TOT
Tottenham Hotspur
Premier League
22.12.2024
17:30
LIV
Liverpool
 
Osób online 1993

Okiem Scousera - część XLVI


Zapraszamy Państwa do lektury kolejnej części Naszej kolumny. W najnowszym wydaniu skupimy się na trudnym choć ciekawym tygodniu w wykonaniu Rodgersa i jego zespołu oraz poświęcimy uwagę wracającemu do łask kibiców Jordanowi Hendersonowi.

Zdany egzamin Rodgersa

Brendan Rodgers przeżył serię trzech wyjazdowych potyczek w ciągu jednego tygodnia w bardzo zmiennych nastrojach. Rozpoczął od szoku z Oldham, następnie wypuścił łatwo wygraną z Arsenalem, żeby zakończyć serię tylko remisem na stadionie mistrza Anglii. Trzy niekorzystne wyniki, trzy całkiem odmienne występy Liverpoolu i ostatecznie krok w tył w walce o główne cele sezonu. Czemu jednak ten tydzień sprawia, że Irlandczyk z Północy punktuje mocniej wśród fanów Liverpoolu i nie tylko? Skąd ta niemoc przeciwko silniejszym rywalom i w końcu jak ma się ostatni tydzień do całokształtu pracy młodego trenera w jego krótkiej przygodzie z Liverpoolem?

Zacznijmy od początku. Oldham. Drużyna tak słaba, że nawet zwycięstwo w pucharze nad Liverpoolem nie uchroniło Paula Dickova przed zwolnieniem. Autsajder z League One pokonał drużynę, która chce za rok grać przeciwko Barcelonie czy Realowi w Lidze Mistrzów. Szok, niedowierzanie a może po prostu magia Pucharu Anglii? Rodgers trafił na minę, którą musiał napotkać. Jak nie teraz to za rok czy dwa. Jego poprzednicy również przeżywali podobne dramaty w niewytłumaczalny sposób. Liczy się reakcja managera a ta była bardzo ostra. Nie upiekło się młodzikom czy Skrtelowi a w konsekwencji w dwóch kolejnych prestiżowych meczach ich nie oglądaliśmy w podstawowym składzie. Później Brendan wycofał się z ataku na juniorów i wziął odpowiedzialność na siebie, ale pierwotny przekaz pozostał i … słusznie. Ktoś mógłby pomyśleć, że chroni siebie atakiem na zawodników, szczególnie młodych. Tymczasem wystawił skład mocny, znacznie mocniejszy niż Oldham kiedykolwiek widziało a jednak on zawiódł. Jak mają nasi młodzi piłkarze przebić się do pierwszej drużyny i grać w Premier League skoro zawiedli na dużo niższym poziomie? W wypowiedziach piłkarzy zauważa się, że pozytywnie odbierają mocną krytykę a asystent Colin Pascoe przyznał, że skrytykowani gracze pracowali w kolejnym tygodniu wzorowo na treningach. Styl zarządzania zespołem przez Rodgersa czasem budzi zdziwienie, ale jest dużo efektywniejszy niż we wcześniejszych latach w klubie. Daleko mu jeszcze do Shankly’ego czy Paisleya, ale pod tym względem wyprzedza chociażby Beniteza o mile.

Mecze z Arsenalem i City były analogiczne do tych z początku sezonu. W obu potyczkach do gracze Wengera lepiej operowali piłką, szybciej ją wymieniali, dominowali w środku pola raz za sprawą Diaby’ego a ostatnio dzięki Wilsherowi oraz lepiej grali pressingiem od nas. Różnica pomiędzy tymi spotkaniami leżała po części w formie defensywy Londyńczyków a w większości w naszym nastawieniu. Za pierwszym razem Rodgers nie miał wątpliwości co do sposobu gry. Chciał odebrać piłkę Arsenalowi, spokojnie nią operować i szukać swoich szans w geniuszu Suareza. Jednak jak tylko okazało się, że to rywal przejął kontrolę nad meczem pozostaliśmy bezradni i przeciwnik łatwo wypunktował nasze słabości dwoma podobnymi bramkami. To był początek Rodgersa i nie był przygotowany na taki mecz. Przy drugim podejściu zamiast upierać się przy preferowanym stylu mylnie nazywanym tiki-taką, postawił na głębszą defensywę i grę z kontry. Chociaż ciągle to Arsenal wyglądał lepiej w grze to Liverpool potrafił wyjść na dwubramkowe prowadzenie, korzystając przy okazji z fatalnej postawy obrony Kanonierów. To jednak nie były przypadkowe akcje a szybkie ataki, w których centrum był Sturridge zdolny do przejmowania długich podań z bloku defensywnego. Plan prosty, mało chwalebny, ale w pewnym stopniu skuteczny. Ostatecznie Arsenal odrobił straty i dostał to na co zasłużył. Jednak to było znacznie lepsze spotkanie od wcześniejszego starcia obu drużyn. Był plan, był pomysł i szansa na zwycięstwo nawet do ostatniej minuty. Chociaż Rodgers nie rozwinął wystarczająco zespołu, aby grać piłką na równi z Arsenalem na ich obiekcie to jednak przygotował zespół już lepiej.

