Johnie W. Henry - co teraz?
"Wierzymy, że pokazaliśmy naszą chęć do uważnego słuchania, przemyślenia naszej pozycji oraz pragnienie odpowiedzialnego działania. Wyjątkowa oraz święta relacja pomiędzy Liverpoolem i jego kibicami zawsze była dla nas najważniejsza. Jest ona sercem tego niebywałego klubu. Bardziej niż cokolwiek innego, ta więź jest tym, co napędza nas do pracy na rzecz klubu oraz jego przyszłości".
Przytoczone słowa należą do większościowego właściciela klubu, Johna W. Henry'ego. Padły 10 lutego, 2016 roku. Wypowiedź była częścią przeprosin po tym, jak dziesięć tysięcy kibiców the Reds opuściło Anfield w 77 minucie spotkania z Sunderland. Mecz zakończył się remisem 2:2.
Kibice na trybunach skandowali "wy chciwe skurwysyny, miarka się przebrała!" w geście protestu, po tym jak ceny biletów na poszczególne mecze wzrosły do kwoty 77 funtów, a bilety sezonowe osiągały ceny powyżej tysiąca funtów.
Efektem tak radykalnego sprzeciwu były rozmowy podjęte wewnątrz Fenway Sports Group (FSG), zakończone zawieszeniem wzrostu cen. Także teraz wszyscy czekają na pewien zwrot i przeprosiny za błędy, których w ostatnim czasie się nazbierało.
Możemy zadać sobie pytanie co się stało z deklaracją o "uważnym słuchaniu", która padła pięć lat temu. Jeżeli Henry dotrzymałby tej obietnicy można byłoby uniknąć nieodwracalnych szkód, które dokonały się w ciągu 48 godzin.
Po krótkim oświadczeniu, potwierdzającym wycofanie się Liverpoolu z Superligi późnym wieczorem we wtorek, Henry wziął pełną odpowiedzialność za tę klęskę. Wideo zostało opublikowane na stronie klubu w środę rano.
Właściciel przyznał, że klub wycofał się z rozgrywek ze względu na ostrą reakcję fanów oskarżających FSG o zdradę historii oraz ideałów Liverpoolu. Jeden z banerów wywieszonych w poniedziałek przed wejście na the Kop mówił: "Wstydźcie się. RIP LFC. 1892-2021" [“Shame On You. RIP LFC. 1892-2021”].
- Te słowa muszą paść, chociaż są oczywiste - ten projekt nie będzie miał prawa bytu bez wsparcia kibiców. Nikt w Anglii nie ma co do tego wątpliwości. W ciągu ostatnich czterdziestu ośmiu godzin stało się jasne jak wielu z wam nie odpowiada taki obrót sprawy. Usłyszeliśmy was. Ja was usłyszałem - mówił Henry.
John W. Henry swoje przeprosiny skierował także w stronę trenera Jürgena Kloppa, dyrektora naczelnego Billy'ego Hogana, zawodników oraz wszystkich innych pracowników klubu. Personelu składającego się w sumie na 850 osób.
The Athletic ujawnił, że Hogan został poinstruowany, aby w mailach poinformować pracowników klubu, że "Superliga jest przyszłością europejskiej piłki i jeżeli chcemy kontynuować naszą podróż jako klub ambitny, rozwijający się i wygrywający trofea, to musimy być częścią tego procesu. Należy usiąść do stołu, a nie od niego odchodzić".
Nagła, nieskonsultowana z nikim decyzja milionera z Bostonu o wejściu Liverpoolu do Superligi zawiodła wielu dobrych ludzi. Ci z Merseyside musieli dać upust swojej furii po niedzielnym ogłoszeniu o przystąpieniu do ekskluzywnych rozgrywek. W tym samym czasie Henry zamknął się w Massachusetts oraz milczał. A jego plan był rozrywany na strzępy.
To nie Liverpool powinien przepraszać. Wszystko spoczywało na barkach Henry'ego, a ten się spóźnił.
