Wywiad z Danielem Sturridge'em
Daniel Sturridge nie słynie z przesadnej otwartości. Tym razem jednak postanowił uchylić rąbka tajemnicy i w obszernym wywiadzie opowiedzieć kibicom o swoich wzlotach, upadkach i planach na przyszłość.
– Decyzje podejmowane przez menedżera są święte. To on tu rządzi – zaczyna Sturridge – więc niezależnie od tego, czy dostanę 5 czy 50 minut, gram na sto procent. Nigdy nie odpuszczam i chcę wykorzystać każdą szansę.
Jeżeli te słowa nie brzmią wiarygodnie, to może lepiej przemówią liczby. Oto jak w liczbach wyglądał występ Sturridge'a w zremisowanym meczu z Chelsea: Od wejścia napastnika na murawę Stamford Bridge minęło 152 sekundy, a do końca regulaminowego czasu zostało ich 90. Sturridge przejął piłkę około 25 metrów od bramki rywali. Nikt inny nawet nie wpadłby na pomysł, żeby strzelać z tej pozycji, ale Daniel podjął tę decyzję i osiągnął cel. Piłkarz o mniejszych umiejętnościach nie miałby szans. Był to 50 ligowy gol Sturridge'a w barwach Liverpoolu. Patrząc na wszystkie te bramki z perspektywy wnikliwego obserwatora, można szybko zauważyć, że tworzą one niezwykle zróżnicowany zbiór. Ich cechą wspólną jest przede wszystkim wybitny talent i kunszt angielskiego napastnika.
Sturridge nie chce jednak patrzeć w przeszłość.
– Każda chwila w tym klubie była dla mnie przyjemnością. Dotyczy to wszystkich wzlotów i upadków, także okresów, kiedy nie dane mi było grać, sukcesów i porażek. Doceniam wszystko, co tu przeżyłem – mówi Sturridge zasiadając w pokoju z widokiem na soczyście zieloną murawę Anfield, które od prawie sześciu lat nazywa domem.
– Cały proces stawania się zawodnikiem Liverpoolu, cała podróż jaką przebyłem z klubem, to wszystko było wspaniałe. Teraz pozostaje tylko wreszcie coś wygrać. Wznieść jakieś trofeum. Nie chciałbym, żeby mój długi pobyt tutaj nie został zwieńczony jakimś triumfem.
– Nie chcę jednak wracać do przeszłości i jej rozpamiętywać. Nie rozdrapuję ran. Pewnie, że szkoda, że nie wygraliśmy ligi te kilka lat temu. Oczywiście, że to bolesne wspomnienie. Teraz jednak mamy nowy sezon i kolejną szansę na zostanie mistrzem.
– Możemy też znów zwyciężyć w Champions League. Przed nami potencjalnie też wygrana w Pucharze Anglii. Ten sezon jest tak ekscytujący właśnie dlatego, że jest pełen potencjału. To dla nas wielka szansa na przełamanie, ale musimy pamiętać, że taką samą szansę dostają też wszyscy nasi rywale.
– Nic nie obiecuję i nie chcę rozbudzać nierealistycznych oczekiwań, ale sądzę, że stać nas w tym roku na coś wielkiego. Jestem optymistą i wierzę, że mamy w sobie siłę, by coś osiągnąć. Z resztą w klubie wszyscy są pełni wiary i nadziei, że w tym sezonie w klubowej gablocie wyląduje nowe trofeum.
W drużynie od Sturridge'a dłuższy staż ma tylko Jordan Henderson. Jeżeli Daniel dotrwa na Anfield do końca roku, będzie to najdłuższy pobyt w jednym klubie w jego karierze.
– Kto by się spodziewał? – rzuca Stu i parska śmiechem. – Nie przewidywałem, że tak długo tu zabawię. W futbolu jednak nigdy nic nie wiadomo. Wszystko mogło się potoczyć zupełnie inaczej. Po tylu latach to jednak mój dom i jakby się nad tym głębiej zastanowić, chyba od zawsze w głębi duszy to czułem.
Liverpool stał się dla Daniela nowym domem, ale katalizatorem wielkiej odmiany, jaką obserwujemy ostatnio u doświadczonego napastnika był powrót do domu rodzinnego, tego w Birmingham. Wypożyczenie Sturridge'a do West Bromwich Albion pozwoliło mu powrócić na łono rodziny. Kariera zawodowego piłkarza, która miotała nim od Manchesteru, przez Londyn, aż do Merseyside, sprawiła, że kontakt z bliskimi nie był dla Daniela codziennością.
