Podsumowanie meczu
Cwany Mourinho zdzielił liverpoolczyków obuchem w głowę i rozbebeszył swoim przeciwnikom trzewia. Czerwoni wyglądali na strzelców, którym ktoś zuchwale podkradł amunicję, natomiast przyczajeni piłkarze Chelsea czekali tylko na jakikolwiek błąd, by wynurzyć się z okopów pod bramką Schwarzera i bezlitośnie oraz śmiertelnie „dźgnąć” gospodarzy. Ostatecznie „dźgnęli” nas dwukrotnie.
Przed samym spotkaniem krew się buzowała w żyłach miejscowych. Oto stajemy przed szansą wyeliminowania jednego z trzech pretendentów do tytułu, tuż przed zakończeniem sezonu. Ewentualne zwycięstwo powodowało, że to my trzymamy na smyczy resztę stawki. Niestety przebiegły portugalski trener z chirurgiczną precyzją dokonał nacięcia na prężnym organizmie the Reds, któremu od 11 spotkań żaden rywal nie zdołał zadać bolesnego ciosu.
Chelsea zagrała fantastycznie – co tu dużo mówić. Tfu, pisać! Jeśli ktoś uważa, że defensywna taktyka przyjezdnych była papierkiem lakmusowym antyfutbolu, niech spojrzy jeszcze raz na wynik. Londyńczycy dopięli swego. Zneutralizowali największe atuty Czerwonych, prowokowali Czerwonych i czekali, aż stracą czujność. Genialne w swej prostocie, arcytrudne do wykonania.
Fatalny błąd, okrzyknięty przez brytyjską prasę „Mersey Slide”, popełnił ten, któremu w oczach już jawił się blask mistrzowskiej chwały. Steven Gerrard, człowiek legenda. Człowiek, który na swym bijącym rytmem Anfield sercu pozostawił wielką zadrę.
Mourinho zapowiadał wystawienie rezerw. Trochę to brzmi tak, jakby jakiś krezus zamiast Bugatti chciał się przejechać Lamborghini. Dlatego też był trener Realu Madryt chcąc iść dalej tą ścieżką, posunął się krok dalej. Oświadczył, że wystąpią nieopierzeni młokosi.
Rzeczywistość okazała się zgoła inna. Faktycznie, na środku obrony zagrał młody Czech Tomáš Kalas. Względnie młody, bowiem Raheem Sterling ma przykładowo o jedną wiosnę mniej w swym życiorysie, a Philippe Coutinho o jedną więcej. Kalas, młody doświadczeniem, zaprezentował się okazale. Alibi Mourinho w postaci piłkarza urodzonego w Ołomuńcu wykiełkowało i dało obfite owoce, w postaci bezbłędnej gry.
Brendan Rodgers zdecydował się posadzić na ławce powracającego do zdrowia byłego zawodnika klubu ze Stamford, Daniela Sturridge’a, co pewnie przyprawiło fanów gości o „krokodyle łzy”. W jego miejsce wskoczył Lucas Leiva.
Naprawdę ciężko opisać to spotkanie, bowiem wyglądało przez lwią część identycznie, co należy utożsamiać z nieudolnymi próbami przebicia się przez fantastycznie zorganizowaną obronę Chelsea, barykadującą się na 20 metrze od własnej bramki.
10. minuta. Suárez po dobrym rajdzie Sterlinga wypatruje wbiegającego na „długim słupku” Coutinho. Bardzo dobra wrzutka, filigranowy Brazylijczyk strzela… Boczna siatka!
W 14. minucie po rzucie rożnym z linii bramkowej piłki nieporadnie wybijał Ashley Cole, ta trafiła do Sakho, który przerzucił ją na drugą stronę szesnastki do Luisa Suáreza, Urugwajczyk z woleja uderza w stronę bramki… Tam ponownie wyrasta ogromny Sakho, dobra pozycja do strzału! Wysoko nad bramką!
To ogólnie dwie najgroźniejsze nasze sytuacje, reszta wyglądała tak, jak opisałem to wyżej.
