Alexander-Arnold ryzykuje swoje dziedzictwo?
Podczas gdy Liverpool wkracza w drugą przerwę reprezentacyjną w sezonie, a przyszłość Trenta Alexandra-Arnolda wciąż wisi na włosku, Aaron Cutler pyta, czy jego odejście za darmo zepsułoby jego dziedzictwo.
Liverpool jest na szczycie tabeli przed drugą przerwą reprezentacyjną w sezonie. Arne Slot nie mógł sobie życzyć lepszego początku swoich rządów. Pomijając jedną wpadkę z Nottingham Forest, okazało się, że to najbardziej płynne przejście.
Jednak przy całym pozytywnym nastawieniu na boisku, niepewność poza nim służy ograniczeniu optymizmu.
Odnowienia kontraktów, a raczej ich brak, to widmo wiszące nad klubem w przededniu przełomowego okresu. Co więcej, widmo to staje się coraz większe, biorąc pod uwagę, że zainteresowani mogą rozpocząć negocjacje z rywalami już w styczniu.
Fakt, że do tego doszło, źle świadczy o osobach zarządzających klubem.
Z pewnością można znaleźć czynniki łagodzące, między innymi zmiany menedżera i dyrektora sportowego, ale ryzykowanie utraty trzech z czterech naprawdę światowej klasy graczy jednego lata jest zaniedbaniem obowiązków. Uznanie tego scenariusza jako coś innego niż katastrofa będzie trudnym zadaniem.
Podczas gdy kibice nie są wtajemniczeni w prywatne dyskusje, dwóch z trzech graczy, o których mowa, przynajmniej zasygnalizowało chęć pozostania na Anfield. Oczywiście publiczne oświadczenia tego rodzaju mogą same w sobie stanowić taktykę negocjacyjną, ale biorąc pod uwagę osobowości Virgila van Dijka i Mo Salaha, chciałoby się wierzyć, że ich intencje są szczere.
Pozostaje jeszcze Trent Alexander-Arnold. Patrząc z zewnątrz, jego długoterminowa przyszłość wydaje się najbardziej niepewna, a biorąc pod uwagę jego korzenie, najbardziej kontrowersyjna.
Oceniany według innych standardów
Słusznie czy nie, od lokalnych zawodników, zwłaszcza tych, którzy ukończyli akademię, wymaga się lojalności.
Gdyby Van Dijk lub Salah opuścili Liverpool latem przyszłego roku, byłoby to godne pożałowania, ale nadal byłyby to miłe pożegnania. Gdyby Trent poszedł w ich ślady, ryzykowałby spalenie mostów i jest to dylemat, z którym z pewnością się liczy.
Nasuwają się oczywiste porównania do Stevena Gerrarda, który unikał wielu transferów, by scementować swoje dziedzictwo w klubie i w mieście. Jednak inny Scouser wcześniej obrał kurs z dala od Anfield.
Steve McManaman udowodnił, że istnieje życie po Liverpoolu i można zdobywać trofea. Jednym z niewielu komentarzy, jakie Trent wygłosił w związku ze swoim kontraktowym „sporem”, jest znaczenie trofeów.
Podpisanie kontraktu z Realem Madryt gwarantuje wejście na bal zwycięzców, ale w jego przypadku jest to cena za wstęp - nie musi szukać dalej niż McManaman jako przestrogi.
Młodsi fani mogą nie doceniać tego, jak dobrym graczem był „Macca”. Wątpliwe wpadki i komentarze (Sloberszlai?) sprawiają, że w mediach społecznościowych jest on nieco żartobliwą postacią. Na boisku był jednak kimś innym.
Punkt podparcia drużyny Roya Evansa w latach 90-tych, zapewnił kreatywność, która uczyniła ją jedną z najsilniejszych drużyn tamtej ery. W ciągu dziewięciu lat asystował przy 85 bramkach, co plasuje go w pierwszej dziesiątce najbardziej kreatywnych graczy w historii klubu - i wciąż znajduje się powyżej Trenta.
Wystąpił również w dwóch wielkich finałach, pamiętnie strzelając oba gole w triumfie Pucharu Ligi w 1995 roku.
Jest legendą Liverpoolu tylko z nazwy, a to tylko dlatego, że ostatecznie nie przedłużył swojego kontraktu. Jego decyzja o odejściu za darmo zniszczyła jego dziedzictwo i reputację.
Chociaż nikt nie nazwałby McManamanna niepopularnym, zdecydowanie nie jest czczony. Bardziej prawdopodobne jest, że otrzyma małe brawa niż owację na stojąco.
Aby było jasne, raczej śpi spokojnie - zapewniają to dwa medale Ligi Mistrzów i La Liga - ale z pewnością musi odczuwać żal, że nie jest chwalony w taki sam sposób, jak jego wielki przyjaciel, Robbie Fowler.