– To był dobry ruch. Musiałem wrócić w rodzinne strony – wyjaśnia Sturridge. – Spędziłem z bliskimi więcej czasu, niż w całej dotychczasowej karierze. Wróciłem do domu, do rodziców i do mojego miasta, chyba po raz pierwszy od ponad 10 lat.
– To było dla mnie jak powiew świeżości. Jak łyk chłodnego powietrza po latach zaduchu. I dało mi to do myślenia. Rozwinąłem się, także jako piłkarz. Sprawiło mi to dużo radości i na pewno niczego nie żałuję.
Nawet ominięcia finału ligi Mistrzów?
– To już przeszłość i nie ma się co nad nią rozwodzić. Zaczął się nowy sezon i kolejna edycja Ligi Mistrzów i Premier League – kwituje Sturridge.
– Gdy zbyt dużo rozmyślasz o przeszłości, możesz się w niej zagubić. Wtedy do głowy przychodzą ponure myśli i zaczyna się żałować coraz większej ilości rzeczy. To nie prowadzi do niczego dobrego. Dlatego gdyby chłopaki wygrali ten finał, cieszyłbym się razem z nimi. A tak, razem z nimi przeżyłem rozczarowanie.
– Nawet przez chwilę jednak nie traktuję tej sytuacji w kategoriach mojego potencjalnego wkładu w mecz. Nie. Podjąłem decyzję i pobyt w Birmingham sprawił mi wiele radości. W piłce nożnej niczego nie żałuję.
– Skupiam się na pozytywnym nastawieniu i wyznaczam sobie konkretne cele. Teraz jestem na nich bardziej skoncentrowany, niż kiedykolwiek wcześniej. Jestem głodny zwycięstw i gotowy, by wykorzystać wszystkie szanse, jakie dostanę.
– Trenuję i gram z uśmiechem na ustach. Nie przejmuję się niczym i nikim. Nie myślę o głupotach. Mam otwarty umysł.
– Kiedy wychodzę na murawę, chcę się dobrze bawić. Kiedy trenuję, czerpię z tego przyjemność. W sumie to od początku miałem podobne podejście. Futbol zawsze sprawiał mi dużo frajdy. Na tym etapie to dla mnie chyba najważniejsze. Do tego właśnie sprowadza się piłka nożna dla zawodowego piłkarza. Poza przyjemnością nie liczy się nic. Dla tego uczucia warto grać. To jest to, co kocham najbardziej w życiu.
– Od zawsze chciałem zostać zawodowym piłkarzem. Udało mi się to osiągnąć, więc nie muszę zaprzątać sobie głowy czymkolwiek, poza graniem w piłkę. Cały ten szum dookoła to tylko otoczka. To nic ważnego. Najważniejsze jest czerpanie radości z gry.
W sezonie 2018-19 te słowa wydają się w kontekście Sturridge'a wyjątkowo prawdziwe. Daniel rozpoczął okres przygotowawczy jak nowo narodzony. Zagrał we wszystkich dziewięciu meczach przedsezonowych i strzelił sześć goli. Jürgen Klopp nie mógł nie brać go pod uwagę w planach na nadchodzącą kampanię. W meczu otwarcia Premier League przeciwko West Ham United Sturridge zdobył bramkę po wejściu z ławki rezerwowych, a potem, kiedy Roberto Firmino doznał groźnie wyglądającego urazu oka, Daniel bez kłopotu wszedł w buty brazylijskiego napastnika przed spotkaniem z Paris Saint-Germain. Był to jego pierwszy występ w Champions League w barwach The Reds. Oczywiście, zakończył się kolejnym trafieniem. Potem były bramki w dwóch meczach przeciwko Chelsea i nagle okazało się, że Daniel Sturridge jest najlepszym strzelcem w zespole. Zaliczył już więcej trafień, niż w całym poprzednim sezonie. Wielkie osiągnięcie, jak na piłkarza, który musi się dodatkowo uczyć gry na nowej pozycji.
– Nie gram teraz na swojej starej pozycji. W przeszłości byłem "dziewiątką", ale musiałem wracać do drugiej linii. Teraz gram na pozycji bliższej "dziesiątki" – tłumaczy Sturridge, który w Liverpoolu strzela bramkę średnio raz na dwa mecze. Zawodnik może się poszczycić statystyką 67 goli w 140 spotkaniach.
