Analiza meczu z Tottenhamem
Matip kończy spekulacje, Mané igra z ogniem, a przyszłość Sturridge'a stoi pod znakiem zapytania. Kristian Walsh analizuje mecz z Tottenhamem i bierze na warsztat grę zespołu Jürgena Kloppa.
Decyzja o Sakho zapadła ostatecznie
Przed meczem wielu z nas skupiało się na środkowym obrońcy, którego jednak menedżer nigdy nie zamierzał wziąć ze sobą na White Hart Lane. Mamadou Sakho nie zagrał z Tottenhamem i nie pojawi się w koszulce The Reds jeszcze przez długi czas.
W dużej mierze negatywne emocje wyrażane przez obserwatorów w kontekście potencjalnego odejścia Francuza skupiały się na fakcie, iż w drużynie nie było alternatywy dla stopera. Po przegranym 2-0 meczu z Burnley sytuacja tylko uległa pogorszeniu. Duet Lovren-Klavan wpuścił swoją czwartą i piątą bramkę po niecałych dwóch meczach.
W tym miejscu do akcji wkracza Joel Matip. W okresie przedsezonowym nie dał się poznać z dobrej strony. Jego sytuację dodatkowo osłabiła kontuzja. Wprowadzenie do składu Klavana zaczęło rodzić pytania co do wyboru podstawowych stoperów przez Jürgena Kloppa.
Wszelkie wątpliwości zostały już chyba jednak rozwiane. Klavan wypadł ze składu przez uraz. Zestawienie Matipa z Lovrenem przed ich pierwszym wspólnym meczem w Premier League można było uznać za rozwiązanie, które w przyszłości może dać wiele radości kibicom.
Spotkanie z Burton Albion nie sprawiło im zbyt wielu kłopotów, ale prawdziwy sprawdzian nadszedł dopiero wczoraj. Dwaj stoperzy stanęli naprzeciw Harry'ego Kane'a, jednego z najlepszych strzelców najwyższej klasy rozgrywkowej, oraz kilku innych rosłych graczy.
Widać było wyraźny podział ról. Zadaniem Lovrena było wchodzenie w pojedynki w przeciwnikami i ciężka, zażarta walka. Dla Matipa, który musi jeszcze wrócić do optymalnej formy, Klopp przewidział rolę polegającą na wbieganiu w linię pomocy i wyprowadzaniu kluczowych dla rozwoju akcji podań. Zawodnik kilka razy świetnie wywiązał się z tego zadania.
Obrońca sprowadzony w lecie z Schalke przyznał, że dopiero dopasowuje się do angielskiej piłki. Miejscami było to widać. Druga połowa w wykonaniu Matipa była jednak doskonała – od 45 minuty zdecydowanie był zawodnikiem meczu.
Całkiem niezły ligowy debiut, zarówno dla Matipa, jak i duetu stoperów. Rozczarowała utrata bramki, ale większość ataków Spurs została odparta.
Nowy duet w defensywie zapowiada się więc nieźle. Klopp jest znany ze stawiania na grę zespołową i synergię w drużynie – w tej perspektywie postawienie na Matipa i Lovrena ma sens.
Niemiecki szkoleniowiec ma więc już do dyspozycji dwie trzecie nowej linii defensywnej. Do zespołu niedługo wróci również Loris Karius. Dopiero wtedy będziemy mogli naprawdę ocenić pomysł na grę obronną Jürgena Kloppa.
Balansowanie na krawędzi
Sadio Mané ma doskonały zmysł równowagi. Popisuje się doskonałym balansem zarówno przy piłce, jak i bez niej. Po stumetrowej linie rozwieszonej nad przepaścią przebiegłby pewnie w 10 sekund.