Wisienką na torcie był mecz w Manchesterze. Czym różniło się to spotkanie od wcześniejszego na Anfield? Tym, że najpierw City prowadziło a nie Liverpool, reszta bez zmian. Deja vu! Jakby puścić jednocześnie oba spotkania to odróżnić je najłatwiej byłoby po bandach reklamowych czy trybunach. W obu meczach graliśmy lepiej od rywala, w obu przeważaliśmy i stworzyliśmy więcej szans, w obu padł taki sam wynik po katastrofalnym indywidualnym błędzie w obronie. Para Skrtel-Reina w obu meczach pokazała jak nie powinna wyglądać komunikacja pomiędzy bramkarzem a obrońcą. Jednak miało być o Rodgersie. Wykonał on duży przeskok jakościowy w grze od początku sezonu i chociaż zaczynał w innym stylu niż prezentujemy obecnie to osiągnął dziś piłkarsko poziom, z którym moglibyśmy startować w Lidze Mistrzów. City zostawiło nam więcej miejsca do gry niż Arsenal. To dało nam możliwość swobodniejszego operowania piłką a w konsekwencji przejęcie kontroli nad meczem. Start drugiej połowy to była kilkunastominutowa dominacja Liverpoolu nad aktualnym mistrzem. Można mówić o brakach w City przy nieobecności Toure czy Kompany’ego, ale kto bronił Manciniemu kupować piłkarzy lepszych niż Javi Garcia czy Jak Rodwell, na których wydano masę pieniędzy? Ponadto nie zauważyłem, żeby z obroną City miało problem. Obie bramki padły po niesamowitych strzałach z dystansu. Liverpool był lepszy i powinien wygrać to spotkanie. Zaobserwowali to wszyscy fani klubu jak również neutralni widzowie, którzy musieli odnotować, że the Reds już nie są dryfującym we mgle okrętem z opuszczonymi żaglami, jakim byli w ostatnich kilku sezonach. Niech o postępie świadczy fakt, że jakby wyciąć fatalny start sezonu to Liverpool byłby obecnie na czwartej pozycji. Niestety przy takiej ilości zmian latem i przy trudnym kalendarzu ciężko było już w sierpniu o błyskawiczne rezultaty.

Nie sposób ominąć tematu wyników z górną połową tabeli. Nie tylko z szóstką ponad nami, ale również Stoke, Swansea i WBA, z którymi w 4 meczach ugraliśmy 2 pkt. Łącznie otrzymujemy bilans 13 spotkań i oszałamiającą liczbę 7 pkt. To porażający wynik, wręcz wstydliwy, chociaż w większości przypadków niestety zasłużony. Można doszukiwać się niesprawiedliwości w meczach z Evertonem(anulowana bramka Suareza), United na Anfield(nierówne potraktowanie Shelveya i Evansa oraz wątpliwy karny), Stoke na Anfield(spacer Hutha po Suarezie) czy Swansea(anulowana bramka Enrique). Jednak to wciąż wymówka. Jesteśmy za słabi mentalnie, za mało konsekwentni, za łatwo gubimy koncentrację a nasza gra defensywna kuleje w meczach z dobrymi rywalami. To nowość dla Liverpoolu, który przeważnie radził sobie w takich potyczkach a nie potrafił poradzić sobie ze słabszymi zespołami, zbyt często z nimi remisując. Tymczasem w pozostałych 12 spotkaniach z zespołami drugiej części tabeli Liverpool zdobył 29/36 pkt! Do tego często były to mecze zdominowane i wysoko wygrane przez the Reds. To tam dokonał się największy postęp, świadczący na korzyść Rodgersa. To w takich spotkaniach za dobrą grę spotyka nas słuszna nagroda. Tam rywal nie wykorzystuje tak bezwzględnie naszych słabszych momentów jak to zrobił Aguero ostatnio. To w tych spotkaniach sprawdza się filozofia Rodgersa, która potrzebuje czasu i dodatkowej jakości, aby funkcjonowała sprawniej przeciwko silniejszym.

