Gerrard i Maszyna Marzeń
W książce pt. „The Chimp Paradox”, podręczniku samodoskonalenia, który pomógł odwrócić karierę Stevena Gerrarda o 180 stopni, dr Steve Peters nalega, byśmy połączyli się z naszą „maszyną marzeń”.
Owa maszyna, jak wyjaśnia Peters, to siedmioetapowy proces, który zachęca człowieka, by sprecyzował swe marzenie, a potem zrobił wszystko co możliwe, by je zrealizować. Zanim jednak uda się tego dokonać, trzeba zrozumieć różnicę, między marzeniem, a celem. Jak pisze psychiatra: „marzenie to coś, co chcesz, żeby się wydarzyło, jednak nie jest w pełni pod twoją kontrolą. To tylko życzenie. Cele to coś, co możesz określić i osiągnąć, ponieważ masz nad nimi kontrolę. Cele zwiększają szanse na to, że marzenia staną się rzeczywistością”.
Trzy lata temu, w dniu, w którym Gerrard po raz pierwszy odwiedził Petersa, wzniesienie pucharu mistrzów Anglii przez kapitana Liverpoolu było zaledwie marzeniem, a co dopiero celem. Podczas pierwszej wizyty poruszał się o kulach, rozdrażniony przez kontuzję pachwiny, która zagrażała jego karierze: „Nie wiedziałem, czy będzie dla mnie jeszcze jakaś przyszłość w futbolu” – powiedział ostatnio. – „Byłem nieco zagubiony i potrzebowałem odrobinę tej psychicznej pomocy, by się utrzymać”.
Nigdy nie będziemy wiedzieć dokładnie, o czym dyskutowali Gerrard i Peters podczas tych sesji. Nie wiemy, czy zaproponował wygranie Premier League jako marzenie, czy cel, ani czy Peters, patrząc na tabele ligi, zasugerował mu rozważenie czegoś bardziej realistycznego.
Wyglądało na to, że Gerrard na pewno dołączy do sir Stanleya Matthewsa, sir Toma Finneya i Bobby’ego Moora, znajdujących się w szeregach największych angielskich piłkarzy, którzy nigdy nie nie zdobyli ligowego mistrzostwa. Dlatego tak piękna jest historia głosząca, że Gerrardowi może się to udać ze swoim lokalnym zespołem w wieku lat 33. W swej książce „My Liverpool Story”, która ukazała się w 2012 roku, napisał: „jeśli uda mi się wygrać ligę z Liverpoolem, to będzie cud”. A teraz jest coraz bliżej tej nagrody. Wystarczy zdobyć siedem punktów w ostatnich trzech meczach, które zaczynają się od jutrzejszego, potężnego boju z Chelsea na Anfield i Liverpool będzie koronowanym mistrzem po raz pierwszy od czasu, kiedy Gerrard miał dziewięć lat.
Wydaje się bardzo odpowiednie w tej sytuacji, że to właśnie Chelsea stoi na drodze Liverpoolowi. Wyglądało na to, że w 2004 roku sfrustrowany upadkiem Liverpoolu Gerrard dołączy właśnie do Chelsea prowadzonej przez José Mourinho. Podobnie było w roku 2005, kiedy złożył podanie o transfer, zaledwie na kilka tygodni przed tym, jak podczas niesamowitej nocy w Stambule wzniósł Puchar Europy. Moment ten uważa się za najważniejszy w jego karierze.
W umyśle Gerrarda często dochodziło do konfliktu między jego emocjonalnym przywiązaniem do Liverpoolu i bezwzględnymi ambicjami, jakie ma każdy wielki sportowiec. Gdyby wybrał się do Petersa w 2004, 2005 albo 2010 roku, kiedy bardzo interesował się nim prowadzący Real Madryt Mourinho, psychiatra mógłby równie dobrze powiedzieć mu, że ten pociąg do Liverpoolu jest tylko obciążeniem, któremu nie można ufać, kiedy potrzeba logicznie pomyśleć.
