Problem lewej obrony trwa
Tragiczny występ Aly’ego Cissokho na the Emirates skłonił mnie do myślenia i doszedłem do następującego wniosku: Liverpool jest beznadziejny jeśli chodzi o zatrudnianie lewych obrońców i to nie od dziś.
Cissokho to kolejny z długiej listy średnich, grających bez przebłysku i zwyczajnie przeciętnych zawodników. Jeśli mielibyśmy ułożyć jedenastkę wszechczasów Liverpoolu, lewa obrona byłaby pozycją najtrudniejszą do wypełnienia. Poważnymi kandydatami byliby prawonożni Steve Nicol i Gerry Byrne. Jedynym nominalnym lewym defensorem, który mógłby być brany pod uwagę jest Alan Kennedy. Zdobywał zwycięskie bramki w dwóch finałowych meczach o Puchar Europy, dzięki czemu zyskał sobie status legendy pośród fanów, ale nigdy nie mówiono o nim jako o świetnym piłkarzu.
Ciężko znaleźć zespoły, w których lewi obrońcy to wielkie gwiazdy, choć są wyjątki. Julian Dicks z West Hamu, Stuart Pearce z Forest, czy ostatnio Leighton Baines z Evertonu. Równie ciężko znaleźć klub, w którym lewa obrona to najsłabsza pozycja przez dekady. Taka to jednak sytuacja panuje w Liverpoolu, odkąd tylko pamiętam. Nawet w najlepszych czasach, na tej pozycji grali zwyczajnie średni zawodnicy, albo ktoś utalentowany zostawał przekwalifikowany.
Joey Jones był lewym obrońcą Liverpoolu w 1977 roku, kiedy drużyna tryumfowała w Rzymie. Jones był przyzwoitym zawodnikiem i ulubieńcem kibiców. The Kop kochała jego zaangażowanie i entuzjazm. Jeśli jednak spojrzy się na jedenastkę z Merseyside, która zagrała wówczas w stolicy Włoch, to od razu w oczy rzuci się fakt, że Jones był najmniej znanym piłkarzem w szerszych kręgach i numerem jedenaście na tej liście pod względem talentu. Liverpool zasilił przechodząc z Wrexham, gdzie po trzech latach powrócił.
Rok później the Reds odzyskali trofeum wygrywając 1:0 z Club Brugge. Emlyn Hughes pełnił funkcję lewego defensora, a w poprzednim finale dowodził środkiem obrony. Anglik dobrze radził sobie na tej pozycji i nawet Anglię reprezentował grając na lewej stronie, ale tylko dlatego, że nie można było znaleźć nikogo na to miejsce lepszego.
Kennedy przybył do klubu na początku następnego sezonu i stał się etatowym lewym obrońcą na wiele lat. Był solidny, można było na nim polegać i umiał strzelać bramki w wielkich meczach. Człowiek znany jako „Barney Rubble” był stałym elementem drużyny do roku 1985, kiedy to musiał pogodzić się z wiekiem. Liverpool zakontraktował jego zastępcę trochę wcześniej i był on gotowy, by zacząć regularnie grać. Jim Beglin był dobrym zawodnikiem i wydawało się, że jest to obrońca na kolejne lata, ale Gary Stevens w derbach Merseyside z 87. roku złamał mu nogę. Uraz nigdy nie został do końca wyleczony. Beglin więcej nie zagrał dla Liverpoolu i wokół pozycji narosła wielka niepewność, która trwa do dzisiaj.
Jedyny okres, kiedy można było powiedzieć, że Liverpool ma przyzwoitego lewego obrońcę, to czasy Johna Arne Riise, który grywał na lewej obronie, czasem na lewym skrzydle, przez kilka lat.
W porównaniu z resztą pozycji, lewa obrona przypomina drzwi obrotowe. Przez lata przewinęło się przez nią bardzo wielu graczy, którzy mieścili się w przedziale od beznadziejności do zaledwie poprawnośći. Nawet w drugiej połowie lat osiemdziesiątych, kiedy Liverpool dominował na krajowym podwórku, lewa obrona była najsłabszą pozycją. No, chyba że grał tam Nicol. Szkot był wspaniały. Wygrał nawet nagrodę dla gracza roku w 1989. Był bardzo uniwersalny, często grał na innych pozycjach w defensywie, a na lewej wystawiani byli wtedy David Burrows, Steve Staunton i Gary Ablett.
Każdy z nich był przyzwoitym zawodnikiem, ale, podobnie jak Joey Jones, każdy odstawał poziomem od swoich kolegów. Trwało to do lat dziewięćdziesiątych, kiedy Graeme Souness sprowadził Juliana Dicksa z West Hamu za sporą kwotę oraz Burrowsa i Mike’a Marsha. Dicks był wysoko ceniony, ale miał problemy z dyscypliną i wagą. Nikt nie wątpił w jego umiejętności, ale w Liverpoolu się nie sprawdził. Poszedł na odstrzał, gdy klub przejął Roy Evans.