Obecnie Liverpool to siła ofensywna. Chociaż zostało 13 kolejek sezonu to nam brakuje tylko 3 trafień do 47 bramek z poprzedniej kampanii. Jeśli uda utrzymać się obecną skuteczność sezon moglibyśmy zakończyć liczbą 67 bramek, co byłoby 4. Wynikiem w poprzednim sezonie. Nieźle jak na zespół, który przez pół sezonu miał tylko jednego napastnika i podobno problemy ze zdobywaniem goli. Kiedy transfer Dempsey’a upadł a Borini wypadł na kilka miesięcy cała uwaga skupiła się na brakach w ofensywie, gdzie początkowo nie radził sobie Downing a wsparcie dla Suareza stanowili zdolni juniorzy. Dziś Sturridge momentalnie wniósł nową jakość. Suarez przy nim wygląda na jeszcze lepszego i wszechstronniejszego zawodnika. Downing z Hendersonem w pełni odżyli a za ich plecami ciągle kręcą się Sterling, Borini, Suso, Shelvey czy teraz dodatkowo Coutinho. Gerrard powraca swoją grą do najlepszych lat. To jeszcze nie komfort jaki ma Ferguson czy Mancini, gdzie roi się od napastników najwyższej klasy, ale już otworzył się pewien wachlarz możliwości. Zespół potrzebował czasu na ulepszenie gry w ataku. Brutalna prawda jest taka, że od kilku lat nie graliśmy dobrej piłki a nasze metody ofensywne nie wyróżniłyby się na tle Stoke. Teraz piłka częściej toczy się po murawie, podania są celniejsze i zawsze przemyślane, brakuje bezmyślnych dośrodkowań, akcje budujemy na całej szerokości boiska i coraz odważniej próbujemy grać piłką w polu karnym rywali. Efekt? W 7 z ostatnich 10 ligowych spotkań strzelaliśmy przynajmniej 2 bramki a w pozostałych jedną. W tych spotkaniach strzelaliśmy ze średnią 2,5 gola na mecz. Taka średnia w całym sezonie dałaby nam blisko 100 bramek. Pod tym względem jesteśmy bardzo mocni a ciągle mamy jeszcze wiele do poprawienia.

