Matip wspomina rewanż z Barceloną
- To było szalone. Byliśmy jak maszyna, wszystkie jej części wzajemnie współpracowały. Nie mogliśmy grać choć na o procent mniejszym zaangażowaniu, potrzebowaliśmy każdego - wspomina Joël Matip, innej alternatywy dla Liverpoolu nie było. Nie było innej drogi.
Minęły 364 dni od kiedy Anfield było świadkiem wydarzenia, które wielu nazywa najlepszym w historii obiektu, zdawać by się jednak mogło, że to wszystko miało miejsce w nie tak odległej przeszłości.
Gdyby to się nie wydarzyło, Jamie Webster nie zaśpiewałby 'Allez Allez Allez' na Plaza Felipe II, Jordan Henderson nie wzniósłby Pucharu na podeście, czerwone fajerwerki nie wystrzeliłyby w niebo w centrum Liverpoolu, a Boss nie odliczałby na palcach na dachu autobusu.
Gdyby to się nie wydarzyło, nie byłoby Madrytu, nie byłoby szóstego Pucharu.
Jednak żeby to wszystko się wydarzyło, Liverpool musiał dokonać czegoś, co wielu nazywało niemożliwym.
Porażka 0:3 w pierwszym meczu z FC Barceloną była bardzo bolesna. Mimo wyniku The Reds zagrali na Camp Nou dobrze, zaliczyli 15 strzałów w światło bramki. Jednak to Lionel Messi wziął sprawę w swoje ręce i dwoma trafieniami w drugiej połowie spotkania sprawił, że jego zespół jedną nogą był już w finale Ligi Mistrzów.
W kolejnych dniach, w czasie których zespół stoczył dramatyczny i wykańczający pojedynek z Newcastle United zakończony zwycięstwem 3:2, nadziejom ekipy Kloppa na odwrócenie losów dwumeczu zostały zadane dwa kolejne ciosy, ponieważ z powodu kontuzji z gry wypadli Roberto Firmino i Mohamed Salah.
- Jasne, mecz na Camp Nou nie był zły, ale to oni strzelili trzy gole i wiedzieliśmy, że na Anfield czeka nas naprawdę ciężkie spotkanie - wiedzieliśmy, że będzie musiało wydarzyć się coś specjalnego, żeby udało nam się wejść do finału - powiedział Matip w wywiadzie dla oficjalnej strony klubu z okazji zbliżającej się rocznicy tego wydarzenia.
- Pomyśleliśmy sobie: 'Wygrajmy ten mecz!', jednak nikt z nas nie spodziewał się tego, co się stało.
- Jasne, w pierwszym meczu zagraliśmy dobrze, na Camp Nou przeciwko Barcelonie, jednej z najmocniejszych u siebie ekip na świecie, więc mogliśmy wyciągnąć jakieś pozytywy, jednak to oni strzelali gole, nie my.
- Wiedzieliśmy, że jeżeli zagramy na podobnym poziomie, wprowadzimy kilka poprawek i wykorzystamy swoje szanse, to byliśmy przekonani, że możemy ich pokonać, jednak tak naprawdę nie skupialiśmy się na wyniku.
- Jeżeli brakuje zawodników o takich umiejętnościach jak Bobby i Mo... każda drużyna odczułaby taką stratę, to nie była idealna sytuacja. Wciąż mieliśmy wystarczającą ilość zawodników o odpowiedniej jakości, a zjednoczona drużyna może osiągnąć wielkie rzeczy. Oczywiście, to nie poprawia ci humoru, kiedy słyszysz 'wypadł ten i ten piłkarz', jednak należy jak najlepiej wykorzystać głębię składu.
Po czasie można było zapoznać się ze szczegółami przedmeczowej mowy Kloppa.
- Kiedy przygotowywaliśmy się do rewanżu, moja przemowa była bardzo prosta. Tym razem nie oglądaliśmy 'Rocky'ego' - wyjaśnił menedżer wcześniej w tym sezonie. - Mówiłem głównie o taktyce. Byłem też z nimi szczery. Powiedziałem: 'Musimy zagrać bez dwóch spośród najlepszych napastników świata. Wszyscy mówią, że to niemożliwe. Bądźmy szczerze, to prawdopodobnie jest niemożliwe. Jednak to wy zagracie. Dzięki wam mamy szansę.
