoskórzy, bo nie obrażał Evry z takim szacunkiem rasowym z jakim sam był przez Francuza wyzywany. Nie lubią go w Ghanie, bo zniszczył ich marzenia na Mundialu. Nie lubią go w Holandii, bo gryzie zawodników. Nie lubią go w Fulham, bo pokazał im palec. Poziom nienawiści wobec niego rośnie z każdym tygodniem a każda próba obrony go ze strony klubu czy reprezentacji traktowana jest jako skrajnie nieobiektywna.
Tak, miał kilka bardzo kontrowersyjnych przygód w swojej karierze. Tak, upada celowo. Tak, czasem nawet bez kontaktu. Tak, wyraża często pretensje po gwizdku sędziego. I co z tego? Czy różni się czymś od rywali? Czy podobnych zachowań nie widuje się w każdym klubie? Czemu więc inni unikają kontuzji lub zachowują się sprytnie a od Suareza wymaga się pozostania na nogach do końca akcji nawet jakby miał na tym tylko tracić. Czemu jeden z najlepszych piłkarzy w lidze nie dostaje typowej ochrony od sędziów a raczej jest przez nich gnębiony? Czy już nie pamięta się apelów Fergusona o chronienie Ronaldo, bo to najlepszy piłkarz ligi? Przecież Portugalczyk również miał problemy z równowagą.
Obwinianie Suareza o wszystko co w piłce złe stało się modne na tyle, że ludzie zapominają jak dobrym jest piłkarzem. W derbach postanowił dla odmiany zagrać tak jak sobie życzy tego Moyes, Pulis czy Ferguson. Nie przewracał się już łatwo, nie kłócił się z arbitrem, zachował uśmiech nawet w ostatniej minucie. Paradoksalnie to Neville czy Fellaini zachowywali się w sposób, który przed meczem krytykował ich trener. Twierdził przy tym, że przez takich piłkarzy jak Luis ludzie zaczną odchodzić od futbolu. Spotkanie zweryfikowało tą wypowiedź w brutalny dla Szkota sposób. Postacie takie jak Suarez są magnesem na kibiców. Jego gra była spektakularna i powinien zostać nagrodzony w ostatniej minucie zwycięską bramką. Na szczęście dla całej Anglii sędzia szybko zorientował się kto jest strzelcem bramki i uratował świat przed nagłówkami o bohaterze Suarezie.
Wspomniane wcześniej ‘nurkowanie’ przed Moyesem zamknęło usta trenerowi Evertonu. Pokaz humoru, ironii w momencie radości z bramki przejdzie do historii. Ciągle jednak znajdują się ignoranci, którzy znajdują w tym zachowaniu tylko negatywne cechy Luisa. Wiadomo, że tacy piłkarze są wzorem dla niektórych młodych chłopaków. Może wyciągną z tego zachowania lekcję, że można na krytykę odpowiadać z uśmiechem na twarzy. Cieniem na jego występie kładzie się wejście w nogi Distina, ale tu nie można mówić o złośliwości czy czerwonej kartce. Wyglądało to nieciekawie i zasłużył na żółtą kartkę, ale zebrał od swoich przeciwników oskarżenia o agresywne wejście z premedytacją. Łatka symulanta przestaje niektórym wystarczać i próbują dołożyć mu jeszcze boiskowego bandytę oraz prowokatora.
Suarez zachowując się tak w derbach dał jednak fanom Liverpoolu do myślenia. Okazuje się, że jednak może grać skupiając się na piłce bez negatywnych emocji. Nie traci przy tym zaangażowania, poziomu piłkarskiego i zadziorności. Nie w każdej sytuacji oczywiście zachował humor, bo nie mógł powstrzymać się przed zruganiem Sterlinga kilka minut przed przerwy, gdy ten zmarnował najlepszą sytuację w meczu. Jednak przez większość meczu nie zaprzątał sobie głowy niczym innym jak gra. Jeśli w kotle jakim okazał się stadion Evertonu mógł zachować spokój należałoby od teraz oczekiwać tego regularnie. Potrzebny nam Suarez-piłkarz i to już od dziś. Liverpool jest zmęczony jego awanturami, wyraża mu ciągle wsparcie, ale nie jest w stanie przeciwdziałać negatywnemu odbiorowi jego osoby. Szkody zostały wyrządzone i jako klub za dużo tracimy na jego reputacji. Całe szczęście, że on swoją grą daje nam ciągle dużo więcej niż jest nam odbierane. Jeśli jednak utrzyma on taki profesjonalizm jak w niedzielę to z czasem los się odmieni. Tylko tak może walczyć z przewrażliwionymi arbitrami. Natomiast ostatnie co mu potrzebne to kolejna symulacja. Teraz nie tylko sędziowie, ale jego właśni kibice widzą jak może grać i chcieliby to widzieć częściej. Bez niego Liverpool nie ma ataku. To nie tylko jedyny napastnik, ale kluczowy zawodnik w każdej naszej akcji. Dojrzały Suarez to byłby pierwszy triumf Rodgersa.
Komentarze (2)
Co do Luisa, to wydaję mi się, że zostanie nawet jeśli ten sezon skończymy poza TOP4, on na pewno zdaje sobie sprawę, że klub jest w przebudowie, a on sam jest niezbędnym elementem układanki Rodgersa. Uwielbiam Urusa za to jaki jest, nikt nigdy nie jest i nie będzie idealny, lecz on ma to coś w sobie, co mają nieliczni kopacze na świecie, jego się kocha, uwielbia. Gryzł, bronił, wyzywał(?), a my go i tak uwielbiamy. On ma w sobie "coś dla kibica". Dla takich ludzi przychodzi się na stadion, no, pomijam teraz symulki 'ala Stoke.
Wydaję mi się, że Urugwajczyk tym występem zamknął usta Moyes'owi, Pulisowi i Fergusonowi, ba, całej Anglii. To świetny profesjonalista dla którego najważniejsze są zwycięstwa klubu, jego dobro, uwielbiam tego faceta. Praktycznie nic bym w nim nie zmienił, bo to jest piłkarz dla którego dziecko będzie błagać ojca, aby pójść na stadion.