Szukasz kłopotów? Nie. Talentów.
Nie mogło być chyba lepszej niezamierzonej parodii naszej polityki transferowej niż ostatnia reklama z udziałem Kloppa. Wielka pompa wokół największego transferu w historii klubu zakończyła się kolejną spektakularną wpadką, która dodatkowo nadszarpnęła wizerunek klubu. Czy nie należałoby więc odwrócić tytułowe pytanie z odpowiedzią?
Można powiedzieć, że historia Liverpoolu zbudowana jest na wielkich sukcesach, tragediach i sporym dystansie do newsów, które zaczynają się od słów: „tym razem”. „Skoro powiedział w wywiadzie, że chce grać dla klubu jeszcze przez wiele lat, to tym razem na pewno nie skuszą go jakieś przyziemne sukcesy i wyższe zarobki”. „Liverpool zamierza tym razem wygrać walkę o podpis zawodnika, a nie ugrać mu wyższe zarobki w innym klubie”. „FSG planuje tym razem rozbić bank i kupić kogoś, kto jest na tyle dojrzały, że nie przychodzi już do rodziców z prośbą, by nie gasili światła w nocy, bo boi się tego strasznego pana z szafy”.
Powtarzamy sobie tysiąc razy, że uwierzymy w artykuły, od lat napędzające zainteresowanie plotkami transferowymi dokładnie tymi samymi metodami, gdy będą żerowały na czymś więcej, niż na niespełnionych marzeniach kibiców, kontrolowanych przeciekach agentów czy wstępnej fazie negocjacji. Rozumiemy, że właściciele the Reds chcą wydać sporo więcej pieniędzy od niewydania ich wcale w zeszłym oknie transferowym. Z drugiej strony pamiętamy, że największe okienko za ich kadencji było wynikiem sprzedaży naszego najlepszego gracza i czystego zbilansowania kosztów. Wcześniejsze, coroczne ogłoszenia Iana Ayre’a o księgowym wymiarze sukcesu Liverpoolu także nie przekonują do założenia z góry, że „tym razem” będzie znacząco różniło się od „jak zwykle”. A i tak każdy news o Virgilu van Dijku stopniowo zamieni nas w bezkrytycznego zombie, który z ekscytacji huknie w zamknięte drzwi.
To nie jest tak, że nie mamy jakichkolwiek przesłanek do nadziei na lepsze jutro. W końcu Klopp ma znacznie lepszą pozycję startową od wszystkich naszych menedżerów z ostatnich lat razem wziętych. W przeciwieństwie do Rodgersa, ma szansę nie sprzedać swojego najlepszego gracza. W przeciwieństwie do Dalglisha, Niemiec nie utknie w martwym punkcie miłości Comolliego do Moneyball i utopijnej wizji przechytrzenia systemu. Nie będzie miał też dylematu Hodgsona – czy jak kupi nowego gracza, to starczy mu na bułkę, albo chociaż na Koncheskiego. Poza tym, Klopp jest Kloppem, człowiekiem szalenie rozpoznawalnym, a nie jedynie inteligentnym, czy do którego kibice mają sentyment, ale na którego wyższe piłkarskie sfery patrzą z góry.
Jednak ostatnie wydarzenia – oprócz spowodowania olbrzymiego zawodu i fali krytyki – pokazały przede wszystkim trochę niewiarygodną rzecz. Otóż kadra zarządzająca jednego z największych klubów na świecie popełnia błędy. Nie staram się zracjonalizować fiaska związanego z dopięciem tej transakcji. W końcu w ostatnich latach prawie w każdym oknie pojawiało się jakieś „ale”. Wiek Dempseya, wycena Salaha, gra agenta Costy, prezes Dnipro, serce Rémy’iego, opinia dziewczyny o atrakcyjności miasta – paleta różnych przyczyn nieudanych transferów mogłaby przypominać listę wymówek empatycznej dziewczyny w stosunku do natrętnego gościa, gdyby nie fakt, że przynajmniej połowę z wymienionych sytuacji sprokurowaliśmy sami. Musimy jednak zaakceptować prosty stan rzeczy – transfery w fazie od negocjacji do realizacji są szalenie nieprzewidywalnym i złożonym przedsięwzięciem.
Wszyscy w świecie futbolu są częścią mniejszego lub większego blefu. Agenci kreujący sztuczne zainteresowanie; piłkarze zapatrzeni w coś więcej niż w smartfona; prezesi, którzy zapewniają, że jakiś zawodnik może nie mieć swojej ceny i działacze, którzy twierdzą, że wszystkie zainteresowane strony działają w imię jakichkolwiek zasad.
Dziwić może tylko dosyć paniczne podejście właścicieli do kwestii wizerunkowych klubu. Nie wiem czy znalazłby się chociaż jeden kibic, którego obchodzi to w jaki sposób ściągnięto jakiegoś gracza. Być może interesuje to sponsorów, ale dogadanie się z piłkarzem za plecami obecnego pracodawcy, co jest i tak zupełnie naturalną praktyką, będzie znacznie lepszym wizerunkowym posunięciem niż wystawienie go i przeproszenie za działanie, które i tak podejmiesz w niezmienionej formule przy następnej okazji. Jeśli miałbym wskazać jedyną zasadę jaka obowiązuje wszystkich w oknie transferowym to byłoby to granie fair w świetle dnia, tylko po to, by grać nieuczciwie w cieniu. Ogłoszenie całemu światu, że klub dogadywał się z graczem wbrew ustalonym regułom jest podobnym strzałem w kolano, co wypuszczenie informacji, że nie podpisujesz kontraktu ze względu na jego problemy ze zdrowiem. Nie dość, że jest to niepotrzebne, to jeszcze sprawia wrażenie zupełnej nieobliczalności.
Nie uważam, że przez niedopięcie transferowej i wizerunkowej bomby, wszystko stracone. Nie krytykowałbym również klubu za przeciąganie negocjacji dotyczących Salaha, jeśli nie zamieni się to za chwile w wieczne poszukiwanie alternatyw. Mam więc nadzieję, że za chwilę nie obudzimy się z nowymi piłkarzami, wokół których entuzjazm wielkiej zmiany będzie przypominał pewien kawał o kumplach, którzy spotkali się po latach. Jeden zagaduje: co u ciebie? – A, ożeniłem się. – I co? Fajna ta twoja żona? – Kwestia gustu. Mnie się na przykład nie podoba.
Komentarze (4)
PS : i dzieki za przypomnienie tego dowcipu bardzo go lubie : )
Jeżeli właścicielom tak bardzo zależy na wizerunku to według mnie powinni po fiasku(?) transferu Van Dijka ogłosić zakontraktowanie nowego gracza (zdjęcie w koszulce, wywiady itp.). Wtedy sprawa Holendra by ucichła, a ludzie dostali temat zastępczy jak to często robi się w polityce :-)
HAh made my day