Coutinho o derbach i mundialu
Philippe Coutinho wyraził nadzieję, że udany występ w nadchodzącym meczu derbowym z Evertonem znacząco przyczyni się do zwiększenia jego szans na wyjazd z reprezentacją Brazylii na przyszłoroczne Mistrzostwa Świata.
Coutinho w wyobraźni widzi siebie stojącego w cieniu zapierającego dech w piersiach stadionu Maracanã, niecierpliwie wyczekując na pierwszy gwizdek. Jako 11-letni chłopiec chciał podążyć śladami starszych braci, mając nadzieję, że ci pozwolą mu na wspólną grę.
Dziesięć lat później chłopakowi towarzyszą podobne odczucia. Znajdujący się obecnie poza kadrą piłkarz liczy na powołanie na Mistrzostwa Świata i występ w świątyni futbolu w Rio de Janeiro.
Aby zwrócić na siebie uwagę selekcjonera reprezentacji Brazylii, Luiza Felipe Scolariego, Coutinho musi „czarować" zagraniami, dzięki którym zapracował sobie na przydomek „Magik" (Daniel Sturridge woła na niego „David Blaine").
Podczas przerwy na mecze reprezentacji, kiedy to przeprowadziłem z nim wywiad, zamiast w Melwood Coutinho powinien razem z kadrą przebywać w Toronto i przygotowywać się do meczu z Chile, jednego z ostatnich sprawdzianów przed mundialem.
- Nawet jeśli nie otrzymam powołania, pojadę do Rio, by wspierać Brazylię - wyznał Coutinho.
- Sezon w Anglii dobiegnie końca, a ja jako kochający swój kraj Brazylijczyk, będę śledził poczynania naszych piłkarzy i wspierał ich tak jak każdy inny fan.
- Nadal uważam, że mam jeszcze dużo czasu, by dostać się do drużyny narodowej. Z uwagi na fakt, że na mojej pozycji może grać wielu znakomitych graczy, którzy potrafią wykorzystać daną im szansę, będzie mi trudno. Pozostaje jednak jeszcze wiele meczów do rozegrania przed mundialem i muszę po prostu starać się jak najlepiej prezentować w klubie. Najmocniej koncentruję się oczywiście na Liverpoolu. Później się okaże, jak sprawy się potoczą.
- Nie mam pojęcia, czy ktoś ze sztabu reprezentacji śledzi moje występy. Dobra gra w Liverpoolu jest najlepszym sposobem na to, bym w końcu otrzymał szansę w kadrze.
Zadania nie ułatwiła Brazylijczykowi kontuzja barku, której nabawił się po starciu z zawodnikiem Swansea, Ashleyem Williamsem. Kiedy Coutinho opuszczał murawę, Liverpool prowadził. W pierwszym meczu po jego powrocie, Liverpool stworzył sobie 32 okazje do zdobycia gola, co jest najlepszym wynikiem spośród wszystkich zespołów.
- Nie mogę się zgodzić ze stwierdzeniem, jakoby beze mnie zespół grał gorzej. Podczas mojej nieobecności Liverpool nadal wygrywał i pokazywał się z dobrej strony.
- Menedżer pozostawia mi całkowitą swobodę w rozgrywaniu i zapewnianiu jak najlepszej łączności między linią pomocy i ataku. Nie ogranicza mnie do konkretnej strefy czy pozycji. Chce, abym cały czas był w ruchu i tak szukał pozycji, by wynikły z tego jak największe korzyści dla drużyny.
- Na treningach usiłuję stale myśleć o odpowiednim ustawianiu się, by potem posłać otwierające podanie i stworzyć kolegom sytuacje strzeleckie. Kiedy zaś jestem bez piłki, konieczne jest zachowanie dyscypliny - trzeba wiedzieć, gdzie się ustawić, kogo powinienem kryć. Z kolei gdy już prowadzimy grę, istotna jest ruchliwość, a to zapewni tylko i wyłącznie praca na treningach. Cieszę się, że ludziom podoba się mój styl gry.
Pierwsze kroki w futbolu Coutinho stawiał w Vasco da Gama, klubie, którego jest kibicem.
- Kiedy przybyłem do Vasco zdałem sobie sprawę, że pewnego dnia mogę zostać profesjonalnym piłkarzem. Do tej pory grywałem z przyjaciółmi. Dla mnie od zawsze liczył się tylko futbol, żaden inny sport. Piłką nożną pasjonowała się cała moja rodzina.
- Mój ojciec kocha futbol. Dwaj starsi bracia zawsze uwielbiali grać w piłkę z przyjaciółmi, jednak nie zostali piłkarzami. Mieszkaliśmy blisko Maracany i często chodziłem za nimi z nadzieją, że pozwolą mi do siebie dołączyć. Czasami tak się zdarzało i właśnie w ten sposób wszystko się zaczęło.
- Kiedy jednak w wieku 11 lat zostałem zawodnikiem Vasco wiedziałem, że będę musiał żyć w pewien określony sposób, ponieważ tylko tak będę mógł dostać się na szczyt. Od tego czasu miałem wielu trenerów, którzy mi pomagali. Jednym z pierwszych był Zeica, jednak niestety już nie żyje. Kiedy miałem 11-14 lat wywierał na mnie bardzo duży wpływ.
- Na samym początku nie wiedziałem, na jakiej pozycji najlepiej bym się czuł. I właśnie Zeica poradził, bym zajął miejsce w środku pola i stał się numerem 10. Uczył mnie i sprawiał, że stawałem się coraz lepszy.