- Naprawdę w to wierzyłem. Nie chodziło o ich czysto piłkarskie umiejętności techniczne. Chodziło o to jakimi są ludźmi i o wszystko co, czego doświadczyli w życiu. Dodałem tylko jedną rzecz: 'Jeśli mamy przegrać, zróbmy to w najpiękniejszy możliwy sposób'.
Jego słowa wywarły oczekiwany wpływ.
- Cały czas sprawiał, że wierzyliśmy w to, że mamy szansę, że naprawdę jesteśmy zdolni do czegoś, o czym będziemy opowiadać naszym dzieciom w przyszłości - wspominał Matip.
- Wiedzieliśmy, że bardzo ważne będzie zachowanie czystego konta. Jednak nawet gdyby nam się to udało, to nasze szanse nie były wysokie, wyzwanie było bardzo trudne nawet bez utraty bramki.
- Zdawaliśmy sobie sprawę z tego, że musimy się zjednoczyć, bo przeciwko takim napastnikom nie da się bronić w pojedynkę. Cały zespół biegał bez ustanku, cały czas mieliśmy wsparcie ze skrzydeł, z prawej strony, z lewej, z przodu, każdy z nas wiedział, że wszyscy musimy pracować, aby utrzymać czyste konto, aby zwiększyć nasze szanse na awans.
Nazwisko Matipa znalazło się tuż obok nazwiska van Dijka na rozpisce pierwszego składu, zawodnik zdawał sobie sprawę, że zespół gospodarzy nie tylko musi strzelić bramki, ale musi też powstrzymać Messiego, Luis Suáreza i spółkę.
Mimo to, kiedy zbliżała się godzina rozpoczęcia meczu na Anfield, wokół stadionu nie dało się wyczuć, jak wielkie zadanie do wykonania stoi przed Liverpoolem.
Kiedy zawodnicy wychodzili z tunelu, na obiekcie panowała zacięta, buntownicza atmosfera.
Zacięcie zmieniło się w nadzieję, kiedy Divock Origi otworzył wynik meczu już w siódmej minucie.
3:1, gramy dalej.
- Atmosfera była szalona już kiedy dotarliśmy na stadion mimo tego, że wszyscy znali wynik pierwszego spotkania i wiedzieli, z kim przyjdzie nam grać - powiedział Matip. - Byliśmy jednak w dobrych nastrojach, które tylko się poprawiały. To było po prostu szalone. Byliśmy jak jedna wielka maszyna, której wszystkie części ze sobą współpracowały - wszyscy, piłkarze, kibice.
- W trakcie meczu z upływem czasu nabieraliśmy rozpędu. Z każdą bramką wszyscy stawali się coraz bardziej chciwi, zaczynając od kibiców na trybunach, przez piłkarzy na ławce po zawodników na murawie, to było szalone. Wszyscy stali się szybsi, robili wszystko lepiej.
- Na boisku było bardzo, bardzo głośno. Trzeba było głośniej krzyczeć, jednak w tamtym momencie nie było to coś, czym byśmy się przejmowali!
- Każda bramka była na wagę złota, a to, że udało nam się pierwszą zdobyć bardzo szybko dało nam więcej nadziei. Jeśli długo utrzymywaliby czyste konto, to nie wpłynęłoby to dobrze na nasze morale, jednak dzięki temu trafieniu mieliśmy więcej pewności siebie i zaczęliśmy myśleć, że może uda nam się zdobyć więcej.
Pierwsza połowa na Anfield była elektryzująca, jednak Liverpoolowi nie udało się strzelić więcej goli przed przerwą.
W czasie tego pojedynku, który toczył się od pola karnego do pola karnego również Alisson Becker został kilka razy wywołany do tablicy.