Podczas całego meczu na White Hart Lane zdolności Mané były niezwykle przydatne. Zawodnik z Senegalu bezustannie grał jednak na pograniczu faulu. W pierwszej połowie otrzymał nie do końca zasłużoną żółtą kartkę. Przez resztę meczu głównym rywalem wydawał się być dla niego nie Danny Rose, ale arbiter Bobby Madley.
Co i rusz Mané wdawał się w pojedynki z graczami Spurs. Co najmniej w jednej z tych sytuacji skrzydłowy The Reds mógł zostać ukarany drugim żółtym kartonikiem.
Wszystko co działo się w meczu było swoistym balansowaniem na krawędzi – wystarczył tylko krok, by przekroczyć linię dzielącą zwycięstwo od porażki. Lovren i Matip szamotali się w obronie, ale ich wysiłki w dużej mierze się opłacały; zawodnicy środka pola kilkakrotnie byli bliscy straty panowania nad meczem, ale w ostatniej chwili ratowali sytuację; piłka strzelona przez Matipa głową uderzyła w złą stronę poprzeczki, a flaga sędziego liniowego uniosła się, decydując o nieuznaniu bramki Mané, choć sytuacja była mocno dyskusyjna. Tak właśnie wygląda gra w drużynie Jürgena Kloppa. Występy przeciwko Arsenalowi i Burnley wyraźnie zdefiniowały różnicę pomiędzy geniuszem i banałem. Wczorajsze spotkanie przez pierwszą godzinę zaliczyć można do pierwszej kategorii. Potem Tottenham wyrównał, stłamsił Liverpool i niewiele brakowało, a zdobyłby zwycięską bramkę.
Przez sam fakt, w jakich okolicznościach i w jakim czasie miał zostać rozegrany, ten mecz musiał właśnie tak wyglądać. W spotkaniu ze Spurs miało się rozstrzygnąć, czy anomalią było zwycięstwo nad Arsenalem, czy porażka z Burnley.
Mimo iż The Reds do domu wrócili tylko z jednym punktem, wydaje się, że to spotkanie z Burnley należy traktować jako wypadek przy pracy. Przynajmniej póki co. Po trzech meczach trudno wyrokować. Przy tego typu chaotycznym futbolu totalnym, jaki cechuje ostatnio Liverpool, wszystko może zależeć od dyspozycji dnia, przynajmniej dopóki zawodnicy z Anfield nie ustabilizują formy.
Odbudowa zespołu trwa
Ostatnim razem, gdy Liverpool odwiedzał stadion Tottenhamu miejsce to wyglądało odrobinę inaczej. Częścią przebudowy terenów klubowych było wyburzenie narożnika trybuny znajdującej się po przekątnej od miejsc zajmowanych przez odwiedzających White Hart Lane kibiców Liverpoolu. Prace budowlane trwają w najlepsze, a tuż za ścianą rozgrywane są mecze.
Roboty w Liverpoolu i na Anfield przyjęły inną formę. Natychmiast po ostatnim spotkaniu w sezonie 2015-16 przeciwko Chelsea na Anfield rozpoczęła się budowa. Jürgen Klopp opuścił stadion przy akompaniamencie dźwięków wiercenia i burzenia trybuny Main Stand.
Przebudowa zespołu przyjęła zgoła odwrotną formę. Spurs grali jako drużyna o ugruntowanej strukturze. Jedyną poważniejszą zmianą było wprowadzenie Victora Wanyamy. Sezon się rozpoczął i podstawowi zawodnicy od razu byli gotowi do gry.
W Liverpoolu takiej stabilizacji nie ma się co spodziewać. Pomocnik na boku obrony, w środku pola trio w zestawieniu, jakiego przed sezonem nikt się nie spodziewał, a na dokładkę Firmino znów jako wysunięty napastnik.
The Reds to wciąż rozkopany plac budowy. James Milner, doskonale radzący sobie na lewej obronie, niczym pozostawiona w kącie skrzynka z narzędziami. Jordan Henderson muszący sobie radzić na tyłach linii pomocy, zapomniany jak rzucony pod stół kask budowlany. Obaj wykonują swoje zadania, ale ich miejsce jest gdzie indziej. Póki co nie ma jednak innego wyjścia – trzeba grać na pozycji wybranej przez trenera.