Jak to przeważnie bywa w takich momentach jak z jednej strony wszystko się ulepsza to psuje się druga. Johnson-Skrtel-Agger-Enrique a za nimi Reina. Kto na starcie sezonu myślałby, że Hiszpan i Słowak będą stanowić problem? Wysoko oceniani w poprzednich sezonach dziś są na przeciwnym biegunie. Pepe rozgrywa najgorszy sezon od startu w Anglii, gdzie musiał przywyknąć do walki przy dośrodkowaniach. Dziś często można mieć odczucie, że mógł zrobić więcej w swoich interwencjach a ponadto zdarzają mu się takie klopsy jak zostawienie pustej bramki dla Aguero. Zarzuca mu się, że brak konkurencji negatywnie na niego wpływa, niektórzy szaleńcy chcieliby nawet widzieć Jones na stałe w bramce. Reina to wciąż niekwestionowany nr 1 wśród bramkarzy w klubie i nie zmienia się to od jego pierwszego dnia w klubie. Miewał słabszych rywali niż Jones a mimo tego potrafił grać regularnie na najwyższym poziomie i nie potrzebował dodatkowej motywacji. Dziś jednak wydaje się, że klub potrzebuje naprawdę silnej alternatywy dla niego. Jednak niekoniecznie dla Reiny, ale głównie dla zespołu. Kto wie czy Hiszpan nie potrzebuje świeżego startu w innym miejscu i może nieuchronnie zbliża się moment, w którym się z nim pożegnamy? Dziś jednak musimy mu zaufać i wierzyć w niego, bo nie ma żadnych szans, żeby opuścił bramkę Liverpoolu do końca sezonu. Ostatecznie to mało skomplikowana sprawa. Reina jest daleki od formy i tyle. Gorzej wygląda sytuacja Skrtela ze względu na … 35-letniego Carraghera. Weteran boisk uosabia cechy prawdziwego dowódcy. Każda mocna defensywa potrzebuje takiego lidera. Reprezentując klub tyle lat co Skrtel należy wyrobić w sobie odpowiednią postawę na boisku. To wykonał Agger, który potrafi swoją obecnością wpływać na partnerów. Wystarczy spojrzeć jak poprawiła się gra w defensywie w poprzednim sezonie przy powrocie do zdrowia Duńczyka. Skrtel mimo wysokich umiejętności niestety pełni rolę tego drugiego, który słucha rozkazów a nie je wydaje. Było to nadmiernie widoczne w meczu z Oldham, gdzie pozbawiony partnerstwa Carraghera czy Aggera totalnie zawiódł. W tydzień czasu przeżył koszmar. Nawet kilkunastominutowe wejście w meczu z City skończyło się nieporozumieniem z Reiną. W tej sytuacji oczywiście winę ponosi Hiszpan, ale też Słowakowi zabrakło zdecydowania. Gra w defensywie to nie tylko umiejętności. Potrzeba odpowiedniego charakteru inaczej błędy stają się regułą a nie wyjątkiem. Dlatego w niektórych zespołach rzekomo słabsi zawodnicy odgrywają kluczowe role w obronie. W naszym przypadku wystarczy spojrzeć na Carraghera czy wcześniej Hyypię, którzy wyraźne braki w szybkości potrafili zniwelować odpowiednim nastawieniem do gry. Można nawet wskazać na Kyrgiakosa, który umiejętnościami czysto piłkarskimi odstawał od poziomu Liverpoolu a jednak potrafił notować zachwycające spotkania. Skrtel miewał lepsze okresy w ostatnich miesiącach, gdzie wydawało się, że dojrzewa do roli lidera w obronie obok Aggera, ale widocznie na to za wcześnie.

Problem niestety jest głębszy niż forma Reiny i Skrtela. Rodgers nie usprawnia gry obronnej równie wydajnie co ofensywy. Wszyscy zawodnicy większy rozwój notują w grze do przodu. Alarmująco słabo wygląda bronienie przy stałych fragmentach. Nagle staliśmy się słabi w grze o górne piłki. My nie przegrywamy tej walki, my w niej nawet nie uczestniczymy! Oldham, United, Arsenal obnażały te braki a w meczu z City sam Javi Garcia kilka razy bez trudu dochodził do piłki blisko naszej bramki. To już nie jest kwestia indywidualnych błędów a złe podejście do gry defensywnej. To wymaga naprawy, bo zbyt często tracimy z tego powodu bramki. Niestety nie tylko przy dośrodkowaniach ze stałych fragmentów gry pojawiają się problemy. To nie jest szczelna defensywa i w każdym momencie jest zdolna do popełnienia błędu. Wstydu nie ma, bo poza City nikt już nie potrafi porządnie grać na tyłach w Anglii, ale koniecznie musimy się poprawić. Bez tego to Ligę Mistrzów dalej będziemy oglądać wyłącznie w telewizji. Niewykluczone, że bez porządnych wzmocnień w lato Rodgers nie osiągnie oczekiwanego poziomu w defensywie i dokona kilku roszad, które już dotknęły przednią formację.