- Większość najlepszych zawodników grających w Brazylii ma w planach opuszczenie kraju na rzecz gry w europejskim klubie, i ja nie byłem wyjątkiem, myślałem o tym już w bardzo młodym wieku. Każdy z nas pragnie rywalizować w Lidze Mistrzów i walczyć o najważniejsze trofea. Z tego względu Europa jest naszym celem. Kiedy nadeszła szansa, skorzystałem z niej. Grając w młodzieżowej reprezentacji wielokrotnie podróżowaliśmy do Europy i pewnego razu zainteresował się mną Inter Mediolan.
Szybkie odejście z włoskiego klubu z każdym kolejnym występem w Liverpoolu stawało się coraz bardziej zagadkowe. Po pierwszych meczach w barwach the Reds zastanawiano się, jak Liverpool mógł sprowadzić takiego zawodnika za zaledwie 8,5 miliona funtów. I nie tłumaczą tego nawet problemy finansowe, z jakimi borykał się wówczas Inter.
- Kiedy miałem już niebawem dołączyć do klubu, menedżerem był José Mourinho, jednak zanim stałem się zawodnikiem Interu, jego już tam nie było.
- To był trudny okres, co mogło nieco dziwić, ponieważ pięć razy zwyciężali w lidze i byli aktualnymi triumfatorami Ligi Mistrzów. Klub przygotowywał się jednak na pewne zmiany. Menedżerem został Rafa Benítez i był on gotów dać mi, młodemu zawodnikowi, szansę. W składzie znajdowało się jednak wielu naprawdę dobrych graczy, którzy wygrywali z klubem trofea. To byli rzeczywiście świetni piłkarze. Sprawy nie potoczyły się dla mnie najlepiej.
- Miałem z Rafą dobry kontakt, zawsze się ze mną liczył, dodał mi pewności siebie. Bardzo dbał o wszystkich młodych piłkarzy. I choć przed przybyciem do Liverpoolu nie miałem okazji porozmawiać z nim o moim nowym klubie, wierzę, że w rozmowach z ludźmi związanymi z Liverpoolem wypowiadał się o mnie w ciepłych słowach, i za to chciałbym mu podziękować.
- Czasami tak bywa, że dobry gracz w dobrym klubie z pewnych względów nie może rozwinąć skrzydeł. Nie da się tego wyjaśnić. Zmieniasz klub i nagle wszystko zaczyna pasować, czujesz się komfortowo.
- Kilka razy dawano mi szansę, jednak po pewnym czasie było ich coraz mniej. Zbiegło się to z zainteresowaniem ze strony Liverpoolu. Piłkarz chce przede wszystkim grać i pokazywać, na co go stać. Wiedziałem, że w Liverpoolu tę szansę otrzymam, więc nie zastanawiałem się dwa razy. Patrzysz na ten klub i widzisz czołową europejską drużynę ze wspaniałymi piłkarzami i ogromnymi ambicjami, nawet jeśli na ich spełnienie potrzeba będzie czasu. Nawet nie musiałem się zastanawiać.
Do walki o podpis Coutinho włączył się Southampton, którego menedżer, Mauricio Pochettino, pracował z Brazylijczykiem w Espanyolu. Swego czasu powiedział, że „Coutinho może być tak dobry jak Messi czy Ronaldinho". Sam zainteresowany tylko się uśmiecha.
- Słyszałem o tym, jednak to zdecydowanie za dużo powiedziane. Moim nadrzędnym celem jest wygrywanie trofeów w Liverpoolu i zapisanie się w historii klubu. Będę szczęśliwy, jeśli wtedy ludzie powiedzą, że byłem świetnym piłkarzem, jednak przede mną bardzo długa droga. Zacznijmy wygrywać trofea. Dopiero wtedy będzie można zacząć mówić o tym, jak dobrzy jesteśmy.
- Cieszy jednak, że takie słowa wypowiada menedżer, który odegrał znaczącą rolę w mojej karierze. Ostatni raz rozmawiałem z nim tuż przed przejściem do Liverpoolu. Jest niezwykłą osobą.
- Nie jestem ani trochę zaskoczony udanym początkiem sezonu w wykonaniu Southampton. Pochettino całkowicie poświęca się treningom, oczekuje od piłkarzy ogromnego zaangażowania. Jeśli coś nie wygląda tak jak powinno, zrobi wszystko, by zostało to wykonane w stu procentach dobrze.
Brazylijczyk miał już okazję grać w meczach derbowych w Vasco da Gama, Interze, a także raz w Liverpoolu. Pomocnik nie zgadza się z opiniami, wedle których w starciach derbowych angielskich zespołów brakuje pokazów umiejętności technicznych, jak to ma miejsce we Włoszech czy Brazylii.
- Przed moimi pierwszymi derbami w Anglii ludzie mówili, żebym spodziewał się twardej gry, jednak okazało się, że oba zespoły usiłowały grać po prostu w piłkę. Ostrych pojedynków z rywalami było nieznacznie więcej niż w pozostałych spotkaniach. Być może w przypadku szybkiej gry ciężej jest o twardą grę. Na pewno niejednokrotnie zobaczymy zdecydowanie w odbiorze piłki.
- Zanim dołączyłem do Vasco, byłem zwykłym kibicem. Derby są wszędzie takie same. Wokół meczu panuje wyjątkowa atmosfera i nikt nie chce przegrać. Jako piłkarz nie wolno bać się porażki, trzeba myśleć wyłącznie o zwycięstwie - zakończył.
Chris Bascombe
Komentarze (2)