Czas zmienić politykę transferową
Przychodzi moment, gdy optymizm gaśnie. Moment w którym przyszłość obserwowana przez pryzmat czasu rzeczywistego wydaje się być coraz mniej prawdopodobna. Dla Liverpoolu, ten moment nastał w przedwczorajszym, dołującym, przegranym meczu z Manchesterem United.
Drużyna, która popełnia fundamentalne błędy w defensywie, ma braki pod względem fizycznym i nie potrafi grać skutecznie w końcowej tercji boiska, nie jest drużyną mogącą pchnąć duży klub naprzód. To drużyna wymagająca zmian.
Wydarzenia z niedzieli nie odbiegają zbytnio od tych, jakie oglądali wszyscy obserwujący poczynania Liverpoolu od czasu przenosin do Barcelony Luisa Suareza, który z jakiegoś powodu uznał, że jego szanse na sukces są większe na Camp Nou niż na Anfield. Kluczowa bramka stracona po stałym fragmencie, niemoc w wykorzystaniu okazji i świętoszkowate podejście do meczu (sześć fauli w domowym meczu przeciwko United powinno być popełnione przez jednego gracza, nie przez całą drużynę) – to były główne przyczyny porażki. To co się zdarzyło nie było jednak odosobnionym przypadkiem.
Nie wszystko co robili było złe. Czasami budowanie akcji Liverpoolu było zarówno efektowne jak i efektywne. W pierwszej połowie ich pressing i grupowy atak powstrzymały United, a w przeciągu całych 90 minut pozwolili im na oddanie jednego celnego strzału, aczkolwiek był to właśnie strzał Wayne’a Rooney’a. To nie był zły występ, lecz bardziej nieefektywny i przewidywalny, okazujący skalę wyzwania stojącego przed Jürgenem Kloppem, który próbuje odwrócić 18 miesięczną regresję.
Liverpool podszedł do tak ważnego meczu jedenastką piłkarzy, którzy zdobyli w sumie zaledwie pół tuzina goli ligowych. Niedbałość ta nie wynikała jednak z selekcji składu. Jak nigdy wcześniej, szeroko omawiana polityka transferowa Liverpoolu wydaje się nie poprawiać sytuacji, a mimo wszelkich prób Brendana Rodgersa zdystansowania się od błędów transferowych, pozyskanie Adama Lallany i Christiana Benteke za łączną sumę 58 milionów funtów to głównie jego sprawka.
Punkt widzenia zależy od punktu siedzenia, co przedwczoraj wyraźnie pokazał Rodgers, który w swoim występie w ‘Goals On Sunday’ zgrywał ofiarę strategii transferowej the Reds zamiast przyjąć na siebie część winy za popełnione błędy. Ma prawo do własnej analizy decyzji o pozyskaniu Mario Balotellego (stojącej co prawda w sprzeczności z prywatną opinią innych osób blisko związanych z tą sprawą), lecz były gracz Manchesteru City to w Liverpoolu prawdopodobnie melodia przeszłości. Został zastąpiony przez innego, dwukrotnie droższego i nieznacznie efektywniejszego napastnika.
To w czym Rodgersowi trzeba przyznać rację to fakt, że od kilku lat menedżer Liverpoolu nie miał drużyny ułożonej pod swoją wizję. Być może Rafael Benitez, który odszedł w 2010 roku, mógł być ostatnim mogącym stwierdzić, że jego skład (szczególnie w latach 2008-2009) był bliski tego jakiego chciał.
Od tego czasu, każdy menedżer następujący po Hiszpanie nie mógł cieszyć się tym luksusem, co na przykład zmusiło Kloppa do pozyskania Stevena Caulkera, wypożyczonego z czystej desperacji środkowego obrońcy. Opuszczanie ważnych meczów, głównie z powodu kontuzji, przez ważnych piłkarzy jest problemem, lecz Liverpool wciąż nie potrafi zastąpić klasowych graczy innymi, mającymi podobną jakość, co nie pomaga ani im, ani menedżerom.
