Financial Fake Play
Zasadniczą wadą układania misternych planów w piłce nożnej jest to, że ich powodzenie może zależeć od jednego Francuza, który z uśmiechem na twarzy wbije ci nóż w plecy. Oto świat UEFA – zasady i kręgosłup moralny są po to, żeby je łamać. FSG są z kolei Juliuszem Cezarem futbolu – nawet gdyby na ścianie Teatru Pompejusza widniał napis: „Wejdziesz tu, to zginiesz okrutną śmiercią – Brutus. P.s. Tak, też jestem przeciwko tobie”; to i tak by wszedł.
Niezależnie czy uwierzymy w wersję romantyczną genezy powstania zasad Financial Fair Play (czyli potrzeba walki z nadmiernym zadłużaniem klubów i zjawiskiem kupowania sobie sukcesu przez nowobogackich), czy w wersję cyniczną (koncepcja Abramowicza na obniżenie szans klubów z arabskim zapleczem, przy jednoczesnym zwiększeniu szans własnych przez sprytny model zarządzania), wszystko to sprowadza się do pewnego paradoksu. A polega on na tym, że po złagodzeniu przepisów ucierpią najbardziej ci, którzy w pełni tym regułom się podporządkowali.
Liverpool jest jednym z tych klubów. Właściciele całą koncepcję zarządzania rozplanowali w oparciu o zasady, które za chwilę mogą przestać istnieć. Doskonale rozumiem, że FFP nie wyrównuje szans wszystkich ekip, a jedynie określonej ich kategorii – mianowicie marek z komercyjnym potencjałem, mających wysoki i średniowysoki budżet oraz stabilne finanse. Jednak nie może być tak, że znalazły się kluby, które świetnie się w nowej rzeczywistości odnalazły (albo tak, jak w przypadku Liverpoolu przynajmniej próbowały) i nagle Platini zamierza to pieprznąć w kąt, bo przecież „to niesprawiedliwe, że Pan Abramowicz może kogoś kupić, a Pan Al-Khelaifi nie”.
Oczywiście zostanie to wszystko opakowane argumentem o zamknięciu drogi dla mniejszych klubów i sprzeciwem Stowarzyszenia Klubów Europejskich, ale fakt jest faktem, City oraz PSG niedługo pozbawią złudzeń kluby pokroju Lyonu czy Arsenalu, co do ich miejsca w szeregu. Przynajmniej ci drudzy mają już realne możliwości finansowe do stawiania oporu przed „petrodemią” w futbolu. Jednak i tak ich zasoby nie będą ograniczone wyłącznie wyobraźnią właścicieli.
Wystarczy spojrzeć na doniesienia raportu Sportingintelligence, gdzie najlepiej opłacającą zawodników drużyną sportową na świecie jest PSG (średnioroczny wydatek na pensję gracza pierwszej drużyny wynosi 5.298.693 funtów). W poprzednich dwóch raportach przewodził stawce Manchester City (obecnie na 3. miejscu ze średnią gażą 5.015.122 funtów rocznie dla zawodnika). Widać więc kto rozdaje karty w Europie.
Poza tym należy zwrócić uwagę na jedną rzecz: jeśli głównym argumentem przeciwko FFP w obecnej postaci było powiększenie przepaści między małymi, średnimi i dużymi klubami, to warto by było doprecyzować jaki dokładnie ich typ faktycznie tracił na podobnych regułach. Uwolnienie największego ograniczenia FFP małym klubom i tak nic nie da, bo ich właścicieli przeważnie nie stać na transfery z własnej kieszeni. FFP chroniło więc jedynie przed tworami typu Anży Machaczkała. Co ważne, w tym wypadku Platiniemu nie chodziło nawet o ochronę futbolu przed wyrzuceniem za burtę historycznych potęg, bo nie dość, że upadek takich klubów nie jest w futbolu niczym nowym, to jest wręcz wyrazem występowania sprawiedliwej selekcji naturalnej. Chodziło o utrudnienie tworzenia sztucznych tworów, którym brakuje wystarczającej bazy kibiców czy otoczki komercyjnej. UEFA zwyczajnie w świecie nie ma w tym interesu, żeby „nową falą” były ekipy niecieszące się większym zainteresowaniem oraz z miejsc, w których kilka kilometrów od stadionu w najlepszym wypadku ktoś cię porwie, a w najgorszym zje niedźwiedź brunatny.