- Nikt z nich nie podnosi odpowiedzialności za to co się stało. Zostali potraktowani niesprawiedliwie. Kochają ten klub i każdego dnia pracują, aby napawać was dumą - dodawał Amerykanin o pracownikach klubu.
Musimy zadać kolejne pytanie. Co teraz?
Co zobaczymy, gdy spojrzymy na czas od 2010 roku, w trakcie którego FSG jest właścicielem klubu? Czy naprawdę mogą naprawić wyrządzone szkody? To co się stało jest na zdecydowanie innym poziomie niż podwyższenie cen biletów, próby zastrzeżenia słowa "Liverpool" czy decyzje o zwolnieniu części pracowników ze względu na pandemię.
Pierwszy otwarty list ze strony Henry'ego został wystosowany we wrześniu 2012 roku. Wyjaśniał on powody, dla których klub nie zdecydował się na sprowadzenie napastnika w ostatnim dniu okienka transferowego. Chodziło wówczas o Clinta Dempseya grającego wtedy w Fulham.
Od tamtej pory zarówno Liverpool, jak i FSG przeszli długą drogę. Klub zmienił się, na boisku oraz poza nim. Interes, warty wówczas 300 milionów funtów, jest teraz wyceniany na około 3 miliardy.
Pomimo pewnych problemów PRowych, związanych z narzekaniami kibiców na brak inicjatywy jeśli chodzi o konkretne transfery, Henry, Tom Werner oraz Mike Gordon zrobili wiele dobrego. Rozwiązali pewne problemy z główną trybuną, dokonując inwestycji na 120 milionów funtów. Kolejne 60 milionów funtów zostało wpompowanych w ulepszenie trybuny Anfield Road.
Podjęto również świetne decyzje co do personelu klubu. Zatrudniono Kloppa jako trenera, a dyrektorem sportowym został Michael Edwards. Wspólnie zebrali drużynę, która zdobyła Ligę Mistrzów oraz mistrzostwo Anglii po 30-letnim okresie posuchy. Był to dziewiętnasty tytuł mistrza kraju.
Co więcej uczcili jedną z największych ikon w historii klubu. Jedną z trybun nazwano imieniem Kenny'ego Dalglisha. Wsparli wizję Kloppa, inwestując w warty 50 milionów kompleks treningowy w Kirkby. Byli blisko społeczności pomagając LFC Foundation, która okazała się kluczowym źródłem pomocy dla radzących sobie gorzej osób w czasie pandemii.
Naraziwszy to dziedzictwo, Henry przekonywał, że chce spróbować odzyskać zaufanie fanów w najbliższych miesiącach oraz latach.
- Gdy ponad dekadę temu zdecydowaliśmy się zmierzyć z wyzwaniami jakie stały przed tym klubem w świecie piłki nożnej, marzyliśmy o tym samym co wy. Ciężko pracowaliśmy, aby osiągnąć te rzeczy. Nasza praca jednak nie jest zakończona. Mamy ogromną nadzieję, że zrozumiecie, że nawet, gdy podejmujemy błędy, staramy się działać w dobrym interesie klubu. W ramach jeden z tych prób, zawiodłem was - przekazywał właściciel.
- Ponownie, przepraszam. Wyłącznie ja jestem odpowiedzialny za ten niepotrzebny zamęt, który miał miejsce w ostatnich kilku dniach. Nigdy o tym nie zapomnę. Pokazuje to jaka jest siła kibiców. Zawsze ją będziecie posiadać.
W międzyczasie Jamie Carragher nawoływał FSG do sprzedaży klubu.
- Myśląc o obecnej sytuacji, nie widzę, aby właściciele Liverpoolu mogli dalej kontynuować swoją pracę. W ich sytuacji najlepszym wyjściem byłoby znaleźć nowego kupca. Uważam, że odtąd ciężko będzie im nawiązać jakąkolwiek pozytywną relację z fanami klubu - mówił Carra w telewizji Sky Sports.
