José Enrique wdzięczny za wsparcie
José Enrique wyraził swą wdzięczność wobec lekarzy, którzy przeprowadzili operację ratującą mu życie. Hiszpan podziękował również byłym kolegom z klubu oraz fanom za wiadomości dodające otuchy w czasie powrotu do zdrowia.
32-latek, który po przyjściu z Newcastle w 2011 roku spędził na Anfield pięć lat, poinformował w zeszłym miesiącu o konieczności poddania się operacji po zdiagnozowaniu u niego nietypowego guza mózgu. Informacja o kłopotach ze zdrowiem byłego gracza Liverpoolu sprawiła, że tysiące kibiców zaczęły wysyłać wiadomości z najlepszymi życzeniami. Piłkarz przechodzi aktualnie rekonwalescencję w swojej ojczyźnie, jednak znalazł czas na to, by udzielić wywiadu, w którym dziękuje za otrzymane wsparcie.
Przede wszystkim powiedz, jak się czujesz?
- Czuję się dobrze, choć to zależy od dnia. Pogoda tu jest świetna na urlop, jednak nie pomaga mi robić tego, co powinienem. To nieco irytujące, ale jest lepiej z dnia na dzień.
To niesamowicie trudny okres dla Ciebie i Twoich bliskich. Opowiedz, co się właściwie stało i jak zostałeś zdiagnozowany?
- Byłem w Anglii razem z bratem, ponieważ teraz jestem agentem piłkarskim podobnie jak on od jakiegoś czasu. Zamierzaliśmy odwiedzić kilka klubów i tej nocy byliśmy z Chrisem Hughtonem z Brighton na kolacji w Londynie. Podczas kolacji powiedziałem do brata 'nie widzę zbyt dobrze, bardzo razi mnie światło i nie czuję się najlepiej'. Skończyliśmy więc kolację, a następnego dnia zacząłem widzieć wszystko jakby lekko zamglone. Brat stwierdził, że być może mam migrenę lub coś podobnego, ponieważ sam jeszcze tydzień wcześniej przechodził przez to samo, co w przypadku migreny jest normalne. Dzień później moja partnerka Amy przyjechała do Londynu i mieliśmy wybrać się do Paryża z rodziną, jednak w ten czwartek, w który się pojawiła zacząłem widzieć podwójnie. Nie potrafiłem zbytnio chodzić przez to, że nic nie widziałem i zacząłem się nieco obawiać z tego powodu. Udaliśmy się do szpitala i jak każdy inny pacjent spędziliśmy tam osiem, czy dziewięć godzin w celu odbycia wszelkich niezbędnych badań. Następnie udałem się do szpitala św. Jerzego w Londynie, który specjalizuje się w neurochirurgii. Tam przeszedłem kolejne badania, a po nich lekarz przyszedł do mnie i powiedział 'nie chcę Cię straszyć - wiem, że słowo guz kojarzy się z rakiem, przerzutami i śmiercią, ale to nie wygląda w ten sposób'. Miałem guza w pobliżu nerwów tuż za lewym okiem, co powodowało moje problemy ze wzrokiem. To nie było normalne - guzy tego typu występują zazwyczaj na plecach lub przy kręgosłupie, więc mój przypadek to w zasadzie mniej więcej jeden na milion. Lekarz zapewnił, że guz nie będzie się rozprzestrzeniał, jednak jest bardzo agresywny i bardzo możliwe że mam go od dawna, być może nawet od urodzenia. To nie był rak, ale guz znajdował się w bardzo niebezpiecznym miejscu, bo tuż za nim przebiegały główne arterie i żyły. W Walencji zasięgnąłem drugiej opinii, a Dr Simal tylko potwierdził to, czego dowiedziałem się w Anglii. Jedynym rozwiązaniem była operacja przez nos bez otwierania czaszki. Przed operacją lekarz powiedział do mnie 'José, nie mogę Ci obiecać, że po zabiegu będziesz widział jak wcześniej'. Usłyszeć coś takiego w wieku 32 lat.. Nie jest to miłe.
Na szczęście operacja się udała, ale to nie był koniec...