W przeciwieństwie do United, którzy mają piłkarza odwracającego losy spotkań w bramce i, mimo zapaści jaką przeżywa Rooney, kolejnego w ataku, Liverpool obecnie nie ma ani jednego, a to niweluje wszelką pracę wykonywaną na pozostałych dwóch trzecich boiska. Połączenie przeciętnego bramkarza z fundametnalnym brakiem skutecznego napastnika pasującego do stylu gry zespołu sprawiają, że zawsze są na skraju przegrania lub niewygrania spotkań w których dominują.
Niezależnie od zdolności Kloppa jako menedżera i trenera, a wyniki w Mainz i Dortmundzie sugerują, że są wyjątkowe, trudno wyobrażać sobie by bez rozwiązania tych kwestii porzucił pomysł transformacji zespołu. Problem jednak w tym, że wymaga to od Liverpoolu ponownej aktywności na rynku transferowym, który dotychczas zamiast być panaceum na ich problemy, potęgował je.
Oznacza to, bardziej niż cokolwiek innego, że Liverpool musi się zmienić. Za czasów Rodgersa komitet transferowy i menedżer nie potrafili wykorzystać swoich zalet, czego wynikiem były paraliżujące przepychanki, skutkujące powstaniem drużyny niepasującej nikomu. Patrząc na skład przeciwko United, widzimy czwórkę z całą pewnością pozyskaną przez Rodgersa (Nathaniel Clyne, Kolo Toure, James Milner i Lallana) i czwórkę zrekrutowaną przez komitet (Mamadou Sakho, Alberto Moreno, Emre Can i Roberto Firmino). Jordan Henderson przyszedł za czasów Kenny’ego Dalglisha, a Lucas Leiva za Beniteza. Dotychczas nikt nie przyznał się do Simona Mignoleta.
Drużyna Kloppa musi być jego własna. Nie oznacza to, że musi pozbyć się wszystkich odziedziczonych piłkarzy, lecz pozostawienie któregoś będzie świadczyć o tym, iż tego chce, a nie że Liverpool nie mógł sprowadzić kogoś lepszego. Ponadto, jego wpływ na proces rekrutacyjny musi być większy niż Rodgersa, a jego wytyczne spełnione bez odchyleń lub kompromisów.
Jeśli Jürgen Klopp został sprowadzony, by stworzyć drużynę mogącą grać stylem Jürgena Kloppa, będzie on potrzebować piłkarzy Jürgena Kloppa, choć na tę chwilę wygląda na to, że ma ich niewystarczającą liczbę. O ile i dopóki to się nie zmieni, Liverpool pozostanie mizerną drużyną ze średnią 1,55 punktu na mecz od sierpnia 2014 roku, a wpadki jak ta niedzielna pozostaną nieuniknione.
Tony Barrett
Komentarze (12)
To ostatnie jakiekolwiek bazgroly autorstwa tego goscia co przeczytalem.
Bacca prawdopodobnie nigdy nie był realną opcją, a jedynie próbą wymuszenia na Aston Villi spuszczenia ceny za Benteke, na zasadzie "sprzedacie nam go taniej, albo nie sprzedacie wcale". Komitetowi na tym szczególnie zależało, bo Rodgers ze swoim prawem weta groził, że jeśli nie dostanie Belga, to zablokuje transfer Firmino na Anfield. Prawdopodobnie zarząd bał się, że drugiego piłkarza o umiejętnościach Roberto chętnego na transfer już w okienku nie znajdą i ostatecznie wydali te chore 32.5 miliona na Christiana.
Pisanie o wolnej ręce w kontekście Kloppa jest co najmniej nielogiczne, bo w swoich dotychczasowych klubach Klopp nigdy takiej nie miał. On ściśle współpracował z ludźmi, którzy znajdowali mu piłkarzy odpowiedniej klasy według wytycznych, które im dawał. Tak było w Mainz, tak było też w Borussii. Tak ma w teorii działać też Liverpool, ale Rodgers już od pierwszego okienka prowadził wojenkę z komitetem, zamiast z nim konsultować braki w drużynie i kolejne ruchy na rynku transferowym.