Przedsprzedaż biografii Suáreza
Podczas trzech i pół roku gry w barwach Liverpoolu Luis Suárez dał się zapamiętać kibicom The Reds z jak najlepszej strony. Mimo że nie zdołał pomóc klubowi w zdobyciu mistrzostwa, w 110 meczach zdobył 69 goli. Urugwajski piłkarz czas spędzony na Anfield wspomina bardzo ciepło, o czym opowiada w swojej autobiografii „Przekraczając granice”. Właśnie rusza przedsprzedaż jego książki.
We współpracy z wydawnictwem SQN przygotowaliśmy dla naszych czytelników specjalny kod rabatowy do wykorzystania TUTAJ.
- z kodem LFCSUAREZ rabat -25% (ważny przez miesiąc)
- cena po rabacie: 28,43 zł
- wysyłka od zaraz!
O książce:
Miał siedem lat, kiedy z rodzinnej wsi musiał przenieść się do wielkiego Montevideo. Choć był już chłopcem bez pamięci zakochanym w futbolu, nie przejmował się treningami, co o mało nie doprowadziło do wyrzucenia go z drużyny Nacionalu…
Gdyby nie Sofi, którą poznał jako nastolatek, zapewne nie ukończyłby nawet szkoły. A już na pewno nie zostałby sławnym piłkarzem. To właśnie za przyszłą żoną wyjechał do Europy, to dzięki niej stał się gwiazdą Ajaksu, Liverpoolu i FC Barcelony.
Dlaczego Marco van Basten próbował zrobić z niego van Gogha? Jak yerba mate pomogła mu zaaklimatyzować się na Camp Nou? Co czuł, gdy wybijał ręką lecącą do bramki piłkę w ćwierćfinale mundialu, i wreszcie – dlaczego ugryzł Ivanovicia i Chielliniego?
W tej książce Luis Suárez po raz pierwszy szczerze opowiada o swojej niezwykłej karierze. Mówi o tym, jak z ulicznego dzieciaka stał się jednym z najskuteczniejszych napastników świata. I tłumaczy, że to nieustępliwy charakter doprowadza go do przekraczania granic.
Nie tylko tych piłkarskich…
Fragment książki:
Pamiętam pierwsze dotknięcie piłki na Anfield. Opanowałem ją, rozejrzałem się i… już jej nie miałem. Ktoś mi ją sprzątnął sprzed nosa w ułamku sekundy. „Co tu się dzieje!? Rany, jak szybko tu się gra?”.
Następnie pomyślałem: „Luis, tutaj nie będziesz miał czasu do namysłu. Każdą decyzję musisz podejmować błyskawicznie”. Zrozumiałem, że natychmiast muszę przyśpieszyć wszystko, co robię na boisku – bez tego nie mam szans na to, by zaistnieć w meczu. Trzeba działać szybko i dopiero z czasem ewentualnie zwolnić, zmienić rytm, opóźnić podanie, może nawet odrobinę pomyśleć. Ale na samym początku: cała naprzód!
Ten pierwszy moment uznałem za prawdziwe powitanie: „Welcome to England!”. Tutejszy futbol jest siłowy, twardy i szybki. Dobrze się stało, że mogłem to sobie uświadomić tak błyskawicznie, dzięki temu prędzej się dowiedziałem, co muszę zrobić, żeby się dostosować. Ten pierwszy kontakt z piłką był jak pierwsza lekcja.
Takie samo podejście obowiązywało zresztą i na treningach. Już na pierwszym nabrałem respektu dla Martina Škrtela i Danny’ego Aggera, ponieważ zobaczyłem, jak agresywnymi są obrońcami. Szczególnie z Martina potrafił być prawdziwy brutal. Nawet kilka sezonów później, jeśli podczas gierki zawędrował na moją stronę boiska, natychmiast przenosiłem się na drugą, żeby być jak najdalej od niego. To samo dotyczyło Danny’ego.
Na tym pierwszym treningu poprosiłem ich: „Spokojnie, panowie, ja trening traktuję na luzie, więc i wy go tak potraktujcie”. Ale potem założyłem jednemu z nich siatkę, naprawdę niechcący, i rękawica została rzucona. „Mówiłeś, zdaje się, że ma być na luzie? Okej, to teraz zagramy na poważnie”. Już nigdy później nie uwierzyli w moje zapewnienia o graniu na luzie… Ale nasze treningowe boje zawsze toczyły się w duchu przyjaźni, byliśmy przecież kumplami z drużyny.
Jedynym zawodnikiem, z którym miałem poważne spięcie, był Jamie Carragher. Podejrzewam, że musiał być sfrustrowany tym, że niewiele gra. Zbliżał się do końca kariery. Mieliśmy kilka gorących momentów, ale na zakończenie każdego treningu zawsze podawaliśmy sobie ręce.
Między mną i Jamiem nigdy nie doszło do konfliktu ani na murawie, ani poza nią, ale długo przyzwyczajałem się do jego nawyków treningowych. Dotąd nigdy nie musiałem zakładać na zajęcia ochraniaczy, ale po tych pierwszych w Liverpoolu zacząłem się głowić: „Jak, u diabła, kolega z drużyny może wjeżdżać w ciebie w tak ostry sposób, ryzykując, że złapiesz kontuzję?!”. Niektórzy zawodnicy usprawiedliwiali go przede mną: „Carra taki już jest, więc lepiej nigdy nie przysypiaj na treningu, zawsze bądź w ruchu – w przeciwnym razie poczujesz na sobie jego korki”. Spodziewałem się czegoś takiego po Martinie czy Dannym, tymczasem szybko musiałem się nauczyć obchodzić z Carragherem.
Sam też bywam agresywny na treningu, nigdy jednak nie narażam kolegów na kontuzję. Zdaję sobie sprawę, że obrońcy mają pod tym względem trudniej niż napastnicy – muszą być twardzi, by pokazać trenerowi, że zasługują na miejsce w pierwszym składzie. I czasami pewnie trudno im to pogodzić z oszczędzaniem naszych nóg.
Tak jak mi tłumaczyli, Carra był, jaki był. Krzyczał i narzekał na nas o wiele częściej niż Stevie Gerrard. Zawsze domagał się więcej – był typowym twardym, agresywnym środkowym obrońcą. Grał z niezwykłą intensywnością, jakiej chyba nie widziałem u żadnego innego defensora. Żył meczem, dosłownie.
Uwielbiałem jego zaangażowanie. Czasami wpadał na rywala i myślałem wówczas: „Jak można zrobić taki wślizg?”. Ale zapewne nie zaszedłby tak daleko, gdyby nie ten nieprzejednany charakter. Nakręcał Jamiego i sprawiał, że stawał się lepszym piłkarzem. To była kwestia jego osobowości.
Nie mogę stwierdzić, że w ostatnim sezonie na Anfield tęskniłem za Carrą jako takim. Nigdy nie byliśmy bliskimi kumplami – zdecydowanie bardziej kolegami z drużyny niż przyjaciółmi. Ale brakowało mi jego słów, jego uwag, tego, jak nas nastawiał i jak nam przewodził. Za to wszystko go podziwiałem. I zawsze kiedy do nas mówił, uważnie go słuchałem.
Autor: Luis Suárez, Peter Jenson, Sid Lowe
Tytuł oryginału: Crossing The Line. My Story32
Tłumaczenie: Michał Pol
Data wydania: 4 listopada 2015
Cena okładkowa: 39,90 zł
Format: 150 x 215 mm
Liczba stron: 304 tekst 20 zdjęcia
ISBN: 978-83-7924-386-0
Komentarze (5)