Dziś więc problemy leżą w defensywie. Za chwilę jak je rozwiążemy to posypie się środek. To nic dziwnego i zwykła historia w trakcie sezonu. Ważne jest, aby dobrze reagować na pojawiające się problemy. Niektóre rozwiążemy własnymi środkami. Inne poczekają do lata i przetasowania w składzie. Jesteśmy względnie świeżym projektem, który wymaga czasu na rozwój i znalezienie odpowiednich elementów do poskładania ich w zespół, który będzie zdolny do wyższych celów niż tylko czwarte miejsce w lidze. Rodgers ma za sobą okres zarówno trudny jak i wartościowo skonsumowany. Dziś już nie jest dla niego tajemnicą potencjał Hendersona, którego przecież kilka miesięcy temu oferował Fulham zamiast kilku dodatkowych mln funtów. Teraz już ma dobre rozeznanie nie tylko wśród seniorów, ale dużo wie o mocnych i słabych stronach naszych juniorów. Wie jak zespół reaguje na stracone bramki, widzi jak sobie radzi z sukcesami i niepowodzeniami, lepiej wie jak komunikować się z poszczególnymi zawodnikami. Zna dużo lepiej potrzeby zespołu i jego możliwości. Celniej będzie mógł typować latem zawodników, którzy będą potrzebni. Zaczął budowę nieźle zbalansowanej drużyny, której nie grozi widmo wymiany połowy starzejącego się składu. On już ten zabieg wykonał. Zapewnił przyszłość wszystkim ważnym zawodnikom i tym najzdolniejszym. Walczy mocno o powrót do klubu Toma Ince’a, co dałoby dodatkowe zapewnienie młodym, że ich przyszłość jest w Liverpoolu. Śmiem twierdzić, że już dziś wykonał zadanie główne na ten sezon jakim było zbudowanie fundamentów pod zespół zdolny do walki z czołówką. Problemy wcześniej z ofensywą a obecnie z defensywą nie są aż tak poważne. Poprawienie się jest absolutnie w naszym zasięgu nawet jeszcze w tym sezonie. Szanse na odrobienie strat są minimalne, ale istotne będzie to czy wytrzymamy w wyścigu o czwarte miejsce do końca. Potrzebna nam jest dziś wiążąca się z tym presja i motywacja. Granie o nic nie rozwija zespołu. Nie wolno nam jeszcze uciekać się myślami do nowego sezonu, bo za pół roku wszystko może wyglądać zgoła odmiennie. Istotne jest utrzymanie obecnego kursu w klubie. Mamy obecnie sytuacją, w której chociaż nie jest wszystko idealne to jednak panuje spokój. Przyszłość ta najbliższa jak i dalsza jest planowana dość rozsądnie i jeżeli uda nam się uniknąć nieoczekiwanych przeszkód to warunki do rozwoju Rodgers ma przygotowane dobrze. Teraz może wejść już w kolejną fazę prowadzenia Liverpoolu i zacząć wymagać więcej od graczy jak również od samego siebie. Nie widać żadnych przeciwwskazań, żeby w pozostałych meczach nie walczyć tylko i wyłącznie o pełną pulę. Nie ma i nie potrzebuje już alibi. Dziś Brendan Rodgers potwierdza się jako manager Liverpoolu i niewątpliwie będzie on osobą, która będzie prowadziła ten klub w kolejnych przynajmniej kilkunastu miesiącach. Teraz John W. Henry może czuć ulgę po trudnej decyzji ze zwolnieniem Kenny’ego Dalglisha i zadowolenie, że wybrał Rodgersa a nie Lamberta czy Martineza. Brendan zdołał wypełnić oczekiwania względem sposobu reprezentowania klubu oraz sposoby gry zespołu. Wdraża projekt godny Liverpoolu i nadrobił stracone kilka lat gry na zesłaniu poza czołówką. Jeszcze w niej się nie znajduje, ale głośno puka do jej drzwi w odróżnieniu od jego poprzedników, którzy ledwie je widzieli.

Wyboista droga do serca kibica

Miłość kibiców to nie zawsze bezwarunkowe uczucie, którym obdarza się każdego gracza. Ileż musiał się napracować Lucas Leiva, żeby po kilku sezonach wreszcie zdobyć uznanie fanów, które Luis Suarez czy Daniel Sturridge zdobyli w kilkanaście dni. Czasem to uczucie jest mało racjonalne i dotyka piłkarzy, których wkład w sukcesy klubu jest chwilowy choć istotny. Przykładowo kariera Luisa Garcii była względnie krótka w porównaniu z wyczynami Owena czy Torresa a w okolicach Anfield z wymienionej trójki tylko filigranowego Hiszpana wspomina się wyłącznie ciepło. Swoją trudną ścieżkę ku wywalczeniu sobie miejsca w sercach fanów the Reds dzielnie przemierza Jordan Henderson. Chłopak, który absolutnie na takie trudy nie powinien być skazywany.