Od zawsze jednak wątpiłem, że Platini jest samcem alfa w relacjach z szejkami z Qatar Sports Investments. Każdy zdaje sobie sprawę, że kontakty to kontrakty i polisa ubezpieczeniowa w jednym. Ryzykowanie utraty znajomości z podobnymi personami w imię pseudo-idealistycznych postaw – z których korzyści wyciągną i tak inni bogacze – jest bezsensu. Powiedzmy sobie szczerze, Liverpool jest jak dyrektor, który po restrukturyzacji zarabia 30 tysięcy zamiast 60 tysięcy złotych. Oczywiście, że będzie narzekał, że ma mało, bo przyzwyczaił się do innego standardu życia, jednak jego problemów pozazdrościłby mu niejeden, umiarkowanie złorzeczący sąsiadowi Kowalski. Tak więc będziemy narzekali, że płacimy za zawodnika równowartość rocznego budżetu Legii zamiast ścigania się z United i City.
Tym samym sami jesteśmy sobie winni. Liverpool we wspomnianym powyżej raporcie jest na 14. miejscu (średnio 3.509.286 funtów rocznie na płacę), co może jest dużo niższym wynikiem od petropotęg, ale wystarczy porównać się do innych ekip z potencjałem i wyjdzie na to, że mimo innej specyfiki Premier League, tacy biedni znowu nie jesteśmy. Wiecie, na którym miejscu wskazanego rankingu znajdują się takie kluby, jak Atlético, Roma czy Wolfsburg? Ja też nie, bo znajdują się poza top 50. Taki Juventus z kolei jest o dziesięć miejsc niżej. Ponadto według Forbesa the Reds uplasowali się na 8. miejscu najbardziej wartościowych klubów piłkarskich na świecie. Nasza marka jest więcej warta od Juventusu czy PSG. Według innego rankingu Forbesa, wyceniającego marki na podstawie wpływów i potencjału komercyjnego (uwzględniającego także media społecznościowe), jesteśmy w tzw. „Super Six” futbolowych firm. To skąd wynika ta nasza przeciętność? Z bogactwa innych czy ze złej strategii?
Jednak nie zmienia to faktu, że tak nagła zmiana zasad gry nie ma wiele wspólnego z dumną nazwą FFP. Ponadto pozostawia nas w rozkroku między wymyślonym patentem, a kolejną skrajną reformą.
Zdumiało mnie natomiast jak bardzo pragmatycznie do sprawy podszedł John W. Henry. W swojej niedawnej wypowiedzi stwierdził, że wprawdzie jest rozczarowany postawą UEFA, ale przecież mniejsze kluby mają równie wielkie trudności z doskoczeniem do Liverpoolu. Nawet jego dalsze słowa o coraz większych trudnościach dla the Reds nie zmieniają ogólnego wydźwięku. Obecne wycofanie panów FSG w tej sprawie jest niepokojącym sygnałem. Ich obecność na Anfield z kolei jest już tak śladowa, że nie stwierdzono jej nawet na pożegnaniu Gerrarda.
Należy więc spojrzeć na obie strony medalu. Potencjalna zmiana FFP będzie decyzją podyktowaną realizowaniem przez Platiniego własnych interesów. Z drugiej strony, kolejny raz próbujemy sami sobie wmówić, że bez tych zasad będziemy bezbronni. Nie będziemy. Jednak pod warunkiem, że zmianie ulegnie nie tylko działalność komitetu transferowego (być może także jego obsada), ale i właściciele przestaną liczyć na to, że bez zaangażowania i wkładu własnego, sukces podaruje nam jakiś uśmiechnięty Francuz.
Komentarze (6)