Trzy kropki: Mecz ze Swansea
Mecz na Liberty Stadium rozczarował kibiców obu drużyn – Liverpoolu ze względu na mizerną dyspozycję swoich pupili, zaś Swansea z uwagi na końcowy wynik. Czy jednak z gry the Reds można wyciągnąć jakieś pozytywy lub choćby konstruktywne wnioski? O to zadbali redaktorzy naszego serwisu: PiotrekB, Raf i Ziaja.
– O ogólnym przebiegu meczu… (Ziaja)
Liverpool bardzo słabo wszedł w spotkanie i przez pierwszą połowę tylko raz zagroził bramce Fabiańskiego po złym wyprowadzeniu piłki przez gospodarzy. Resztę pierwszej połowy dominowała ekipa łabędzi, która to umiejętnie wykorzystywała słabszy dzień Emrego Cana, stwarzając raz po raz groźne sytuacje do zdobycia gola. Należy pochwalić Škrtela, Sakho i Joe Allena którzy to wielokrotnie z powodzeniem asekurowali Niemca przy popełnianych błędach. W pierwszej połowie kilka razy Simon Mignolet uratował zespół od utraty gola, szczególnie po strzale Gylfiego Sigurðssona, oraz pewnie wyłapywał piłki na przedpolu górując w powietrzu. Niestety za to reszta zawodników sprawiała wrażenie jak by nie dojechała na mecz, Henderson mógł udać się pod prysznic za dwa niebezpieczne faule, Sterling, Lallana, Coutinho i Sturridge byli kompletnie poza grą.
Druga połowa była kontrastem do pierwszej, od początku The Reds zdominowali rywala osiągając przewagę w posiadaniu piłki większość czasu przebywając na połowie przeciwnika. Znacząco podwyższyli swój poziom w stosunku do pierwszej połowy. Raz po raz atakowali bramkę Fabiańskiego w większości przypadków nieskutecznie, ale akcja rozpoczęta z własnej połowy dwoma długimi podaniami po ziemi dała bramkę dość fartowną, ale na szczęście zwycięską. Liverpool po raz szósty z rzędu na wyjeździe utrzymał czyste konto, a rywale w drugiej połowie nie stworzyli żadnego zagrożenia.
– O niezbyt śmiesznej grze w „gorący kartofel”… (Raf)
…a gra ta polegała w gruncie rzeczy na dość konsekwentnym, bezsensownym pozbywaniu się futbolówki. W pierwszej połowie rozegranie praktycznie nie istniało, a wszystkie piłki po maksymalnie trzech kontaktach trafiały do rywala. Skutkowało to tym, że piłkarze Swansea albo przejmowali przez długie fragmenty inicjatywę albo przeprowadzali niebezpieczne kontry. Na początku wydawało się jakby Liverpool nie radził sobie z pressingiem gospodarzy, jednak wraz upływającymi minutami było widać coraz wyraźniej, że po prostu sami jesteśmy sobie winni. A głównymi winowajcami takiego stanu rzeczy byli: niecierpliwy Henderson, nienadający się na wing-backa Lallana, niedokładny Coutinho, i generalnie słabi Can, Sterling i Sturridge. Dobrze, że w drugiej połowie Jordanowi, Raheemowi i Danielowi ta gra się wyraźnie znudziła.
– O mało przydatnym Sturridge’u… (Ziaja)
Pierwsza połowa w wykonaniu Daniela była dramatycznie słaba, statyczny, źle ustawiający się na boisku, leniwy. Niestety taki obraz gry Sturridge’a pojawia się od dłuższego czasu. Znamienne było jego zachowanie we wczorajszym meczu, że gdy miał bliżej do piłki niż kolega z drużyny to nawet nie raczył się do piłki ruszyć. Od dłuższego czasu jest bardzo egoistyczny i podejmuje dużo nietrafionych zagrań, jak np. strzały z dystansu, nadużywanie dryblingów czy zbyt długie przetrzymywanie piłki. O ile wiele z tych rzeczy można tłumaczyć, że nie wrócił do dyspozycji z przed kontuzji, to o tyle na niepodawanie partnerom czy nadużywanie dryblingów nie ma żadnej wymówki. Co prawda w drugiej zagrał dobrze, jak każdy zawodnik LFC, ale mimo wszystko był irytujący i nie zmienia tego fakt, że zagrał dwie świetne piłki kolejno do Hendersona, po którym padł gol, a później do Sterlinga. Jest to za mało jak na napastnika tej klasy. O wiele więcej z gry Liverpool odnosi, jak gra na jego pozycji Sterling.
