Borussia/Liverpool. O podobieństwach w kryzysie
Borussia Dortmund wygrała Bundesligę za panowania Jürgena Kloppa dwukrotnie w 2011 oraz 2012 roku. W 2013 roku, tuż przed nadciągającym upadkiem, zapewniła sobie miejsce w finale Ligi Mistrzów. Nasuwa się pytanie – czy coś podobnego dzieje się teraz w Liverpoolu?
Prawie dekadę temu, Borussia Kloppa przeszła drogę od mistrzów Niemiec i jednej z najgroźniejszych drużyn w Europie, do drużyny z trudem wygrywającym pojedynczy mecz. Wówczas siedmoletni okres pracy niemieckiego trenera dobiegł końca.
Wchodząc w sezon 2014/15, Dortmund miał być głównym rywalem Bayernu Monachium Pepa Guardioli. Potyczki obu zespołów (oraz trenerów) cieszyły się podobną renomą co mecze między Liverpoolem, a Manchesterem City w ostatnich latach. Były to spotkania na wysokim poziomie, pełne zaciętej rywalizacji.
Gdy zarząd klubu z Zagłębia Ruhry zdecydował się w październiku 2013 roku, przedłużyć kontrakt z Kloppem – czy ktoś już wyłapuje podobieństwo? – na Westfalenstadion panowały ogromne nadzieję, że uda się powtórzyć sukcesy z 2011 oraz 2012.
Wówczas przed klubem stało jednak poważne wyzwanie – miał spróbować ponownie rzucić wyzwanie Bayernowi, tym razem bez jednego z najważniejszych architektów sukcesu Borussi – Roberta Lewandowskiego, który tamtego lata przeniósł się na Allianz Arenę.
Podobnie jak w przypadku odejścia Sadio Mané z Liverpoolu do Monachium, Klopp starał się przekonać gwiazdę zespołu do pozostania w klubie. To się jednak nieudało, a odejście kluczowego napastnika pozostawiło ogromną dziurę do uzupełnienia w kolejnym sezonie.
Podobnie jak w przypadku, gdy Liverpool pokonał City, zdobywając Tarczę Wspólnoty w lipcu, tak w Dortmundzie nie było oczywistych oznak nadciągającego kryzysu. Wówczas, w sierpniu 2014 roku, Borussia wygrała 2:0 z Bayernem w meczu o Superpuchar Niemiec.
To w końcu była ta sama drużyna, która rok wcześniej przegrała finał Ligi Mistrzów z Bayernem. I to tylko dzięki bramce Arjena Robbena w ostatniej minucie spotkania. Choć patrząc teraz z perspektywy czasu, była to także starzejąca się ekipa. Ta sama, która pod wodzą Kloppa przez ostatnie sześć lat dominowała.
Żadna z tych rzeczy nie wyjaśnia jednak w jaki sposób drużyna przeszła od bycia największych kontenderem dla Bayernu w walce o mistrzostwo, do ekipy, która kilka miesięcy później miała na swoim koncie zaledwie 11 punktów po dwunastu meczach w sezonie ligowym. A w tym straszną passę pięciu porażek z rzędu, która przyczyniła się do tego, że Borussia w listopadzie wylądowała w strefie spadkowej.
To był najgorszy początek sezonu rozgrywkowego jaki zanotowała Borussia. Klopp reagował na to wściekłością oraz oszołomieniem:
- To brutalna, zjebana i szalona sytuacja - mówił wtedy.
I ponownie jak w przypadku obecnego sezonu klubu z Anfield, beznadziejna forma ligowa Dortmundu, jakoby nie wpływała na występy w Lidze Mistrzów. Borussia znalazła się wówczas na szczycie ciężko zapowiadającej się grupy w elitarnych rozgrywkach, a po każdym kolejnym zwycięstwie pojawiały się stwierdzenia, że nastąpił swojego rodzaju przełom.
Peter Krawietz, zaufany porucznik Kloppa, w książce Rafy Honigsteina pod tytułem Klopp: Bring the Noise, wspomina: "W Lidze Mistrzów poszło nam okej, zakwalifikowaliśmy się do fazy pucharowej. Zaczęliśmy się zastanawiać czy nie brakuje nam wówczas odpowiedniego nastawienia do meczów ligowych. Byliśmy w spirali, kręciliśmy się w kółko i szliśmy na dół. Nie udało nam się z tego wydostać".
W fatalnych rezultatach osiąganych przez Borussię z pewnością nie pomagały zmagania Ciro Immobile z formą. Człowiek, sprowadzony w miejsce Lewego, miał problemy z dostosowaniem się do życia w Zagłębiu Ruhry. Wtedy poraz pierwszy za kadencji Kloppa zakwestionowano kwestie finansowe.
Jednakże, podobnie jak w przypadku the Reds, problemy BvB sięgały znacznie głębiej niż odejście jednego kluczowego zawodnika.
Dortmund cierpiał z powodu kontuzji kluczowych zawodników, co Klopp nazwał wówczas "najgorszym kryzysem z kontuzjami w historii piłki nożnej". Niemiecki trener miał ograniczone możliwości do rotowania ze składem. Dodatkowo napięty terminarz doprowadził do znacznie mniejszej ilości czasu spędzanego na boisku treningowym, na którym można było rozwiązać potencjalne problemy. Błędne koło.
Klopp odrzucał sugestie prasy, jakoby gegenpressing, który tak skutecznie służył ekipie w Westfalii przez kilka lat, ostatecznie przyczynił się do wypalenia i plagi kontuzji wśród jego piłkarzy. "To nędzne pytania, Bayern także ma kontuzje, mają jednak większe możliwości do załatania luk", odpowiadał wówczas Niemiec.