Trent ma wiele do przemyślenia w nadchodzących tygodniach, ale dziedzictwo z pewnością będzie brane pod uwagę. Legendarny status jest w zasięgu ręki, ale podążanie inną ścieżką sprawi, że powrót do domu będzie nieco trudniejszy. Może odejść za darmo i nie zawracać sobie tym głowy.
Jest zastępcą kapitana, człowiekiem, wokół którego z pewnością zostałby zbudowany Liverpool Slota i kimś, komu poświęcono mural przed Anfield. Stoi na krawędzi realizacji wszystkiego, na co kiedykolwiek pracował, a jednak jasne światła Madrytu są jak lep na muchy.
Samozwańczy klub glamour może olśnić nawet najbardziej lojalnych graczy.
Pokusa ta wzrośnie jeszcze bardziej, gdy z ofertą zwróci się do niego jeden z najlepszych przyjaciół, Jude Bellingham.
Czy to sprawiedliwe, że obowiązuje go inny standard tylko ze względu na to, gdzie się urodził? Być może.
W każdej innej dziedzinie życia pracownik byłby zachęcany do zarabiania i osiągania więcej, zwłaszcza jeśli byłoby to w bardziej słonecznym klimacie, a tym bardziej, jeśli osiągnąłby każdy możliwy triumf w swoim obecnym miejscu pracy (coś, co Gerrardowi nigdy się nie udało).
Ale piłka nożna jest plemienna, a Liverpool jest wyjątkowy.
Za zamkniętymi drzwiami
Oświadczając, że zamierza poradzić sobie z sytuacją na osobności, Alexander-Arnold zyskał czas, ale niewiele. Z każdym mijającym tygodniem wśród fanów rośnie niepokój. Im dłużej trwa ten impas, tym większe prawdopodobieństwo niezadowolenia z trybun.
Jeśli w ciągu miesiąca nie zbliżymy się do przełomu, a standardy zespołu i zawodników spadną, istnieje prawdopodobieństwo, że nastroje się zmienią, Trent znajdzie się na linii ognia, a jego zaangażowanie zostanie zakwestionowane. Taka jest twarda rzeczywistość piłki nożnej.
Pogłoski tego rodzaju były już widoczne po jego reakcji na zmianę w meczu z Brentford. Podobnie jak doniesienia, choć z Hiszpanii, że nie odpowiedział na ostatnie propozycje Liverpoolu. Panuje nerwowość, która szybko może przerodzić się w złość.
Dominuje przekonanie, że Trent ma prawo się nie spieszyć, ale cierpliwość może się skończyć. Jesteśmy już w punkcie, w którym każdy jego ruch i wyraz twarzy są analizowane. Kończąca sezon kontuzja obecnego prawego obrońcy Realu Madryt, Daniego Carvajala, jeszcze bardziej zwiększyła niepokój.
Gdybyśmy dotarli do Wielkanocy bez potwierdzenia przedłużenia kontraktu, mógłby zostać wystawiony na próbę.
Ze strony Liverpoolu można mieć nadzieję, że klub przygotował odpowiednią ofertę dla zawodnika o takiej jakości. Ostatnie wypowiedzi Van Dijka i Salaha oznaczają, że nawet oni nie mogą być brani za pewnik, ale dyrektorzy będą świadomi, że z tej trójki Trent absolutnie musi zostać.
Utrata zawodnika o jego umiejętnościach w tym wieku i biorąc pod uwagę jego osobiste przywiązanie do klubu, byłaby ogromnym ciosem i nie mogłaby być postrzegana inaczej. Osłabiłoby to nie tylko drużynę, ale także naszą pozycję na światowej scenie.
Największe kluby zatrzymują swoich najlepszych zawodników. Stawka jest wysoka i obie strony mają wiele do stracenia.
Komentarze (18)
Ech, problemy pierwszego świata.
Ma prawo sam decydować o swoim życiu. Do klubu należy zadanie, by go przekonać do pozostania w projekcie.
Niezależnie, czy odejdzie, czy nie, nikt chyba nie ma wątpliwości, że nosi Liverpool w sercu...
Topowy piłkarz, który wielokrotnie deklaruje miłość do swojego klubu (którego jest wychowankiem), którego jest vicekapitanem, jednym z liderów szatni, powinien odejść tylko w jednym przypadku... kiedy klub potrzebuje pieniędzy na spłatę bieżących zobowiązań i właśnie wpłynęła absurdalnie wysoka oferta za niego (była taka historia w przypadku C. Pujola z Barcelony, jednak ostatecznie klub się nie zdecydował, a Carles oświadczył wtedy, że dla dobra klubu może ją przyjąć !). Tyle w temacie.
Status ikony mozna uzyskać tylko u lokalnnych fanów, nigdzie indziej. A real tak nie robi. Tam to jak fabryka gwaizdek