– O niezwykle pomocnym zwyczaju nietracenia goli… (PiotrekB)
Choć momentami obrona Liverpoolu wyglądała jak ser szwajcarski, to ostatecznie drużynie Rodgersa udało się podtrzymać przydatną tradycję, jaką jest czyste konto na wyjazdach. Niewątpliwie największą zasługę miał w tym Simon Mignolet. Belg wiele razy stawał na wysokości zadania i wyciągnął mnóstwo trudnych uderzeń. Muszę też pochwalić Martina Škrtela, gdyby nie jego wczorajsza dyspozycja (panowanie nad koszmarnie niestabilnymi Sakho i Canem) refleks Simona mógłby nie wystarczyć. Gołym okiem było widać, że dłuższa przerwa w grze rozregulowała the Reds. Solidny dotąd blok obronny zaczął wyglądać jak domek z piasku. Miejmy nadzieję, że Rodgersowi uda się przenieść wyjazdowe tradycje Liverpoolu na Anfield i ogarnąć obronę na tyle, by znów sprawiała więcej problemów rywalom niż kolegom z drużyny.
– O sztuce wygrywania „przeciętnie” rozegranych meczów… (Raf)
Pomimo niechlujnego konstruowania akcji i wygrania meczu lobem na taśmę, trzeba przyznać, że podobne zwycięstwa cechują najlepszych. Mourinho niemal do perfekcji opanował tę sztukę, która zazwyczaj objawia się stosowaniem mocno wyrachowanej taktyki w momencie słabszej dyspozycji jego ekipy. Prawdziwe mistrzostwo w tej dziedzinie osiągnął jednak Ferguson, którego odpowiedni dobór charakterologiczny graczy i wymóg wywierania ciągłej presji na rywalach, często kończyły się wymęczonymi zwycięstwami dającymi punkty w końcowych minutach. I do obu wspomnianych metod można porównać grę Liverpoolu z ostatnich spotkań. Cyniczni z Southampton, nieustępliwi w drugiej połowie ze Swansea. Miejmy tylko nadzieję, że w meczu takiej rangi jak z United wygramy jednak w bardziej zdecydowanym stylu. Jak inaczej, powstaną takie perełki, jak zeszłosezonowe: „learn to play the United way… no thanks”.
– O, jak zawsze, kluczowej wizycie kolegów zza miedzy… (PiotrekB)
Wszystko wskazuje na to, że przed nami spotkanie, które zadecyduje o wejściu do Top 4. Znalezienie się tam kosztem największego rywala to zarówno ogromny prestiż jak i ogromne pieniądze. Nawet słaby początek sezonu nie zmienia faktu, że od miejsca premiowanego Ligą Mistrzów the Reds dzielą zaledwie dwa punkty, a mają jeszcze przed sobą dziewięć meczów. Wielu będzie patrzyło na spotkanie z Czerwonymi Diabłami przez pryzmat ostatnich „derbów północnej Anglii” Stevena Gerrarda, ale nie to jest w tym momencie najważniejsze, liczy się tylko zwycięstwo, które pozwoli zespołowi z Merseyside na utrzymanie miejsca ligowej elicie. Dotychczasowa gra United nie rzuca na kolana, punktowy dorobek Manchesteru to bardziej zasługa konsekwencji niż finezji, lecz także obecna forma Liverpoolu nie imponuje. Zespół Rodgersa wydaje się tracić swój rozpęd, the Reds muszą upewnić się, że ich rozwój nie zatoczy koła i nie zatrzymają się tym samym na przeciwniku, na którym w grudniu rozpoczęli swój maraton.
Komentarze (6)
W moim odczuciu Sturridge nie zagrał złego meczu. W drugiej połowie jego poruszanie się i zagrania wyraźnie się poprawiły. Lenistwo trudno oceniać, raczej widać od kilku spotkań rosnące zniecierpliwienie.
Zigg i szalony
Oczywiście dzięki za pozytywne opinie