Z pewnością wielu fanów zgodzi się ze słowami byłego zawodnika. Nie ma jednak mowy o tym, aby Henry nabił się na własny miecz. Przede wszystkim, wobec pandemicznej rzeczywistości, na świecie nie ma wielu osób, które miałby wolne 3 miliardy funtów, aby przetestować determinację obecnego właściciela.
Zresztą, czy są jakieś lepsze opcje? Pieniądze z interesów związanych z Zatoką Perską? Pieniądze z ropy? W okolicy nie ma raczej zbyt wielu życzliwych miliarderów.
Nie ulega wątpliwości, że na ten moment Henry nie osobą mile widzianą na Anfield. Wiadomo zresztą, że Amerykanin był rzadkim gościem. Jego ostatnia wizyta miała miejsce w styczniu 2020 roku, podczas wygranego meczu z Manchesterem United. Jeden z prezesów FSG, Mike Gordon jest odpowiedzialny za tego typu kwestie.
Pewne jest to, że Klopp zostanie na swoim stanowisku, nawet mimo faktu, że został pominięty przez Henry'ego. Jego relacja z zawodnikami oraz kibicami jest wyjątkowo mocna. Piłkarze inkorporują swój gniew w kolektywną siłę, starając się odkuć po odpadnięciu z Ligi Mistrzów oraz innych problemach z aktualnego sezonu. Kibice staną za Kloppem.
Jeśli Henry mówił prawdę o chęci odbudowy spalonych mostów, musi się zmienić. Musi pokładać większą wiarę i zaufanie w tych, którzy mają odpowiednią wiedzę oraz tych, którzy żyją i pracują w tym mieście. To właśnie w tych ludziach płynie liverpoolska krew.
Jeżeli naprawdę zależy mu na kibicach, musi mieć pewność, że podjęty został dialog z konkretnymi grupami fanów, a przed ważnymi decyzjami, będą one miały prawo do wrażenia swojego stanowiska.
Rzecz można ująć w prostych słowach. Henry musi zacząć słuchać znacznie częściej. Zrobić to co przyrzekł pięć lat temu.
James Pearce
Komentarze (19)
Klubu na razie raczej nikt nie kupi, jeśli już to szejkowie albo Chińczycy- czy to nam by wyszło na dobre?
Jak było w kultowym filmie - po co szukać nowego wroga, skoro pod ręką jest stary, wyhodowany na własnej krwi :)
Wziąć się za klub, przepracować odpowiednio lato na rynku(żadnych Mbappów i Haalandów).
Odpowiednie ruchy sportowo jak i finansowo, dzięki temu dzisiaj nie toniemy w kryzysie jak Hiszpania i Włochy.
Następnie odbudować relacje z kibicami, to najważniejszy aspekt, ponieważ to my napędzały gospodarkę piłki nożnej.
Aha, i teraz stać się twarzą, ale komisji patrzącej na ręce UEFA bo tam również jest nie mały smród, jednym słowem, DO ROBOTY!
Pierwsi kupują taki klub dla prestiżu. Dla pokazania że ich stać i ze oni są "lepsi" nich ich inni kuzyni z rodziny królewskiej itp.
Natomiast w Azji robienie biznesów kompletnie różni się od tego co znamy w "cywilizowanych krajach". Posiadanie dużej "inwestycji" w Europie, zapewnia ich konsorcjum (bo zazwyczaj jest to jakaś spółka/konsorcjum, zwłaszcza w Chinach), nie tylko prestiż, ale też wiarygodnosc finansową. W końcu przeciez nikt normalny nie zainwestuje miliardów w jakąś fanaberię typu sport, gdy nie ma ogromnego zaplecza i finansowego bezpieczeństwa, prawda? W Azji firma może być największa na świecie finansową piramidą i wydmuszką, ale jeżeli posiada znany europejski klub, to ma ogromnie większe szansę na wygranie jakiegoś przetargu niż konkurent nie mogący się pochwalić taką własnością.
Świetna infrastruktura, brak długów, rosnące przychody, mocny skład, świetne zarządzanie i jeden z najlepszych managerów na świecie... Come On! lepiej nie będzie !