Dla Houlliera Liverpool był czymś więcej niż pracą
Prowadzenie Liverpoolu to jedna z najwyżej cenionych posad w futbolu. Gérard Houllier kochał swoją pracę. Francuz, który w poniedziałek zmarł w wieku 73 lat, postrzegał swoje zadanie jako spełnienie marzeń. Zapisał się w klubowej historii. Wygłaszane na jego cześć hołdy były wylewne. Jednak waga człowieka, który 20 lat temu doprowadził klub do dziwnej, choć koniec końców chwalebnej potrójnej pucharowej korony, przez wielu kibiców na przestrzeni kolejnych dwóch dekad bywała niedoceniana.
Być może to dlatego, że zdobyte trofea – puchar ligi, puchar Anglii i puchar UEFA – traktowane są jako „pomniejsze” tytuły. Może to dlatego, że następca Houlliera, Rafa Benítez przebił go, w swoim debiutanckim sezonie wygrywając Ligę Mistrzów.
Jednak największym czynnikiem obniżającym jego ocenę w publicznym odbiorze była niemożność zrealizowania drzemiącego w drużynie potencjału. Sezon z trypletem miał stanowić koło zamachowe dla dalszych sukcesów, jednak zaledwie trzy miesiące po starcie kolejnego sezonu Houllier zaniemógł w przerwie meczu z Leeds United i wymagał ratującej życie operacji serca. Nigdy już nie odzyskał energii niezbędnej, by prowadzić drużynę z najwyższej półki.
Houllier rozumiał znaczenie klubu. Mając dwadzieścia parę lat na wymianie stundenckiej pracował jako nauczyciel w Alsop Comprehensive. Choć szkoła znajduje się około 350 metrów od stadionu Evertonu – Goodison Park, młodego Francuza przyciągnęło na Anfield. Stał na the Kop i został pokrewną duszą dla tłumu, który gromadził się, by podziwiać grę zespołu Billa Shankly’ego.
Być może zaskoczyłoby to Houlliera, który zawsze lubił rzucić jakimś dowcipem, gdyby zobaczył, jacy menedżerowie mają zmierzyć się z klubem z Anfield w tygodniu jego śmierci. Dostrzegłby w tym ironię.
Pierwszym był José Mourinho, który w marcu 2004 roku – kiedy przyszłość Houlliera wciąż była niepewna – przewodził w przedbiegach wyścigu na nowego szkoleniowca Liverpoolu. W skrytości serca Francuz i Rick Parry (dyrektor wykonawczy) wiedzieli, że rozstanie staje się nieuniknione, jednak pozostawali oni bliskimi przyjaciółmi. Parry spotkał się z Jorge’em Baidekiem, przedstawicielem Mourinho, sądząc, że agent będzie chciał przedyskutować ewentualne transfery Liverpoolu. Baidek myślał tylko o tym, jak do klubu wprowadzić Mourinho.
Spotkanie odbyło się zaledwie kilka godzin przed tym, jak Porto wyeliminowało Manchester United z Ligi Mistrzów po bramce w ostatniej minucie spotkania. Mourinho, świętując gola, przebiegł niemal całą długość boiska, czym trafił do annałów. Jednak w czasie, gdy przemierzał murawę na Old Trafford, jego szanse na zostanie nowym menedżerem Liverpoolu były już niemal żadne. Szefostwo klubu z Anfield szczyciło się tym, że robiło wszystko tak, jak należy. Jak dotąd nie podjęto decyzji odnośnie przyszłości Houlliera, więc Baidek a w konsekwencji i jego klient złamali niepisaną zasadę protokołu.
Mourinho pożądał tej posady. Dorastał w Setúbal, oglądając, jak Liverpool dominował Europę. Wyobrażał sobie, że tłum na the Kop będzie go wielbił jak Shankly’ego. Po tym, jak zaczął kopać dołki pod Houllierem, to już nigdy nie miało się spełnić. Menedżer Tottenhamu mógł poświęcić temu myśl podczas przedmeczowej salwy oklasków na cześć Houlliera. Co więcej Houllier z pewnością ucieszyłby się z bramki, która w samej końcówce dała Liverpoolowi zwycięstwo 2:1 nad Spurs.
W sobotę ekipa Jürgena Kloppa miała podjąć Crystal Palace, gdzie Liverpool odnowić miał znajomość z Royem Hodgsonem, trenerem, który cieszy się najgorszą opinią w historii klubu. Houllier przyjaźnił się z Anglikiem przez więcej niż 30 lat i zawsze wspierał Hodgsona w czasie jego pobytu na Anfield. I choć w Merseyside postać Anglika spotyka się niemal wyłącznie z niechęcią, Houllier wysoko cenił go także po zwolnieniu w 2011 roku.
Ci dwaj mężczyźni byli pod wieloma względami podobni – jeśli chodzi o osobowość oraz podejście do gry. Tym, czego brakowało Hodgsonowi, była nić porozumienia z miastem i kibicami. Od pierwszego dnia cofnął się do defensywy. Był podejrzliwy względem fanów i miejscowych mediów.
Doświadczenie mieszkania w Liverpoolu pomogło Houllierowi poradzić sobie z dziwactwami i odrębnościami tej ogarniętej futbolem społeczności. Mimo że żona Hodgsona, Sheila, pochodzi z Merseyside i dorastała w rodzinie fanów Evertonu, 73-latek nigdy nie zrozumiał sposobu myślenia Scouserów. W pewien sposób człowiek z Pas-de-Calais „pojął” miasto w sposób, w jaki nie potrafił tego zrobić człowiek z Croydon.
To w znacznie większym stopniu niż słabe wyniki na boisku spowodowało, że Hodgson nie został polubiony na Anfield. Z drugiej strony to właśnie ten aspekt, sentyment do kibiców, bardziej niż wielkie zwycięstwa w Cardiff czy Dortmundzie, spowodował, że Francuz wciąż będzie wspominany z nostalgią, jak długo tylko kibice będą zasiadać na the Kop.
Dlatego też jak raz Hodgson i Liverpool w sobotę zebrali się w tą samą myślą, by uczcić przyjaciela, który odszedł. I jest to prawdopodobnie jedyny temat, w którym się zgadają.
Nazwisko Francuza przetrwa. Jego waga została dostrzeżona. Zrewolucjonizował klub i wprowadził na Anfield nowoczesne, zagraniczne metody. Jednak pokochano go dlatego, że został Kopite jeszcze zanim został menedżerem. Liverpool był dla Houlliera czymś więcej, niż tylko pracą.
Komentarze (11)
ALLEZ ALLEZ GERARD HOULLIER
Lekcja futbolu od lisów. I to machanie rękami kogutów, gdy tylko piłka odbije się od kogoś w polu karnym Schmeichela. Oznaka desperacji. Po raz kolejny autobus dojechał do zajezdni z wybitymi szybami.
Tak jak BigAnfield opisał. Wielu zachęcało nas do stworzenia konta na forum. Ale prócz tego powodu formalnego wydaje mi się że lepiej i luźniej czujemy się w tym miejscu gdzie te komentarze czyta więcej osób. Może też znajdzie się ktoś kto będzie się chciał włączyć i niekoniecznie ma na stanie aktywowane konto na forum. Gdyby był Shoutbox, to pisalibyśmy na Shoutboxie. Ale na ponad 90 procent wiemy że czegoś takiego tutaj nigdy nie będzie.