Kiedy Sunderland usłyszał ile Damien Comolli im oferuje za ich wychowanka mało nie pęki ze śmiechu. Francuz mocno przesadził z wyceną wartości młodego Anglika i wyrządził mu tym samym dużą krzywdę. Prawdopodobnie nie byłoby tej notki, gdyby nie kilkukrotne przepłacenie w ubiegłe lato. Mało tego zwolniony jeszcze w trakcie poprzedniego sezonu ówczesny dyrektor sportowy niedawno przerywając milczenie wspomniał o tym, że postanowiono zainwestować duże pieniądze w Hendersona a nie w … Götzego. W Liverpoolu konsternacja. Jak to możliwe, że wydano tak wiele pieniędzy na solidnego gracza przeciętnego Sunderlandu kosztem gwiazdy BVB i reprezentacji Niemiec? Oczywiście to tylko słowa Comolliego, które mijają się z fachowością jak jego czyny. To Francuz zasłużył sobie na trudną walkę o zaufanie fanów, nie Jordan.

Cena nie wpływa na poziom umiejętności zawodnika. To tylko końcowy wynik etapu negocjacji. Przez ostatnie lata zawarliśmy szereg niekorzystnych lub wręcz szokujących umów, które zwykłym zjadaczom chleba wydawały się nienormalne. Do takich należało kupno Jordana Hendersona. Wiadomo, że rynek cen angielskich piłkarzy jest szalony, ale sami go takim ruchem podkręciliśmy. W każdym razie otrzymaliśmy zdolnego młodego gracza, którego talent trener zamierzał rozwijać w kolejnych latach, ale ze względu na wysoką cenę oczekiwania wobec niego wzrosły do niewłaściwych rozmiarów. Kibic ocenia gracza przez pryzmat ceny jaką musiał zapłacić jego klub. Michu, kosztujący Swansea 2mln funtów, jest rewelacją sezonu po strzeleniu kilkunastu bramek. W tym samym czasie 25-krotnie droższy Torres strzelając niewiele mniej jest największym rozczarowaniem ligi. Cena nie ma silnego wpływu na poziom gry zawodnika a na sposób odbioru jego gry przez widza. Jeśli wspomniany Michu latem za poważne pieniądze zmieniłby klub to każde kolejne trafienie nie wywoływałoby już takiego podziwu.

Jordan Henderson. Jego losy dowodzą jak ciągle mało zrozumieliśmy z lekcji życia, którą zgotowano Lucasowi. Analogii nie brakuje. Z niejasnych pobudek rzesza kibiców Liverpoolu upatrzyła sobie młodego zawodnika jako kozła ofiarnego. Nagle winę za słabą grę zespołu ponosi w oczach fanów indywidualnie zawodnik pod pretekstem bycia rzekomo pupilkiem trenera. Tak jak wcześniej Lucas, tak w ostatnich kilkunastu miesiącach Henderson nie był gotowy do dużego wyzwania jakim jest regularna gra dla Liverpoolu. Jednak ani przez moment ich nastawienie na boisku nie schodziło poniżej wysokiego standardu. Duże poświęcenie, ochota do ciężkiej pracy i nauki. Od kiedy w tym klubie zawodnik o takich cechach spotyka się z tak wyraźną krytyką? Co się dzieje z nami, fanami, że cechy wcześniej wystarczające do bycia bohaterem Anfield w obecnych czasach mogą nie uchronić gracza przed gwizdami? Po co przed każdym meczem śpiewać You’ll Never Walk Alone, jeśli się tego nie słucha?