Następca Sounessa też nie umiał rozwiązać tego problemu. Miał do dyspozycji Steve’a Harknessa i Stiga Inge Bjørnebye, który zaliczył jeden świetny sezon i kilka średnich. Gdy oni walczyli o miejsce na lewej obronie (czy na lewym skrzydle, bowiem Evans używał formacji 3-5-2) rywalizację wygrywał prawonożny Rob Jones, który przeniósł się na lewo po tym jak na prawej stronie zadomowił się Jason McAteer.
Gdy Liverpool wygrywał trzy puchary w 2001 roku, na lewej obronie grał Jamie Carragher. Walkę o pozycję wygrał z miejsca, bowiem Chistian Ziege szybko wypadł ze składu przez beznadziejne i pozbawione zaangażowania występy. Liverpool zapłacił za Niemca pięć milionów funtów i musiał odpowiadać przed trubynałem FA w związku z problemami prawnymi dotyczącymi pozyskania byłego zawodnika Kolonii. Nie okazał się on wart wysiłku i środków, a klątwa lewej obrony trwała dalej.
Innymi lewymi obrońcami z ery Houlliera byli Grégory Vignal i Dominic Matteo, ale obaj trafili do zespołu raczej jako zapchajdziury. Później jednak został ściągnięty Riise. Został on zapamiętany raczej jako przyzwoity niż klasowy, a najlepsze mecze rozgrywał na lewej pomocy.
Żaden z lewych obrońców, którzy zagościli na liście płac klubu z Anfield przez ostatnie trzydzieści lat, nie był piłkarzem klasy światowej. Prawi obrońcy i owszem, trafiali się, ale lewa strona zawsze była słabym punktem, chyba że wystawiano tam kogoś o innej nominalnej pozycji.
Kiedy Liverpool zdobywał Puchar Europy po raz piąty w 2005 roku, na lewej obronie grał Djimi Traoré. Taki francuski Joey Jones. Fábio Aurélio mógł być odpowiedzią na wszystkie problemy, ale nie mógł poradzić sobie z kontuzjami. Brazylijczyk naprawdę grał dobrze, ale więcej czasu spędził w gabinecie lekarskim, aniżeli na boisku.
Rafael Benítez myślał, że rozwiązaniem problemu lewej strony defensywy będzie ściągnięcie Dosseny za siedem milionów funtów. No cóż, mylił się. Włoch był beznadziejny i wstydu unikał udzielając się z przodu. Był taki mecz na Anfield, z Hull City, kiedy Bernard Mendy zwyczajnie zniszczył Dossenę, a mi utkwiło to w pamięci jako najgorsza połowa w wykonaniu gracza Liverpoolu.
Argentyńczyk Insúa również mógł na stałe zameldować się na tej pozycji, ale tak jak Dossenie, brakowało mu szybkości i miał problemy z każdym przeciętnie szybkim skrzydłowym. Nie miał też dobrych warunków fizycznych i szybko został wytransferowany przez Roya Hodgsona. Ten zafundował nam Paula Konchesky’ego. Bez komentarza.
Inni piłkarze starali się wypełnić lukę na lewej obronie. Stoperzy (Daniel Agger i Mamadou Sakho), skrzydłowi (Stewart Downing) i prawi obrońcy (Glen Johnson, który radził sobie tam najlepiej od czasów Riise). José Enrique budzi mieszane uczucia. Ma swoje słabości, ale jeśli porównamy go z większością poprzednich zawodników, którzy grali na tej pozycji, to można powiedzieć, że jest niezły.
Teraz odczuwa się jego nieobecność, głównie dlatego, że nie ma dobrego zastępcy.
Cissokho na szczęście jest tylko wypożyczony, więc klub nie straci na nim fortuny, tak jak na Dossenie. Wiadomo, że Francuz umie grać, jako taki był sprowadzony, ale do najlepszej dyspozycji mu daleko. Widać to było w meczu z Arsenalem, ale niedawno wrócił po kontuzji. Możliwe, że jeszcze będzie imponował. Może też zagwarantuje sobie permanentny transfer do klubu. Kto wie? Do maja jeszcze sporo czasu.
Historia Liverpoolu przewiduje jednak inny scenariusz.
David Usher
Komentarze (18)
AgentTomek wyczerpał temat opisując sylwetkę i do tego Hiszpan ma osobowość :) jest dobry, tylko trzeba złapać go za pysk i przekonać go, że ma zapier*****, co Brendan już raz zrobił.
Co do Cisshoko to wątpię, żebym się przekonał, bo nie widzę u niego możliwości. Jego zachowanie w ofensywie przy sytuacjach gry jeden na jeden to tragedia. Zero odwagi, 100% bojaźni, gramy do tyłu i do tego gigantyczne braki techniczne. Jedyny plus to wrzutka do Suareza, ale ile było w tym jego świadomej zasługi to każdy widział.
Z Enrique jest ten problem, że facet nie ma kompletnie pojęcia jak się kryje i często podejmuje złe decyzje(kto mu pozwala strzelać i brać grę na siebie też nie wiem), zdecydowanie za długo holuje piłkę.
Zastawianie piłki, siła i pojedynki 1-1 to nie cała piłka.
Enrqiue jest niezły, ale do gry o najwyższe cele to za mało, może być rezerwowym, o ile będzie częściej używał mózgu.