Milczenie nie jest złotem
Nie milkną echa co do tego, czego byliśmy świadkami na początku tego sezonu, który notabane jeszcze się nie zakończył. Jakby to powiedział Winston Churchill: ,,to nie początek końca, to nawet nie koniec początku”. Jeszcze donioślej pobrzękuje w kuluarach już nie szept, a folgujący sobie coraz śmielej w eterze krzyk. Krzyk bezradności - ,,co będzie dalej!?”. Witamy w Liverpoolu, klubie na rozstaju dróg.
Rozdarcie kibicowskiego serca to najbardziej przykra i uwłaczająca sytuacja, która może spotkać fana na poletku sportowym. Dotarliśmy do granicy absurdu, gdzie miłość do swego ukochanego zespołu rozmywa się z tym, w co zawsze się głęboko wierzy. Wielu z nas nie życzy ekipie Rodgersa zwycięstwa, ukojenie znajdując w porażce i wizji jego rychłego zwolnienia. Dla nich wygrana lub pozytywny rezultat to tylko pyrrusowe zwycięstwo, które przedłuży agonię trupa, jakim w ich mniemaniu są the Reds w chwili obecnej. Niestety, w tych ostatnich kwestiach... ciężko się z nimi nie zgodzić.
Niemal trzy i pół roku po zakontraktowaniu Irlandczyka z Północy, po przeszło 290 milionach euro przeznaczonych na transfery, nie widać choćby szkieletu prężnego organizmu i symbiozy boiskowej graczy z Liverbirdem na piersi. Pomnik, który wznoszono Rodgersowi przed meczem z Chelsea pod koniec kampanii 2013/14 bardzo szybko uległ erozji.
Były szkoleniowiec Swansea przybył na Anfield z kieszeniami pełnymi pomysłów, z wigorem i animuszem zaczął wdrażać swój autorski projekt zespołu. Jedyny słuszny, który wywindował go aż do najbardziej utytułowanej piłkarskiej marki na Wyspach Brytyjskich. 180 zapisanych stron rozwoju klubu pod jego batutą miały ukierunkować orkiestrę dyrygowaną przez niego na największe salony i bankiety. 180 stron, które miały przywrócić blask chwały w czerwonej części miasta Beatlesów.
180 stron, które obecnie palą się na stosie. Wygląda to tak, jakby kolejne niepowodzenia Rodgers kwitował wyrywaniem kolejnych kartek swego dotychczasowego dzieła życia. Ostała się tylko jedna, z wielkim znakiem zapytania narysowanym chaotycznie na środku. Co będzie dalej? Wszystko kończyło się druzgocącą porażką; nawet wicemistrzostwo, oddane na finiszu, choć za te chwile uniesienia jestem mu niezmiernie wdzięczny. Ulice Liverpoolu tętniły, buzowały w euforii. Miasto tego pragnie, kibice tego pragną! Powrotu na szczyt! Jednak jak lawina nieuchronnie toczymy się z niego, zamiast skrupulatnie się z powrotem tam wdrapywać.
Milczenie to najgorsza możliwa opcja. Nasz szkoleniowiec nie spędza swoich dni na Melwood charytatywnie, a efektów jego pracy ciężko byłoby się doszukać najwytrwalszym kronikarzom, patrząc na całokształt jego pracy. To kibice jako jedyni wciąż łożą z własnej kieszeni materialnej i emocjonalnej niebotyczne sumy, nie dostając jakiegokolwiek wynagrodzenia. Nikt nie ma tu na myśli kazusu właścicieli pokroju Wojciechowskiego, ale sam Rodgers otrzymał wystarczający kredyt zaufania, który spieniężył bez zysku.
Co najmocniej mierzi oglądając obecny zespół Czerwonych, to brak charakteru. Tego, o którym tak ochoczo nie tak dawno wspominał sam głównodowodzący. Ale czemu się dziwić, skoro czterech najbardziej charakternych zawodników nie ma już w naszych szeregach? Równowaga nie została zachowana, status quo jest zachwiany i to, czego najbardziej oczekują fani nie jest im podane w menu zespołu. Niczego nie mogę bardziej przeboleć jak faktu, że tej drużynie, używając żargonu potocznego, brakuje po prostu ,,jaj”.
Jednakże czego wymagać, skoro sam sternik ekipy z Anfield nie ma jakiejkolwiek siły przebicia i nakłaniał do prowadzenia rozmów negocjacyjnych swego byłego kapitana, któremu nawet nie zaproponowano żadnego stanowiska w klubie? Takich rzeczy się nie wybacza.
Tylko cud może uratować Irlandczyka przed widmem zwolnienia. Spektakularny cud. Pluton egzekucyjny, który może przybrać trykoty Evertonu czeka na rozkaz do strzału. Jak zareaguje na to Rodgers? Czy znowu będzie ustawiał zawodników pod swą obraną, mityczną taktykę, nie bacząc na swoją przetrzebioną przez własną zuchwałość kadrę? Po burzy zawsze wychodzi słońce, ale nie można podążać za chmurami. Milczenie nie jest złotem, a jej bezkres przerywają wyniki, styl, a nawet rewelację z książki Gerrarda.
Co gorsza, sami wyłamujemy szczeble drabiny, po której mieliśmy się wspinać na sam szczyt. Zbyt wiele błędów popełniono dotychczas, nie ma już czasu i miejsca na następne. Kocham ten klub jak każdy z nas, ale nie w tej formie. Teraz, aż ciężko przechodzi mi to przez myśl, jest tylko jego marna imitacja. Aczkolwiek, jak przed każdym meczem mojej i naszej drużyny, liczę na zwycięstwo. Bo ono jest wpisane w ducha tego klubu. Ten, kto nie potrafi wykrzesać choćby namiastki wygranej, nie powinien zagrzać miejsca na Anfield.
Rodgers słyszy ten protest. Jeśli będzie potrafił się z niego wydźwignąć, a co za tym idzie pociagąć swych podopiecznych za sobą udowodni, że jest odpowiednią osobą na tym stanowisku, choć wszystko temu przeczy. By to zrobić, trzeba mieć ogromne cojones, butę, pewność siebie i bezkompromisowość. A w obecnej sytuacji jeszcze więcej szczęścia, bowiem zegar cyka i palec powoli zaciska się wokół spustu przystawionego do jego głowy.
Komentarze (5)
Funky & company ...... Życzyć własnej drużynie przegranej to porażka. Przepisz się do niebieskich tylko dobrze wybierz.
Funky05 nie sraj do swego garnka!!!