Należy chwalić Kloppa za to, że nie szasta pieniędzmi na rynku transferowym, jeżeli nie ma na oku piłkarza idealnie odpowiadającego wymaganiom. Jednocześnie, jeżeli to podejście się nie zmieni, będzie trzeba grać w piłkę i pracować nad przebudową drużyny jednocześnie.
Celem Kloppa jest skompletowanie zespołu, który będzie mógł zagrać na otwarcie trybuny Main Stand. Nie dziwmy się jednak, jeżeli narzędzia pozostające do dyspozycji trenera nie zmienią sie zbytnio, a korekty wprowadzane będą na boisku szkoleniowym, a nie rynku transferowym.
Wciąż brak równowagi w obronie
W linii pomocy Liverpoolu wciąż nie wszystko gra. Nie ma Emre Cana, a Jordan Henderson musi występować jako defensywny pomocnik. Nie jest to pozycja, na której radzi sobie najlepiej.
Przed Anglikiem ustawiony jest Gini Wijnaldum. Holender wszystkie 11 bramek w ostatnim sezonie strzelił na własnym boisku i zaczyna być widać, dlaczego. Gdy jest w posiadaniu piłki, gra czysto i dokładnie, jednak zabójcze tempo meczu na White Hart Lane dało mu się we znaki. Wielu z piłkarzy pozyskanych przez Kloppa świetnie sobie radzi w ryzykownych i chaotycznych sytuacjach, ale były piłkarz Newcastle szybko w takich okolicznościach zupełnie znika.
Przeciwko drużynie takiej jak Spurs, z mocną linią pomocy, grającej szybko i stosującej wysoki pressing, Henderson potrzebował zdecydowanie większego wsparcia niż to, które oferował Wijnaldum.
Należy jeszcze wspomnieć o Adamie Lallanie, który dopiero przystosowuje się do gry na odrobinę cofniętej pozycji. Widać wyraźnie, że środkowa linia The Reds nie jest idealnie wyważona. Powrót Cana zmieni obraz gry, ale oznaczać to będzie, że jeśli Henderson i Wijnaldum mają grać razem, będą musieli zająć pozycje bliższe bramki przeciwnika.
Kwestia Sturridge'a
Kwestia angielskiego napastnika znowu powraca. Jego komentarze o grze na skrzydle wywołały niemałe poruszenie po meczu z Burton. Można powiedzieć, że to dużo hałasu o nic. Napastnik o wielkich możliwościach, król pola karnego narzeka na konieczność gry na prawym skrzydle. Nie powinno to nikogo dziwić.
Co jednak może zaskakiwać, to fakt, iż przez prawie cały mecz w Londynie Sturridge pozostał na ławce rezerwowych. Nie wprowadzono go, by podwyższył wynik przy 1-0 i nie uznano, że będzie w stanie zmienić obraz gry przy 1-1. Zamiast tego, po strzeleniu dwóch bramek kilka dni wcześniej, musiał grzać ławę. Wszedł na boisko dopiero w 88 minucie, gdy mecz dobiegał końca.
W zespole Kloppa nie istnieje hierarchia. Nic nie wskazuje na to, że Niemiec był zirytowany komentarzami Sturridge'a, więc jego nieobecności w meczu nie można traktować jako kary. Nie można jednak przejść do porządku dziennego nad faktem, iż Sturridge nie jest pierwszym wyborem Kloppa na pozycję napastnika w meczach o stawkę.
Jeżeli Anglikowi nie odpowiadała gra na skrzydle, ciekawe co pomyślał sobie o konieczności oglądania spotkania z poziomu ławki rezerwowych.
Kristian Walsh
Komentarze (0)