Historia Hendersona jest niesamowita. Od pierwszego dnia popadł w niełaskę Rodgersa, który potrafił najpierw wydać 15mln funtów na innego pomocnika a potem próbował wypchnąć go do Fulham jako kartę przetargową przy transferze Dempseya. W tej transakcji wartość Anglika wynosiłaby ułamek tego co rok wcześniej za niego zapłaciliśmy. Przekaz był jasny: nie jesteś potrzebny. On jednak odrzucił wszystkie możliwości odejścia z klubu i skupił się na ciężkiej pracy. Sam mówi, że nie przyszedł do takiego klubu, żeby szybko z niego rezygnować. Wielu w jego sytuacji po prostu by odpuściła. Przecież w tamtym momencie wszystko było przeciwko niemu. Został sam z problemem i raczej nie miał co liczyć na poparcie fanów. Zacisnął zęby, uważnie słuchał Rodgersa i pilnie się uczył. Czekał cicho bez marudzenia na swoją szansę i jak ją dostał wykorzystał wzorowo. Udowodnił, że nie tylko potrafi grać na wysokim poziomie, ale ma silny charakter, który może go daleko zaprowadzić.

Dziś Jordan to zawodnik znacznie lepszy niż jeszcze rok temu. Lepiej rozumie swoją rolę w zespole, wygrywa więcej bezpośrednich starć i z coraz większym spokojem wymienia piłkę nawet pod presją przeciwnika. Rosnąca pewność siebie pozwala mu na więcej luzu w grze co owocuje przebłyskami kreatywności. Nie jest to piłkarz zdolny do zaskakujących i efektownych zagrań na wzór Davida Silvy czy Juana Maty, ale ma umiejętności pozwalające mu na wykonanie skutecznych podań otwierających drogę do bramki na wzór Stevena Gerrarda. Kapitan Liverpoolu nie potrzebował nigdy fajerwerków w swojej grze, aby osiągnąć pożądany cel. Siła, szybkość, precyzja. Zostając w klubie Jordan nie tylko podjął trudną walkę o zaufanie trenera, ale kontynuował naukę pod okiem właśnie Gerrarda. Nieważne czy kiedykolwiek Henderson zbliży się do poziomu swojego nauczyciela. Lepszego wzorca dla swojego sposobu gry nie znalazłby nigdzie indziej.

Czy już Jordan przekonał do siebie wszystkich krytyków? Szczerze wątpię. Jeśli jednak ktoś dziś nie potrafi docenić tego z jaką pokorą potrafił on przebyć tę wyboistą drogę do pierwszego składu to już jest to jego własny problem. Liverpool wcześniej słynął z tego, że potrafił doceniać ciężką pracę. Kibice mogli wybaczyć brak umiejętności, ale nigdy braku zaangażowania. Młody Anglik od momentu przyjścia z Sunderlandu dumnie reprezentował Liverpool. Reporterzy nie znajdowali go w barze, nie usłyszeli narzekania, nie sprawiał żadnych kłopotów i był zawsze gotowy zagrać w jakimkolwiek wymiarze czasu w jakiejkolwiek roli na boisku. Teraz dostał za to nagrodę w postaci miejsca w składzie, którego nie powinien w najbliższym czasie stracić. Trzeba też pochwalić Rodgersa za wystawianie go w kolejnych meczach ligowych. Nie trwał uparcie przy Allenie, który ostatnio zawodzi a postawił na chłopaka, którego kilka miesięcy wcześniej wycenił bardzo nisko. Na pytanie czy Henderson odniesie sukces na Anfield odpowiedzi pewnie długo jeszcze nie poznamy. Jednak wiemy już, że zdał test Lucasa i zyskał uznanie fanów. Oby on ostatni musiał tak długo o to walczyć.

Doceniasz naszą pracę? Postaw nam kawę! Postaw kawę LFC.pl!

Komentarze (7)

RemigiouLFC 06.02.2013 01:09 #
Nie wiem czy cię obchodzą takie uwagi, ale według mojej skromnej opinii piszesz najlepsze felietony o The Reds w sieci.
manitou 06.02.2013 01:15 #
True story.
tramwajarz 06.02.2013 01:28 #
Tu nie chodzi o wzwód na widok Rodgersa, jak to jeden z użytkowników forum i oponent Irlandczyka miał zobrazować w swoim podpisie. Tu chodzi o ewidentny progres, styl gry, pomysł i elastyczność w doborze pierwszej 11. Tego wszystkiego nie da się nie zauważyć, nawet przez największych malkontentów, do których sam się zaliczam.