- Pierwsza połowa była pozytywna, jednak wszyscy wiedzieliśmy, że nie możemy grać nawet o jeden procent słabiej. Nawet jeśli zagraliśmy dobrą pierwszą odsłonę, musieliśmy zrobić więcej. Musieliśmy grać tak samo, nic nie mogliśmy zrobić gorzej, wszyscy musieli stanąć na wysokości zadania żebyśmy mieli szansę - wspominał Matip.
Liverpool musiał w przerwie przeprowadzić zmianę, ponieważ Andy Robertson doznał stłuczenia.
Na boisku zameldował się Georginio Wijnaldum, a na lewą obronę przesunięty został James Milner.
Szczęście uśmiechnęło się jednak do The Reds, ponieważ na przestrzeni 122 sekund dzięki dwóm trafieniom Wijnaldum doprowadził do wyrównania wyniku dwumeczu zaledwie 11 minut po rozpoczęciu drugiej połowy.
- Wydaje mi się, że po pierwszym golu Giniego pomyśleliśmy sobie 'Okej, wygramy ten mecz', bo graliśmy bardzo dobrze. Po drugim w głowie pojawiła mi się myśl: 'Okej, dzisiaj możemy tego dokonać'.
- Nigdy jednak do końca nie wiadomo, zwłaszcza wiedząc przeciwko komu gramy, nie trzeba nawet zagrać słabo, tacy napastnicy miewają po prostu momenty geniuszu, w których strzelają bramki.
W tamtej chwili dwumecz stał na ostrzu noża. Brak kolejnych goli oznaczał dogrywkę, a gdyby trafiła Barcelona, gospodarze musieliby odpowiedzieć dwoma bramkami.
Później wydarzył się bodaj najbardziej pamiętny moment całego sezonu. Jeden szybko wykonany rzut rożny, jedno inteligentne wykończenie i Liverpool znalazł się na prowadzeniu 11 minut przed końcem spotkania.
Matip miał dobry widok na całą sytuację.
- Powoli zmierzałem w kierunku pola karnego, w stylu środkowego obrońcy niespiesznie kierowałem się do przodu. Pomyślałem sobie, że być może w ciągu najbliższych sekund zdobędziemy rzut rożny czy wolny. Przesunąłem się do przodu i miałem dobry widok na całą sytuację.
- To było szaleństwo. Nie mogłem w to uwierzyć, nie do końca wiedziałem co się wydarzyło, on po prostu zagrał piłkę. Pomyślałem sobie: 'Co się dzieje?'. Najpierw zobaczyłem Divocka, a potem piłkę w siatce...
- Szczerze mówiąc byłem trochę zmieszany. Jednak po kilku sekundach wszyscy świętowali, więc do nich dołączyłem.
Po końcowym gwizdku można było zaobserwować ekstatyczne sceny czystej radości. Liverpool pokonał Barcelonę 4:0, Liverpool dokonał tego, co wielu uznało za niemożliwe, a co najważniejsze - Liverpool jechał do Madrytu.
- Nie sposób było w to uwierzyć, mogę szczerze powiedzieć, że to był chyba mój najlepszy moment w karierze piłkarskiej, to było wyjątkowe - wyjaśnił Matip.
- Byliśmy w pełni szczęśliwi, w końcu mogliśmy odpocząć, zeszła z nas gigantyczna presja. Przez cały mecz trzeba być w pełni skupionym, jednak później można się rozluźnić i po prostu być szczęśliwym.
- Śpiewanie 'You'll Never Walk Alone' razem z kibicami... Po prostu niesamowite. Niesamowite i szalone, to moment, który zapamiętam na całe życie.
Kilka tygodni później Liverpool oczywiście zwieńczył dzieło, a Henderson uniósł błyszczący Puchar Europy w Madrycie.
- Wygrana w finale świetnie uzupełnia triumf nad Barceloną, w innym wypadku oczywiście byłoby to dobre wspomnienie, wciąż coś wyjątkowego, jednak wygrana w finale dopełnia całości i sprawia, że jest tym czym jest.
- Mecz z Barceloną jest tak wyjątkowy dzięki temu, że później zwyciężyliśmy w finale.
- To było po prostu niesamowite.
Komentarze (0)