Trzy kropki: Mecz z Beşiktaşem
Po porażce we wczorajszym meczu z Beşiktaşem Liverpool zagwarantował sobie nieopuszczanie Anglii do końca maja. Czy jednak z odpadnięcia z europejskich pucharów można wyciągać jakiekolwiek pozytywy? Arvedui, Jetzu i PiotrekB zapraszają na poświęcone temu zagadnieniu „Trzy kropki”.
– O ogólnym przebiegu meczu… (Arvedui)
Wydawać by się mogło, że to Czarne Orły powinny od pierwszej minuty ruszyć z impetem na przyjezdnych, jednak to the Reds w pierwszej połowie byli zespołem lepszym. Niewiele, ale jednak. Tyle, że nie potrafili wykorzystać swoich szans, a irytujący tego dnia Daniel Sturridge tylko wzmagał wrażenie bezradności. Zdawać by się mogło, że po wznowieniu gry na murawę wyszli już tylko zawodnicy tureckiego klubu, bo ze strony gości próżno było wyczekiwać jakiegoś składnego ataku. Gospodarze dopięli swego po bramce Arslana, zaś w odpowiedzi Rodgers zdjął z boiska stwarzającego największe zagrożenie Balotellego… Dogrywka nie miała w sobie za grosz dramaturgii sprzed dziesięciu lat, kiedy to natchniony Liverpool zdobywał Puchar Europy. Gdy doszło do rozstrzygającej serii rzutów karnych Beşiktaş wykonywał je znakomicie – Mignolet nawet gdy prawidłowo wybierał narożnik, nie był w stanie choćby dotknąć piłki. Ze strony Liverpoolu również wyglądało to całkiem dobrze, jednak gdy do decydującego rzutu karnego podchodzi niepewny siebie stoper, można spodziewać się najgorszego.
– O skomplikowanej sytuacji kadrowej… (Arvedui)
Brendan Rodgers musiał lepić skład z tego, co pozostało mu z drużyny – wystąpić nie mogli kontuzjowani Sakho, Leiva, Gerrard, Henderson (a także Jones, Johnson czy Flanagan), po 19 występach z rzędu w Anglii został Coutinho, a zawieszony był i wciąż pozostaje Marković. Francuza w bloku obronnym zastąpił Kolo Touré który od czasu ostatniego występu w czerwonej koszulce zdążył zdobyć Puchar Narodów Afryki. Do jedenastki wskoczył też Lovren, zaś Can wystąpił w środku pola wraz z Allenem – który do niedawna zaledwie z ławki oglądał poczynania Lucasa. Po raz pierwszy od niepamiętnych czasów Liverpool rozpoczął mecz z dwoma nominalnymi napastnikami, bo notujący rosnącą dyspozycję, acz krytykowany przez Rodgersa Balotelli również znalazł się w podstawowym ustawieniu. Zmian było co niemiara, zniknęły automatyzmy w rozgrywaniu piłki i asekuracji. Życie to nie FIFA, gdzie mając 22 zawodników w składzie można co trzy dni ogrywać „grupę A” i „grupę B”, co dobitnie pokazało boisko począwszy już od 46 minuty.
– O gasnącej w oczach energii the Reds… (PiotrekB)
Przeciążony terminarz Liverpoolu mocno dał mu się we znaki. Rację miał José Mourinho, który rok temu spytany o powód znakomitej formy zespołu z Merseyside wskazał jego nieobecność w europejskich pucharach. Na początku meczu z Beşiktaşem akumulatory podopiecznych Rodgersa jeszcze dawały radę, ale w miarę upływu czasu zaczęły szybko się rozładowywać. Przyczyniła się do tego niestrudzona, mocno fizyczna grze Turków, którzy tego wieczora byli bardziej zdeterminowani by awansować od swoich rywali. Już w drugiej połowie the Reds wyraźnie brakowało odpowiedniego tempa przeprowadzania akcji, a w dogrywce było jeszcze gorzej. Ostatecznie najbardziej boli to, że 120 minut trudnego pucharowego wyjazdu na stadion im. Atatürka poszło na marne, a wzmożony wysiłek Liverpoolu na pewno nie pomoże mu w zbliżającej się konfrontacji z Manchesterem City na Anfield.
– O całkowicie zbędnej dogrywce… (Jetzu)
Czego najbardziej potrzebowali piłkarze Liverpoolu w spotkaniu z Beşiktaşem? Bramki ułatwiającej awans do następnej rundy. Czego potrzebowali najmniej? Wycieńczającej dogrywki z trudnym przeciwnikiem na trzy dni przed spotkaniem z Manchesterem City. Cóż, dzisiaj wiemy, że dostali to drugie. Piłkarze The Reds w Liverpoolu stawili się około godziny 4.30 nad ranem, tak więc na przygotowanie się do meczu z mistrzem Anglii mają zaledwie półtora dnia, a Raheem Sterling, Emre Can czy Alberto Moreno na pewno będą czuli w nogach te długie 120 minut, kiedy w niedzielę o 13 wybiegną na murawę Anfield.
– O momentami żenującej postawie w Europie… (Jetzu)
Brendan Rodgers udowodnił już swoją wartość dobrymi występami jego drużyny w rozgrywkach Premier League czy też niezłymi występami w pucharach krajowych, na scenie europejskiej wciąż jest jednak żółtodziobem i niestety odbija się to na poczynaniach the Reds. Dwukrotna porażka w 1/16 finału LE (z Zenitem w 2013 roku oraz teraz z Beşiktaşem) jak i wygranie zaledwie jednego spotkania w nie oszukujmy się dość łatwej grupie w Lidze Mistrzów. Wyniki te na pewno nie są dla Rodgersa powodem do dumy i menedżer Liverpoolu musi się głęboko zastanowić, co poszło nie tak w tych wszystkich potyczkach, bo dzisiaj ciężko sobie wyobrazić Liverpool powracający na miejsce, w którym przebywał przez 5 lat za rządów Rafaela Beníteza.
– O niezwykle bliskiej perspektywie meczu z mistrzem… (PiotrekB)
Co prawda Liverpool nie przegrał z Manchesterem City na Anfield od 2003 roku, a mistrzowie Anglii mają za sobą wymagające spotkanie z Barceloną, jednak wszystko wskazuje na to, ze drużynę Brendana Rodgersa czeka ciężka przeprawa. Dzięki ostatniemu remisowi Chelsea z Burnley Obywatele nawiązali kontakt z pierwszym miejscem, od którego dzieli ich zaledwie pięć punktów. Tymczasem the Reds mimo długiej serii meczów bez porażki, sięgającej jeszcze grudniowego starcia z Manchesterem United, wydają się łapać zadyszkę. Największy kryzys dręczy formację ofensywną, która nie potrafi złapać odpowiedniego balansu i skuteczności, również mało kreatywna pomoc nie przedstawia się najlepiej. Miejmy nadzieję, że powrót do składu kontuzjowanych Hendersona i Sakho oraz regenerującego się Coutinho da Liverpoolowi zastrzyk nowych sił – będą niezbędne, aby myśleć o korzystnym wyniku z City.
Komentarze (1)