Nie wierzę, ale wiem, że Brendan jest odpowiednią osobą, pod skrzydłami którego jesteśmy w stanie w przyszłym sezonie zająć upragnione TOP4. Jest niezwykle otwarty, gotowy to zmiany swojego zdania, a zarazem konsekwentny w swoich działaniach i to właśnie procentuje. Można mówić o tym, że Liverpool bez presji zawsze prezentował się przyzwoicie, że w drugiej połowie sezonu łapał wiatr w żagle, jednak ani u Beniteza, a tymbardziej u Dalglisha nie czułem, że zmierzamy w jasno określonym kierunku.

Dla typowych malkontentów Rodgers zawsze będzie futbolowym hochsztaplerem, który tanimi tekstami o wielkości klubu i swojej wizji zjednał sobie rzeszę bardzo "chłonnych umysłów". Kimkolwiek Irlandczyk by nie był, zawsze znajdzie się grupa osób, która będzie grubymi nićmi podkreślać jego złe decyzje i wybory. Mimo to, jako osoba, która zwykle chłodno ocenia sytuację oraz której ciężko dogodzić, uważam, że wreszcie żeglujemy w dobrą stronę. W dobrą stronę właśnie za sprawą Brendana.
w0rst 06.02.2013 10:48 #
Świetny tekst. Mówiący prawdę i doskonałe przemyślenia. No i miałem co robić po podobnej maturze. Dzięki Hulus!
ATB 06.02.2013 12:05 #
Ktoś z redakcji powinien zająć się tłumaczeniem tekstów Hulusa i wstawianiem ich na liverpoolfc.com obok kolumn Hansena czy Aldridge'a :P


*Mała literówka na końcu 3 akapitu w nazwisku trenera Boba

[Grammar Nazi]

EDIT: Dzięki za uwagę. Poprawione /Hulus
1imperator 06.02.2013 12:11 #
Dobra analiza, cieszy mnie postawa szczególnie angielskich graczy LFC.
horseman 06.02.2013 15:39 #
Świetny artykuł, szczególnie celne uwagi odnośnie Hendo i tego kamienia jaki uwiązał mu u szyji Comolli. Wbrew temu co momentami można było uslyszeć z ust niektórych fanów Jordan ma charakter i zaciecie do pracy, dowodem niech będą słowa Shelvey'go - w którymś z wywiadów powiedział, że chciałby podążyć jego ścieżką i tak jak on mieszanką cieżkiej pracy i pokory przegryź się do pierwszej jedenastki.

Kwestia gry defensywnej jest zapewne zaskoczeniem dla samego coach'a. W zasadzie nie było przesłanek do tak diametralnej zmiany postawy linii obrony, a pryiorytetem było poprawienie gry ofensywy.
Coś co było niewatpliwym atutem staje sie po mału piętą achillesową.
Cieżko powiedzieć co można w tym momecie zrobić (po za liczeniem na ockniecie sie Reiny i pierwszej linii obrony). Pole manewru nieporównywalnie mniejsze niż w środku. Żaden z odpowiedzialnych za obrone naszej bramki nie zapomniał jak się skutecznie wywiązywać ze swoich obowiązków i licze, że się obudzą (i bardziej czekam na radykalne wyrwanie ze snu niż leniwe przecieranie oczu) inaczej faktycznie trzeba będzie przewietrzyć ten blok latem...

Raz jeszcze - świetnie się czytało, lekkość tekstu w powiązaniu z wartościową treścia, super :)

Pozostałe aktualności

Jak Merseyside stało się 51. stanem USA  (0)
21.12.2024 20:57, Kubahos, The Athletic
Alisson o nowych trenerach bramkarzy  (0)
21.12.2024 20:34, FroncQ, liverpoolfc.com
Zubimendi o powodach odrzucenia oferty The Reds  (6)
21.12.2024 15:00, Mdk66, thisisanfield.com
Statystyki przed starciem ze Spurs  (0)
21.12.2024 14:56, Wiktoria18, liverpoolfc.com
Tottenham: Przedstawienie rywala  (0)
21.12.2024 14:52, A_Sieruga, liverpoolfc.com
Keïta o obecnej formie Liverpoolu  (3)
21.12.2024 13:10, K4cper32, liverpool.com
Sytuacja kadrowa Liverpoolu i Tottenhamu  (0)
21.12.2024 11:22, BarryAllen, liverpoolfc.com
Darwin Nunez bliski zawieszenia  (5)
21.12.2024 10:51, Tomasi, thisisanfield.com