Hansen o sezonie 1985/1986
Alan Hansen, wpatrzony w podłogę, podtrzymuje swoje ciało chudymi rękoma. Pogrążony w myślach, porusza się po całej powierzchni fotela. Wspomina właśnie dzień 22 lutego 1986 roku.
- Pamiętam wejście do szatni, jakby to było wczoraj – szepcze poważnym tonem.
- Pamiętam ciszę. Brak jakiegokolwiek wypowiedzianego słowa. To był jeden z tych momentów, w których mowa jest grzechem.
Głęboko wzdychając siada stabilnie w fotelu. Właśnie wraca myślami do 22 lutego 1986 roku. Nie jest to przyjemne doświadczenie.
Właśnie tego dnia szanse na wygranie ligi po raz 16 przez The Reds miał znacznie obniżyć Everton. Wewnątrz klubowej szatni widać było wiele podłamanych, odzianych na czerwono postaci. Pomieszczenie przepełniał swąd potu i goryczy. Zza ścian słychać było okrzyki zadowolenia kibiców odwiecznego rywala The Reds.
Liverpool potrzebował zwycięstwa, by dotrzymać kroku The Toffees i do końca liczyć się w batalii o tytuł. Jednak Everton wygrał to spotkanie 2:0, strzelając oba gole na przestrzeni 3 minut.
Na 12 kolejek do końca, Liverpool miał 8 punktów straty do rywala.
Równowaga sił w mieście wydawała się zachwiana. Everton miał ogromną szansę na zakończenie tego sezonu na pierwszym miejscu.
Podczas tego pamiętnego spotkania, The Kop patrzyła z niedowierzaniem, gdy goście strzelają dwie bramki w tak małym odstępie czasowym.
Pierwszą zdobył kapitan Evertonu, Kevin Ratcliffe. Zaś gwóźdź do trumny przybił Gary Lineker.
- Ratcliffe strzelił z 37 metrów, lecz to nie było zbyt dobre uderzenie. Piłka chyba z 8 razy się odbiła nim dotarła do Bruce'a. Jednak ten wpuścił futbolówkę między nogami.
- Lineker zaś, pokonał Grobbelaara sam na sam. Wydawało mi się jednak, że był na oczywistym spalonym.
The Reds byli rozbici.
- Tamtego wieczoru poszedłem z Dalglishem na kolację. Powiedziałem mu wtedy, że to najgorsza drużyna Liverpoolu w jakiej grałem od lat i ,że niczego nie wygramy.
- Początkowa faza sezonu była bardzo słaba. Souness odszedł. Rok wcześniej weszliśmy do finału Pucharu Europy oraz do półfinału FA Cup.
Przegrana z Juventusem w finale oznaczała 10 rok The Reds bez choćby jednego trofeum.
Joe Fagan opuścił klub. Jego następcą został Kenny Dalglish, był grającym menadżerem.
- I tak siedzieliśmy, jedząc kolację, rozmawiając o obecnej sytuacji. Kenny dodał, że duch walki w drużynie jeszcze nie umarł, że jeśli damy z siebie wszystko, uda nam się coś osiągnąć.
- Następny był mecz z Tottenhamem – powiedział z uśmiechem na twarzy Hansen.
Mecz rozpoczął się dla Liverpoolu fatalnie. Stracili bramkę już w 3 minucie, po błędzie Grobbelaara przy rzucie rożnym. Jednak The Reds nie załamali się. Na 1:1 strzelił Molby. A w 90 minucie spotkania wygraną dał Liverpoolowi gol Iana Rusha.
- Myślę, że to była najważniejsza bramka sezonu. Gdybyśmy podzielili się punktami z Tottenhamem, nie wygralibyśmy ligi.
To był przełomowy moment. Od wygranej z Kogutami, The Reds wygrali 11 na 12 spotkań, strzelając przy okazji 28 bramek.
- To był prawdziwy rollercoaster – mówi Hansen.
- Zmieniliśmy się z zespołu, który bał się o następny występ, w drużynę, która nie przyjmowała do wiadomości choćby remisu.
- To było niesamowite. W końcówce sezonu nie wyobrażałem sobie przegranej. To było wspaniałe uczucie.
- Ogrywaliśmy każdego, kto stanął nam na drodze.
Gdy Dalglish zdobył zwycięskiego gola przeciwko Chelsea w ostatnim meczu tej kampanii, wiadomym było, że ten sezon pozostanie w pamięci na długie lata.
- To było po prostu idealne. To trofeum smakowało najbardziej, nikt się tego nie spodziewał.
Tymczasem tydzień później szczęście miało się jeszcze pogłębić. Liverpool pojechał na Wembley, by zmierzyć się z nikim innym tylko Evertonem w finale FA Cup.
Stawka nie mogła być większa. The Reds mogli po raz pierwszy zdobyć dublet ligi i FA Cup.
- Najpierw staliśmy 10 czy 15 minut w tunelu na Wembley. Gdy wyszliśmy na murawę, fani zafundowali nam nie lada doping. Dodatkowo były to derby Merseyside.
- Grałem już w finałach nawet europejskich rozgrywek, ale czegoś takiego jeszcze nigdy nie słyszałem. Atmosfera była nie z tej ziemi.
- Pamiętam jak przy rzucie rożnym kryłem Graeme'a Sharpa. Spytał mnie wtedy: „Strasznie tu gorąco, czyż nie?” Nie musiałem odpowiadać. Po prostu jęknąłem. Było wtedy bardzo, bardzo ciepło.
Pierwszego gola spotkania strzelił Everton. Stało się to za sprawą Gary'ego Linekera.
- Przy golu Linekera zawaliłem totalnie. Złotą zasadą jest łapanie napastnika na spalonym lub błyskawiczna pogoń. Ja za długo decydowałem się, którą czynność podjąć. Lineker zdołał strzelić bramkę.
- W tamtej kampanii opuściłem tylko jeden mecz. Był to mój najlepszy sezon. Jednak tamten finał był jednym z moich gorszych występów. Popełniłem kilka karygodnych błędów.
- Byłem wtedy doświadczonym zawodnikiem. Miałem za sobą już 4 finału Pucharu Europy. Ale tamten mecz był inny. Nerwy raz za razem mi puszczały.
- Nie mogłem doczekać się zejścia z boiska, a ciągle było przecież 1:0 dla Evertonu. Na szczęście 3 magiczne dotknięcia piłki Molby'ego załatwiły sprawę. Wygraliśmy 3:1.
Gole strzelali Craig Johnston (1) oraz Ian Rush (2).
- Ten sezon był chyba największym osiągnięciem mojej kariery. Wygraliśmy ligę i FA Cup. To podwójne trofeum smakowało lepiej niż jakiekolwiek inne, nawet europejskie.
- Myślę, że okres świętowania był nawet lepszy niż te z Rzymu 1984, Paryża 1981 czy Wembley 1978.
- Najlepsze było to, że po przegranej z Everton nikt w nas nie wierzył, a my udowodniliśmy na co było nas stać.
Komentarze (0)