Problemem nie była jednak wydłużająca się lista kontuzjowanych, ale także fakt, że Dortmundowi coraz gorzej szło w starciach ze ekipami, które na Signal Iduna Park grały z nisko ustawioną obroną i nastawione były na "grę zrywami".
Rutyna drużyny Kloppa wyglądała następująco: Borussia dominowała w meczach, tworząc liczne sytuacje podbramkowe tylko po to, aby je zmarnować. Następnie przegrywali mecz przez bramkę straconą z kontrataku.
- Przegrywaliśmy mecze w dokładnie ten sam sposób. Byliśmy niezwykle podatni na kontrataki. Graliśmy mecze, w którym mieliśmy duże posiadanie piłki, tworzyliśmy dobre szanse, ale przegrywaliśmy 1:0 lub 2:0 z powodu kilku kontrataków - wspominał Krawietz.
Dokładnie to samo ma miejsce w obecnym Liverpoolu. Niemiec szybko odrzucił wówczas opinię, że reszta ligi rozpracowała jego system, mówiąc: "Nie szukam zaczepki, więc odpowiem nawet na głupie pytania. Jeśli mówisz, że ktoś "przejrzał nasz system", to co to mówi o pracy trenerów rywali przez ostatnie kilka lat? Wcześniej nie byli w stanie zobaczyć na czym polega nasza gra?".
Tak czy inaczej, wymowne były gesty Kloppa, który beształ nie tylko dziennikarzy na konferencjach prasowych, ale także sędziów i ich asystentów. Doprowadzało to do wysokich kar i czerwonych kartek – obie te rzeczy zobaczyliśmy także w bieżącym sezonie.
- Czasem nie poznaję siebie stojącego przy linii boiska - mówił Klopp po szczególnie wybuchowej reakcji i wyładowaniu emocji, na pomocniku sędziego, podczas meczu w Neapolu. Doprowadziło to wówczas do odesłania go z ławki.
Borussia na półmetku sezonu wciąż tkwiła w strefie spadkowej. Jedynie różnica bramkowa trzymała ją z daleka od dna tabeli.
Przerwa zimowa w połowie sezonu, przyszła w odpowiednim momencie dla Kloppa i jego zmordowanych zawodników. Tamta sytuacja była zgoła odmienna od tego, co zobaczyliśmy w przypadku Liverpoolu, który miał przerwę ze względu na trwające Mistrzostwa Świata.
- Mieliśmy wreszcie szansę na regenerację i przećwiczenie kilku rzeczy, bez presji grania konkurencyjnego meczu. Było jasne, że przy odrobinie odpoczynku dla nóg i głów, będziemy w stanie to wszystko poukładać, że drużyna ponownie zacznie funkcjonować - mówił Krawietz.
Tak też się stało. Gdy sezon ligowy został wznowiony po sześciotygodniowej przerwie, Borussia powoli zaczęła się piąć w górę tabeli.
Przez pewien czas wierzono nawet, że Dortmund zdoła awansować do Ligi Mistrzów. Zakończyli jednak sezon na siódmym miejscu i kwalifikacjach do trzeciej rundy meczów o grę w Lidze Europy.
Ostatecznie jednak fatalna porażka 3:0 z Juventusem w 1/8 finałów Ligi Mistrzów, przekonała Kloppa, że jego czas w klubie dobiegł końca. Szokujące ogłoszenie rozstania z niemieckim trenerem pojawiło się miesiąc później. Dortmund był na kolanach, tracił do liderującego Bayernu 37 punktów.
Wszystko to stało się zaledwie 18 miesięcy po tym, jak Klopp przystał na przedłużenie kontraktu o dwa lata. Miał on zatrzymać Niemca na Westfalenstadion do 2018 roku. Zauważmy, że jeszcze niecałe dwa lata wcześniej jego drużyna grała w finale Ligi Mistrzów. Jest to przypomnienie dla kibiców Liverpoolu o tym, jak szybko może zmienić się sytuacja w tym sporcie.
Sam Klopp w zeszłym miesiącu odrzucał konotacje jakoby to samo działo się obecnie w Liverpoolu.
- Siedem lat. Doszliśmy wtedy do sytuacji, w której nieustannie kupowano naszych zawodników. Tam do wykonania była naprawdę cholernie trudna praca, cały czas robiliśmy dwa kroki do tyłu. To było intensywne i wyczerpujące. Z tego powodu powiedziałem, że musimy to zakończyć. Ale nie chodziło o braki w pokładach energii - mówił Klopp.
- Także tutaj nie mam problemu z motywacją. Sytuacja jest zupełnie inna. Rozumiem dlaczego podjąłem decyzję o odejściu siedem lat temu. Teraz także jesteśmy w trudnym położeniu i ludzie widzą podobieństwa. Ale jeśli dłużej o tym pomyślimy, zdamy sobie sprawę, że to co dzieje się teraz, jest zupełnie odmienne - dodawał Niemiec.
Gdyby jednak w maju 2012 ktoś powiedział kibicom Borussi Dortmund, że człowiek, który właśnie poprowadził ich do zdobycia ligowego mistrzostwa (drugiego z rzędu) i pucharowego dubletu, w ciągu najbliższych trzech lat opuści klub... Cóż, ten człowiek zostałby srogo wyśmiany.
Richard Morgan
Komentarze (18)
Moze i to nawet szybko przyjsc moment,brak pucharow w tym sezonie a pozniej fatalny start w nastepnej kampanii itd, ze wlasciciele(obojetnie jacy) zrewiduja swoj poglad i.......
Nikt(wyjatkow jako "gumozuj" czy Arsene nie licze) nie jest wiecznie "przyspawany" do danego trenerskiego stolka-ot zycie!