Pirlo o finale LM z 2005 roku
Andrea Pirlo to jeden z najlepszych zawodników swojego pokolenia. Mistrz świata z 2006 roku, zdobywca Ligi Mistrzów – to tylko początek długiej listy jego sukcesów. Autobiografie piłkarzy bywają chwilami nużące, lecz nie w przypadku książki Pirlo. Doświadczony włoski playmaker zabiera nas w podróż w czasie. Poniżej prezentujemy fragment będący zapisem wspomnień byłego gracza Milanu z finału Ligi Mistrzów w 2005 roku.
„Bolesna świadomość, że to my zawiniliśmy w Stambule.”
Był taki czas, kiedy zastanawiałem się nad zrezygnowaniem z futbolu. Myślałem o odejściu, ponieważ po Stambule nic nie miało sensu. Finał Ligi Mistrzów z 2005 roku po prostu udusił mnie.
Dla większości ludzi powodem naszej porażki w rzutach karnych był Jerzy Dudek – ten bałwański tancerz, który robił sobie z nas jaja, kołysząc się na linii, a potem wcierał sól w nasze rany, broniąc nasze strzały. Jednak z czasem musieliśmy dojść do bolesnego wniosku, że to była tylko nasza wina.
Nie mam pojęcia, jak to się stało, jednak faktem jest, że jeśli coś niemożliwego staje się rzeczywistością, ktoś musiał coś spierdolić – w tym przypadku cały zespół. To było masowe samobójstwo – złapaliśmy się za ręce i skoczyliśmy z Mostu Bosforskiego.
Kiedy tortura, jaką był ten mecz, skończyła się, siedzieliśmy w szatni stadionu Atatürka jak banda półgłówków. Nie mogliśmy mówić. Nie mogliśmy się ruszać. Oni nas psychicznie zniszczyli.
Destrukcja była widoczna już w pierwszych chwilach, jednak z upływem godzin stawała się jeszcze bardziej jaskrawa i poważna. Bezsenność, wściekłość, depresja i uczucie pustki. Wynaleźliśmy nową chorobę mającą wiele objawów – syndrom Stambułu.
Nie czułem się już więcej jak piłkarz i to było wystarczająco druzgocące. Co jednak było gorsze, nie czułem się więcej jak mężczyzna. Nagle futbol stał się najmniej istotną rzeczą – dokładnie dlatego, że był najważniejszy. Bardzo bolesna sprzeczność
Nie odważyłem się spojrzeć w lustro, żeby moje własne odbicie mnie nie opluło. Jedyne rozwiązanie, jakie przychodziło mi na myśl, to zakończenie kariery. Jakże haniebny byłby to koniec. Mój ostatni występ był tak komicznie żałosny, że nie wzięliby mnie nawet do Zeliga [komedia w reżyserii Woody’ego Allena – przyp. red].
Ludzie mówią o braku pewności podczas gry na boisku. Cóż, brak pewności podczas „niegrania” na boisku, będzie idealnym opisem tych z nas, którzy po prostu znikli z boiska w trakcie finału.
Nigdy nie obejrzę tego meczu po raz kolejny. Ja już raz rozegrałem go osobiście, a także wiele razy w mojej głowie, szukając wyjaśnienia, które być może nawet nie istnieje. Modliłem się o inne zakończenie, jak podczas oglądania po raz drugi filmu, którego ostatniej sceny, masz taką nadzieje, za pierwszym razem nie zrozumiałeś. „Ej, przecież ten dobry nie może zginąć w taki sposób!”.
Wznieśliśmy się ponownie dwa lata później, w 2007 roku, kiedy pokonaliśmy ten sam Liverpool w kolejnym finale Ligi Mistrzów. W Atenach wygraliśmy dzięki dwóm golom Filippa Inzaghiego – jednym z nich był mój rzut wolny, który trafił w niego i wpadł do bramki.
Siła naszej radości była niczym w porównaniu do ogłuszającego odgłosu naszego uzbrojenia padającego na ziemie dwa lata wcześniej. Mówi się, że zemsta najlepiej smakuje, kiedy podaje się ją na zimno. Niestety, na tym etapie ciągle było trochę ciepła w trupie, więc świętowaliśmy, ale nie zapomnieliśmy. Chcieliśmy, ale nie mogliśmy. Brud pozostał.
Pojawiły się nawet sugestie, by zawiesić żałobny całun, jako wspomnienie, na murach Milanello [obiekt treningowy AC Milan – przyp. red], zaraz obok obrazów tryumfu. To miałoby być takim przesłaniem dla przyszłych pokoleń: czuć się niezwyciężonym, to pierwszy krok na ścieżce do miejsca, z którego nie ma powrotu.
Osobiście dodałbym ten straszliwy rezultat do klubowej galerii tryumfów. Umieściłbym to dokładnie na środku listy tytułów mistrzowskich i pucharów jakie AC Milan wygrał. Zapisany innym kolorem i inną czcionką tylko po to, żeby podkreślić jego drażniącą obecność. Byłoby to zawstydzające, ale również wzmacniałoby słowa o sukcesie.
Nawet z najmroczniejszych momentów da się wynieść jakąś lekcję. Kopanie głęboko po to, by znaleźć płomyk nadziei, perłę wiedzy. Można sobie wymyślić jakąś sentencję, która, czyni podróż mniej bolesną. Próbowałem tego ze Stambułem. Niestety nie udało mi pójść dalej niż poza stwierdzenie: no kurwa mać…
Andrea Pirlo, I Think Therefore I Play
Tłumaczenie fragmentu: Asfodel
Komentarze (4)