– Także gram trochę głębiej i muszę więcej z siebie dawać. Ciężej pracować. Kiedyś musiałem raz na jakiś czas wracać spod bramki rywali, a teraz więcej biegam w środku pola. Mam przejmować piłkę, więcej przeszkadzać przeciwnikom.
– Nie chodzi o to, że nagle bardziej się przykładam. To po prostu inna rola w zespole. Z zewnątrz może to tak wyglądać, że nagle wziąłem się do roboty. Moim zdaniem w przeszłości też ciężko pracowałem, ale może nie było tego widać ze względu na pozycję na boisku. Teraz drużyna gra w innym stylu, więc i moje nastawienie musi być inne. Szczególnie w kwestii gry defensywnej.
– Mamy skrzydłowych, którzy wbiegają za linię obrony i pełnią rolę dodatkowych napastników. Pozycja dziewiątki to u nas takie dziewięć i pół, nawet bliżej dziesiątki. To trochę inny zestaw obowiązków, ale mi się podoba. Od dawna wydawało mi się, że byłbym niezły na takiej pozycji.
Zapytany o szanse na sukces w tym sezonie, Sturridge waży słowa. Nie chce niczego obiecywać na tak wczesnym etapie, szczególnie, że wywiad odbył się kilka godzin po odpadnięciu The Reds z Carabao Cup. Daniel wie jednak, że w zespole są ludzie, którzy taki sukces mogą zagwarantować. Jest też odpowiednie nastawienie i ambicja.
– Chcemy się przełamać i zdobyć jakieś trofeum – powtarza Anglik. – To nasz główny cel. Kiedy wzniesiemy pierwszy puchar, będzie to tylko pierwszy z wielu. Przynajmniej chciałbym, żeby tak było. Żebyśmy potem zaczęli wygrywać kolejne puchary.
– Ja już jestem zwycięzcą – wygrywałem w życiu puchary. Teraz jednak patrzę tylko w przyszłość. Chcę zdobyć trofeum tu, w Liverpoolu. Mieliśmy już okazje, graliśmy w finałach. Nie udało się. Wiem, że zdobycie trofeum pozwoliłoby nam wejść na jeszcze wyższy poziom.
– Mamy pozytywne podejście do gry. Staramy się nie wywierać sztucznej presji i nie myślimy bezustannie tylko o zwycięstwie w rozgrywkach. Nie wmawiamy sobie, że musimy coś zrobić.
– Kiedy gramy, robimy to z uśmiechem na ustach. Ciężko pracujemy i na murawie wywieramy jak największą presję na przeciwnikach. Narzucamy swój styl gry. Myślę, że nasza drużyna jest w stanie pokonać każdego. Gdy mamy dobry dzień, jesteśmy najlepsi na świecie.
– W 2016 doszliśmy do finału Ligi Europy i Pucharu Ligi, w zeszłym sezonie dobrze nam poszło w lidze, a chłopaki wystąpili w finale Champions League. W tym sezonie skupiamy się na najbliższej przyszłości. Idziemy naprzód, krok po kroku.
– Nie ma sensu martwić się tym, co już za nami. Co przegraliśmy, albo co musimy jeszcze wygrać. Mamy świetny zespół, najlepszego menedżera, ekipę szkoleniową i techniczną z najwyższej półki i oczywiście wspaniałych kibiców. Czego więcej chcieć?
Na twarzy Sturridge'a gości uśmiech. Oczy mu błyszczą. Trudno mu ukryć ekscytację.
– Wszyscy to czujemy – odpowiada, zapytany o to, czy piłkarze podzielają entuzjazm kibiców. – Musimy jednak do każdego meczu podchodzić indywidualnie. Jako piłkarze musimy być w pełni skupieni do samego końca sezonu. Każdy mecz jest ważny. Każdy jest jak finał. Jeżeli chcemy zostać mistrzami, musimy być konsekwentni i trzymać poziom. Najważniejszy będzie okres świąteczny, kiedy czeka nas mnóstwo spotkań. W styczniu i lutym, kiedy panuje nieprzyjemna pogoda, ważą się losy tabeli ligowej. Czekamy na ten okres, bo wiemy, że od niego najwięcej zależy.
– Drużyny, które aspirują do zwycięstwa w lidze właśnie wtedy wchodzą na najwyższe obroty. To wtedy trzeba wykrzesać z siebie jeszcze więcej energii i zdominować konkurencję.