Było to trochę przerażające. Po udanej operacji pobyt w szpitalu był dla mnie bardzo złym czasem, najlepiej wie o tym Amy oraz moja rodzina. To był bardzo trudny okres. Wprawdzie byłem w szpitalu tylko tydzień, co nie wydaje się długim pobytem, mimo to był to dla mnie koszmar - dotarło do mnie ilu ludzi musi być w tym momencie chorych. To zmienia nieco spojrzenie na życie, sposób myślenia. Po tygodniu zostałem wysłany do domu, jednak dalej miałem pewne dolegliwości. Nie mogłem samodzielnie zejść po schodach, będąc w toalecie nie potrafiłem podnieść deski klozetowej. To proste rzeczy, nad którymi nie zastanawiamy się w życiu do czasu aż nie potrafimy ich zrobić. Nie mogłem normalnie chodzić - po 10, 15 minutach chodzenia czułem się jakbym rozegrał dwa pełne spotkania z rzędu. To było szalone i bardzo męczące. Jutro widzę się z lekarzem i czekam wciąż na terminy kolejnych radioterapii.
Co znaczyły dla Ciebie wiadomości od byłych partnerów z drużyny w tym okresie?
Jeśli mam być szczery, to było niesamowite. Nawet nie same wiadomości, tylko wsparcie, jakie otrzymałem. Powód, dla którego udzieliłem wywiadu był jasny - chciałem podziękować wszystkim lekarzom. Dopóki nie wydarzy się coś takiego, nie doceniamy ich roli. Są na drugim planie, nikt ich nie widzi, a oni wykonują taką pracę na co dzień. Lekarz operujący mnie wykonuje w tygodniu pięć takich zabiegów! Mnie operował przez siedem godzin! Ten człowiek żyje, żeby ratować cudze życia: ludzie rozpoznają z mediów piłkarzy, a nikt nie rozpoznaje ludzi, którzy ratują życia. Gdy udzieliłem wywiadu podszedł do mnie mój lekarz i powiedział, że po przeczytaniu go i zapoznaniu się z materiałami wideo część jego zespołu się rozpłakała, ponieważ normalnie nikt nie docenia ich pracy. Oczywiście czasami zdarzają się też gorsze wieści, w końcu nie wszyscy operowani przeżywają. Mnie operowano w publicznym szpitalu, nie prywatnym i wykonano niesamowitą pracę.
Co ze słowami otuchy od fanów Liverpoolu?
Fani byli niesamowici. Nie mogłem wszystkim odpisać, bo było ich tysiące! Cieszę się z możliwości udzielenia wywiadu, ponieważ mogę im choć tak podziękować. Codziennie otrzymuję wiadomości i chcę powiedzieć, że czytam je wszystkie. Wsparcie fanów było dla mnie niezwykłe.
Wciąż dochodzisz jeszcze do siebie, ale myślisz, że jeszcze kiedyś będziemy mogli Cię zobaczyć na Anfield?
Na sto procent. Liverpool był dla mnie niesamowity. Podczas mojej operacji klub skontaktował się z moim bratem i poinformował, że drzwi Anfield są dla mnie zawsze otwarte. Wiedziałem to, ale gdy przytrafia się coś takiego i klub kontaktuje się z Tobą, doceniasz to. Nie wiem, czy będę w stanie wystarczająco podziękować, ale korzystając z okazji chciałbym wyrazić swoją wdzięczność klubowi. Pisał do mnie również Jordan Henderson; mimo udziału w Mistrzostwach Świata znalazł czas, żeby życzyć mi powrotu do zdrowia i było to dla mnie bardzo miłe. Wielu byłych kolegów pisało do mnie, choćby Dejan Lovren - to dodaje sił. Byli partnerzy z boiska wiedzą, że jestem zawsze pozytywną osobą, uśmiechniętą, często żartuję, co jednak wcale nie znaczy, że nie przechodzę przez zły okres. Moja wiadomość dla wszystkich: dzięki Bogu medycyna bardzo się rozwinęła i choć nie oznacza to może, że nie będzie ciężko, to może ona nam pomóc. Mój guz był bardzo nietypowy i niebezpieczny, wciąż korzystam z radioterapii - czeka mnie jeszcze koło 35 sesji. Najważniejsze jednak to być dobrej myśli, poza tym trzeba wierzyć w ludzi, którzy wykonują swoją pracę.
Komentarze (0)