Zawodnicy U-17 ze szlachetną wizytą
Ponad pięćdziesiąt osieroconych, w większości w skutku erupcji wulkanu Marapi, dzieci z Indonezji doświadczyło w czwartkowe popołudnie niespodziewanych odwiedzin piłkarzy, sztabu trenerskiego i personelu drużyny U-17.
Młodzi piłkarze Akademii przed finałowym meczem ich azjatyckiej podróży, który rozegrali z zespołem Frenz United Indonesia w Dżakarcie, znaleźli czas na na spędzenie kilku godzin w towarzystwie dzieci, które nie miały tyle szczęścia w życiu, co oni.
Wioska Desa Kapuharjo została zdewastowana przez erupcję wulkanu, w październiku 2010 roku. Katastrofa pochłaniając wiele istnień ludzkich, jednocześnie pogorszyła sytuację już uprzednio ubogich, okolicznych mieszkańców i jej skutki odczuwalne są dla nich do dziś.
Pomimo wczesnych ostrzeżeń o konieczności ewakuacji z zagrożonego regionu, wielu ludzi nie potrafiło wyrzec się swoich dobytków i zdecydowało się pozostać w rodzimych stronach, nie zważając na zagrożenie. W końcu władze zainterweniowały i zabrały mieszkające w wiosce dzieci do bezpiecznych miast, oddalonych od wulkanu. Wkrótce, w dość niespodziewanym momencie, nastąpiła erupcja, która pochłonęła życia wszystkich, pełnych nadziei na zachowanie swoich majątków, śmiałków.
– Dużo nam opowiadano o nowo powstałym mieście, Cangkringan, zbudowanym w miejscu zdewastowanego Desa Kapuharjo i o tragedii sprzed ponad trzech lat, jednak widząc to na własne oczy, to zupełnie innego rodzaju doświadczenie – mówił trener zespołu U-17, Des Maher, tuż po wizycie.
– To było niezwykle poruszające, nie tylko dla młodych piłkarzy, ale także dla personelu Akademii i ekipy LFC TV, szczególnie dlatego, że większość z nas ma dzieci. Nie jest dla mnie żadnym uszczerbkiem na honorze, aby przyznać, że kilku z nas nie potrafiło powstrzymać się od łez, widząc osierocone maluchy w tej wiosce. Rodzin niektórych z nich nie było stać nawet na buty, przez co dzieci biegały boso.
– Poprzeczkę ich bramki stanowił długi drewniany pal, ustawiony na dwóch innych, wbitych w ziemie drwach. Wciąż nie jestem pewien, z czego wykonana była piłka. Mimo trudności życiowych, z jakimi się zmagają, widok ich twarzy, podczas wspólnej gry w piłkę na zawsze pozostanie w mojej pamięci.
– Dzieci były bardzo radosne i wszystkie chciały się angażować. Kilku uzdolnionych grajków, często bardzo młodych dzieci, pokazywało naszym chłopakom swoje zdolności. Atmosfera była naprawdę wesoła, graliśmy w piłkę, w berka, wciąż przybijając sobie symboliczne „piątki”.
– Nasz autokar zaparkował dość blisko prowizorycznego boiska, gdzie odbywało się całe wydarzenie, przez co wielu z bardziej wstydliwych chłopców nie miało możliwości schowania się. Nie mieli wyboru, ale kiedy zaczęliśmy, widać było, że bardzo zżyli się z piłkarzami. Były bardzo ciekawe uczucia towarzyszącego wyjściu na murawę. Wade Maxwell powiedział nawet, że chętnie przygarnąłby do domu jednego bardzo zabawnego dzieciaka. Przez cały czas uczył tego 6-letniego chłopca prawidłowego strzału z główki i trzeba przyznać, że naprawdę się starał. Obaj mieli przy tym spory ubaw.
– Zresztą, nie tylko Wade’owi tak bardzo spodobała się ta wizyta. Wielu mówiło potem, że znaczyło to dla nich naprawdę dużo. Warto, żeby zrozumieli, jak szczęśliwi są, mogąc prowadzić takie życie. Są piłkarzami Akademii, bo są utalentowani, ale ta wizyta pokazała im, jak ważne jest szanowanie tego, co mają. Odwiedziny w tej wiosce przypomniały nam wszystkim, abyśmy zastanowili się zanim zaczniemy narzekać na temat mało istotnych problemów.
– Każde z dzieci otrzymało od nas podpisane koszulki meczowe i klubowe gadżety, jednak z racji tego, jak bardzo nas wszystkich poruszyła ta wizyta, zdecydowaliśmy się na zorganizowanie zbiórki pieniędzy w autokarze, aby wspomóc dzieci i ich rodziny. Nie wystarczy to, aby znacząco zmienić ich życie, ale po prostu czuliśmy, że należy tak zrobić.
– Aktualnie prowadzimy rozmowy o tym, co więcej możemy dla nich uczynić, aby udzielić im wsparcia – zakończył.
Komentarze (0)