Van Dijk ma w sobie wszystko
Być może Virgil van Dijk przegrał w plebiscycie Złotej Piłki w tym sezonie, ale pocieszeniem dla niego będzie medal zwycięzcy Premier League, który prawdopodobnie zawiśnie na jego szyi, a ponadto powinien być jeszcze nominowany do Nagrody Turnera*.
Nie po raz pierwszy w swojej karierze Holender dał pokaz takiej perfekcji, za który powinien być umieszczany na wystawach w Tate Modern. Odsuńcie na bok dziennikarzy sportowych. To najbardziej znani na świecie krytycy sztuki powinni zostać zaproszeni, by zrecenzować jego występ przeciwko Manchesterowi United.
Jürgen Klopp jest naczelnym kuratorem na Anfield. Tylko katastrofa o niewyobrażalnej skali może zapobiec temu, by puchar mistrzostwa Premier League na koniec sezonu nie stał się najcenniejszym artefaktem na wystawach na Anfield. Jednak gdy ta epoka będzie przywoływana, to w opisie sedna tego renesansu, będzie wskazywany dzień, w którym Van Dijk dopełnił rekonstrukcji defensywnej czwórki Liverpoolu. Nie jest on natomiast klasycznym środkowym obrońcą. Jego ewolucja poszła znacznie dalej.
Swoje popołudnie rozpoczął pewnego rodzaju wykroku na skraju możliwości, w którym specjalizowali się dawni defensorzy noszący krwistoczerwone trykoty. Nie dopuścił w ten sposób, by Daniel James miał okazję biec po wolnej przestrzeni Jak często bywa w podobnych przypadkach, był to jedyny moment, kiedy wyglądał na w pełni wyciągniętego.
To popołudnie minęło na wielokrotnym czyszczeniu piłek wybiciami głową w starym stylu. Każda próba Manchesteru United, mająca na celu znalezienie słabego punktu, obumierała wobec nieustępliwości środkowego obrońcy. Każdy rzut rożny United od strony Anfield Road miał w sobie tajemniczą zdolność wyszukiwania Virgila van Dijka. Podobnie jak podania Trenta Alexandra-Arnolda, z których jedno przyniosło tak kluczowy efekt w pierwszej połowie.
W międzyczasie Van Dijk był rozgrywającym, nadającym tempo i wypracowującym ruchy. Gdyby ustawić go kilkanaście metrów bardziej z przodu, to przywróciłby do formacji Xabiego Alonso. Ma grację Rio Ferdinanda i umiejętności techniczne Gerarda Pique, połączone z odwagą i przywództwem Vincenta Kompany'ego. Stanowi także zagrożenie pod bramką jak John Terry, co pokazał strzelając czwartą bramkę głową w tym sezonie. Mówiąc krótko, Van Dijk posiada w sobie każdy jakościowy element najlepszych środkowych obrońców z ostatnich dwudziestu lat, z wyjątkiem cynizmu Sergio Ramosa. Jest zawodnikiem, którego United pragnęło zyskać, kiedy płacili jeszcze więcej za Harry’ego Maguire’a. Przyznanie mu przez nich opaski kapitańskiej dzień przed meczem prawdopodobnie miało wymiar symboliczny w kontekście podróży do Merseyside.
Ewentualne porównywanie nie ma uzasadnienia i jego wynik byłby okrucieństwem dla Maguire’a. Nieważne jak dobrze rozwinie się jego kariera w United. Nie posiada takiej jakości do transformowania swojej gry jak jego konkurent z Liverpoolu. Jest Liverpool przed Van Dijkiem i Liverpool po Van Dijku. Jego obecność na Merseyside teraz tylko zmierza ku potwierdzeniu tego, jaka luka była w klubie w czasie dwudziestu pięciu lat przed jego transferem. Oczywiście, były wyróżniające się wyjątki, w szczególności, gdy Jamie Carragher i Sami Hyypia grali razem, gdy Stephane Henchoz był w swoim szczycie, a Daniel Agger nie przebywał w pokoju lekarskim. Także John Scales i Mark Wright zasługują na odnotowanie.
Pozostali byli zbieraniną mających szczęście, nieudolnych i okropnych graczy, którzy podkopywali utalentowanych zawodników z ataku, kiedy Liverpool próbował się odrodzić. Za każdym razem, kiedy gra Van Dijk, nieefektywność jego bezpośrednich poprzedników razi jeszcze bardziej.
Zestawcie sobie tę drużynę Liverpoolu z tamtą, która była bliska mistrzostwa w 2014 r., a nie będziecie w stanie przebrnąć przez potworną rzeczywistość, w której Mamadou Sakho i Martin Škrtel byli pierwszymi wyborami do gry w defensywie, dopuszczającymi do takiej katastrofy, jak ta z Crystal Palace tego nieszczęsnego wieczoru na Selhurst Park. Nie tak dawno również Liverpool był zespołem, który mógł wygrywać 3:0 w nieprzyjaznych okolicznościach i mimo wszystko ulegać naporom rywala lub bronić się w końcówce spotkania, a każdą piłkę, wrzuconą ze stałego fragmentu gry, traktować jak lecący granat. Teraz, nawet pod stałym naporem, nie wyglądają, jakby mieli się złamać. Oznacza to, że na Anfield rozpoczęło się odliczanie. Jeszcze dziesięć zwycięstw i zakończy się trzydzieści lat czekania. Dziewięć, jeśli któreś z nich nastąpi z Manchesterem City. Taki jest właśnie efekt Van Dijka zaaplikowany na sezon ligowy. W samym środku niebezpiecznego pola minowego, jakim jest wyścig o mistrzostwo, on i jego koledzy sprawiają, że wygląda to, jakby popołudniem spokojnie spacerowali w stronę ziemi obiecanej.
Chris Bascombe
*Nagroda w dziedzinie sztuk plastycznych przyznawana przez Tate Britain od 1984 roku.
Komentarze (2)
Na szczęście nasi chłopcy są tak skoncentrowani i głodni sukcesu mając w głowie zeszłosezonową minimalnie nieudaną pogoń za pucharem, że taka wrzawa medialna w ogóle do nich nie dociera. Sami tak mówią, a ja im wierzę. Taktyka skupiania się na każdym kolejnym meczu przynosi efekty. Klopp stworzył mentalnych potworów i wierzę też, że tym razem po prostu nie dadzą sobie wyrwać tego mistrzostwa. Ja, będąc pragmatykiem, będę otwierał szampana dopiero wtedy, gdy matematycznie będzie już wszystko rozstrzygnięte.