I kiedy wydawało się, że oba zespoły zejdą do szatni nie mając na koncie ani zysków, ani strat, stało się coś niewyobrażalnego. Gerrard przy próbie spokojnego rozegrania piłki, poślizgnął się co skrzętnie wykorzystał Demba Ba. Pomknął na bramkę i uderzył między nogami Mignoleta. „Mersey Slide” – pierwsze dźgnięcie Liverpoolu.
Druga połowa to jeszcze bardziej zajadłe ataki gospodarzy. Za wszelką cenę starał zrehabilitować się główny winowajca, przywdziewający opaskę kapitana. Multum strzałów z dystansu Gerro, podobnie jak i Joe Allena w wielkim stylu wyłapywał emeryt Schwarzer.
Mieliśmy kłopot ze stworzeniem sobie klarownej sytuacji strzeleckiej, a skomasowana obrona londyńczyków zmuszała nas do szukania szczęścia poprzez uderzenia z większej odległości.
Szybko wprowadzony został Sturridge, na którym realizator dosłownie raz przez dłuższy czas mógł zawiesić „oko kamery” – w momencie, gdy wbiegał na murawę. Kompletnie bezproduktywny Anglik został wyłączony z gry, jakby ktoś odłączył mu zasilanie.
Chelsea za sprawą André Schürrle w 62. minucie mogła podwyższyć stan meczu, ale świetna indywidualna akcja Niemca zakończona kąśliwym strzałem spaliła na panewce, bowiem czujny w bramce był Simon Mignolet.
Liverpool coraz bardziej się odkrywał. W pewnym momencie było już czterech napastników na boisku po stronie miejscowych. Na ostatnie minuty oddelegowany do gry został Iago Aspas. Udowodnił, że pewność siebie umknęła mu w początkowej, nieudanej dla niego fazie sezonu. Bez niej krnąbrny Hiszpan po prostu nie mógł wpłynąć znacząco na wynik spotkania.
Końcówka spotkania. Zamieszanie w polu karnym rywali. El Pistolero przyjmuje piłkę, dobra okazja! Strzał! Schwarzer przenosi piłkę nad bramką! To była piłka meczowa!
Ostatnia minuta konfrontacji. Sturridge nie potrafił dobrze opanować futbolówki i traci ją na rzecz wprowadzonego uprzednio Torresa. El Nino wychodzi z Willianem dwóch na jednego z Mignoletem… To musiała być bramka. 0:2. Drugie dźgnięcie. Mourinho szaleje przy linii bocznej, na trybunach nieprzerwanie dumne, choć z nutą goryczy „You’ll Never Walk Alone”.
Jeszcze nie wszystko stracone. Paradoksalnie, losy mistrzostwa mogą znajdować się w nogach liverpoolczyków, ale tych z Goodison.
A Chelsea, zamiast ganić za styl, chciałbym pochwalić. Pokazali konsekwencję, dyscyplinę i klasę samą w sobie. Tylko najlepsze drużyny są do tego zdolne. Tak samo jak fani the Blues powinni docenić swych niedzielnych oponentów za niezłomność i ambicję.
Ten szalony sezon się jeszcze nie zakończył. Pewnie wielu kibiców obgryzie paznokcie oglądając kolejne spotkania, inni z nerwów zaczną palić papierosy, a jeszcze inni z przerażeniem odkryją, ile potrafią wypluć z siebie przekleństw.
My, fani, szaleni podobnie jak ten sezon, niczym masochiści, czekamy na więcej. Musimy wrócić do swojego garnizonu w Melwood, zaopatrzyć się w spory zapas amunicji i ruszyć na podbój Crystal Palace i Newcastle. Pociąg zwany Manchesterem City mając pociąg do tytułu już raz wykoleił się w Liverpoolu. Nienawidzę gdybać, liczyć na zdarzenia, na które bezpośrednio nie można mieć wpływu, wszak serce domaga się wiary. A to jedyna rzecz, której odebrać sobie samym nie możemy.
Komentarze (2)