Na początku 2009 roku Gerrard powiedział, że choć zazdrości piłkarzom takim jak Gary Neville i John Terry medalu Premier League, pragnie wygrać mistrzostwo z Liverpoolem: „to znaczyłoby dla mnie więcej, niż zdobycie go pięć czy sześć razy w innym miejscu”.
To było podczas sezonu, który prowadzony przez Rafaela Beníteza Liverpool zakończył z 86 punktami na drugim miejscu, za Manchesterem United. Potem nastąpił gwałtowny upadek – miejsce 7. z 63 punktami w sezonie 2009/20, następnie 6. z 68 punktami, i 8. z 52 punktami. Nie było już meczów w Lidze Mistrzów. Nie było już dobrego samopoczucia na Anfield. Nie było walki o mistrzostwo. Nie było też ani Xabiego Alonso, ani Fernando Torresa. Trzy lata temu Gerarrd, cierpiący miesiącami z powodu zerwanego mięśnia i zapalenia kostki, myślał, że nie będzie już więcej jego nóg.
Koledzy z zespołu i pozostali pracownicy klubu przypominają sobie znaczącą zmianę, jaka zaszła w Gerrardzie – stał się spokojniejszy i bardziej skupiony. Nastąpiło to zaraz po pierwszej wizycie u Petersa, na którą zdecydował się za namową jednego z klubowych fizjoterapeutów. Wszystko zaczęło się ponownie w nim łączyć – i mentalnie, i fizycznie.
Nie obyło się bez problemu, kiedy Brenadan Rodgers został menadżerem w 2012 roku. Szybko się ze sobą związali, były jednak pewne różnice w ich futbolowej filozofii. Rodgers mówił o zaletach cierpliwości, o zmuszaniu przeciwnika do uległości podaniami, o „zabijaniu futbolem”. Wyglądało to tak odmiennie od podejścia, jakie preferował Gerrard, a w którym zawsze chodziło o dynamiczną walkę miedzy oboma polami karnymi i długie, penetrujące podania.
Niedługo po rozpoczęciu ostatniego sezonu, zgodzili się, że coś musi się zmienić. Niezależnie od tego, czy grali w systemie 4-3-3, czy 4-2-3-1, czy też takim, który – ze względu na swoją płynność – nie dawał się dokładnie opisać, Gerrard miał być stabilnym punktem na samym środku boiska. To miało mu nie tylko pomóc w wykonywaniu zadań taktycznych, ale także zdjąć fizyczne obciążenie z jego starzejących się nóg.
Wymagało to od niego nauczenia się gry na nowej pozycji, kontrolowania piłki z przedpola linii obrony i powstrzymywania piłkarzy starających się wbiec za jego plecy. Wyglądało na to, że jest już za późno, by definiować na nowo rolę Gerrarda, jednak zadziałało to bardzo dobrze – jak wszystko, co zrobił Rodgers w ciągu ostatnich 18 miesięcy.
Jesteśmy w trakcie ostatniego kwietniowego weekendu i wygląda na to, że coś, co wydawało się niemożliwym do spełnienia marzeniem, stało się możliwym do osiągnięcia celem. Jednak Peters radziłby nie mówić w ten sposób: „jeśli zmierza się w kierunku wszystkich celów, których osiągnięcie stwarza najlepsze szanse na to, by marzenie się spełniło, można czuć się szczęśliwym, że zrobiło się wszystko, co było możliwe”.
Biorąc pod uwagę wydarzenia ostatnich tygodni, jakoś trudno wyobrazić sobie, by Gerrard mógł się tym zadowolić. „To się nam nie wymknie” – powiedział kolegom z zespołu, podczas aktu mobilizacji, jaki miał miejsce na boisku zaraz po zwycięstwie 3:2 nad Manchesterem City. Był taki czas, kiedy oczekiwania i presja wynikająca z dźwigania na swych barkach klubowych nadziei, były przyczynami bezsennych nocy Gerrarda. Teraz, kiedy przestało to być już ciężarem, jest motorem napędowym „maszyny marzeń”.
Oliver Kay
Komentarze (4)