– Przed nami wiele meczów, w których będziemy grali trochę gorzej, w których zwycięstwo będzie jeszcze trudniejsze. To właśnie te spotkania są kluczowe i to właśnie w nich musimy pokusić się o wygraną. Czasami trzeba wygrywać brzydko. Jak zwyciężamy, zazwyczaj robimy to w pięknym stylu, ale musimy pamiętać, że styl to sprawa drugorzędna. Liczą się punkty.
– W futbolu istnieje wiele sztuczek, których jeszcze nie zastosowaliśmy. Przed nami jeszcze sporo do odkrycia, ale doświadczenie ostatnich kilku lat pozwoliło nam się rozwinąć. W finale Ligi Mistrzów w zeszłym sezonie chłopaki nauczyli się wielu nowych rzeczy. Wiedzą już, co robić, a czego nie robić w meczach o taką stawkę. Moim zdaniem te doświadczenia pozwolą nam osiągnąć sukces.
– To dzięki porażkom człowiek staje się zwycięzcą. To z porażek wyciąga się naukę. Porażki rozwijają osobowość i charakter.
– Każdy przegrany mecz jest trampoliną, z której trzeba się wybić. Takie doświadczenia pozwalają zrozumieć własne słabości i wyciągnąć odpowiednie wnioski, wejść na wyższy poziom. Trzeba przeanalizować, dlaczego się przegrało i wyeliminować błędy z gry w przyszłości.
Związek Sturridge'a z Liverpoolem jest głęboki. Głębszy, niż wszystkim się dotychczas wydawało. W 2013 roku, kiedy Daniel dołączał do The Reds, "miał dobre przeczucie" co do klubu. To była okazja na napędzenie kariery, ale szybko okazało się, że angielski napastnik idealnie tu pasuje. Kibice od razu go pokochali, a on pokochał to miejsce.
– Kiedy dołączyłem do zespołu, wiele rzeczy w moim życiu się poukładało – przyznaje Sturridge.
Poza boiskiem Daniel zajmuje się działalnością charytatywną. Potrzeba pomagania podyktowana jest jego doświadczeniami z dzieciństwa i zrozumieniem potrzeb ludzi uboższych i zarazem kibiców piłki nożnej. Na prośbę zawodnika o jego akcjach nie mówi się i nie pisze w mediach.
– Jako sportowiec mam to wielkie szczęście dużo zarabiać. Mogę sobie pozwolić na większość rzeczy. Piłkarze są w bardzo uprzywilejowanej pozycji społecznej i w większości przypadków cieszą się powszechnym szacunkiem. Dla mnie to jednak nie jest rzecz oczywista. Nie traktuję tego jako coś, co mi się należy. Pochodzę ze środowiska, w którym tego rodzaju luksusów po prostu nie było – wyznaje Sturridge.
– Wiem, że niektórych dzieciaków nie stać na bilety na mecze. Sam jako dziecko nie miałem na to pieniędzy. Pamiętam, że marzyłem tylko o tym, żeby móc sfotografować się z jakimś zawodowym piłkarzem, poprosić o autograf.
– Wszystkie te doświadczenia uformowały mnie jako dorosłą osobę. Kiedyś byłem taki, jak ci ludzie, którzy teraz potrzebują mojej pomocy. Oglądałem mecze z tatą albo z dziadkiem. Teraz mogę pomóc innym, którzy wychowali się w takich samych warunkach, w tych samych miejscach. Rozdaję koszulki, podpisuję autografy, rozmawiam z ludźmi i prowadzę działalność charytatywną. Przynajmniej tyle mogę zrobić.
– Cieszę się, że mogę dać coś od siebie, żeby pomóc. Chcę zawsze być w dobrych stosunkach z kibicami. Chcę być blisko nich, uszczęśliwić jak najwięcej ludzi.
– Zawsze doceniałem ich wsparcie, otwartość i akceptację. Kibice przecież wcale nie muszą okazywać wszystkim takiego oddania. Wiem, że pracownicy tego klubu i jego kibice są pełni pasji i entuzjazmu. Ciężko opisać, jak wielkim szacunkiem darzę tych ludzi i ten klub. To moja rodzina.
– Jestem bardzo wdzięczny za sympatię, którą mi tu okazano i z optymizmem patrzę w przyszłość.
Komentarze (1)