Historia rywalizacji Liverpoolu z Forest
Można wybaczyć kibicom Nottingham Forest i Liverpoolu, jeśli w tym tygodniu pojawią się na City Ground ubrani w dzwony, koszulki bez rękawów i nucąc ścieżkę dźwiękową z "Gorączki sobotniej nocy".
Na szczycie angielskiego futbolu ponownie zawitał rok 1978 - wizyta Liverpoolu w Nottingham przywraca do żywych rywalizację, w której zespoły prowadzone przez Boba Paisleya i Briana Clougha potrafiły zapewnić kibicom cztery lata epickich pojedynków piłkarskich.
Od czasu awansu Clougha z Forest do dawnej First Division w 1977 roku aż do 1981, starcia pomiędzy Forest a Liverpoolem były symbolem tamtej ery, a Puchar Europy na zmianę wznosiły takie legendy jak Emlyn Hughes, Phil Thompson i John McGovern.
Liverpool, uznawany za futbolową potęgę Europy do czasu, gdy Clough zaburzył tę dominację, wygrał jedynie trzy z pierwszych piętnastu meczów przeciwko Forest. Drużyna Paisleya, w której skład wchodzili m.in. Kenny Dalglish, Graeme Souness i Steve Heighway, zdobyła zaledwie trzy bramki w pierwszych dziesięciu spotkaniach z tym rywalem.
- Forest stało się cierniem w naszej koronie, a rywalizacja z nimi szybko przerodziła się w jedną z największych - wspomina Thompson, opisując, jak początkowa fascynacja wschodzącą siłą z East Midlands przerodziła się w pełne uznanie dla ich prawdziwego zagrożenia.
- Przez kilka dobrych lat wydawało się, że mieli na nas sposób.
Legendarny były kapitan Forest, McGovern, przypomina sobie, jak ambicje Clougha sprawiły, że nowicjusze nie mieli żadnych oporów, by próbować zdetronizować wielki Liverpool.
- Liverpool był punktem odniesienia - mówi McGovern.
- Jeśli udało się wtedy zremisować na Anfield, było to traktowane jak zwycięstwo, ale my byliśmy wyjątkową drużyną.
Thompson przyznaje, że podziwiał konsekwencję Forest, choć jednocześnie był przekonany, że siła ognia Liverpoolu okaże się decydująca, gdy przyjdzie im zmierzyć się z mistrzami Anglii i Europy.
- Weszli z drugiej ligi z perfekcyjnie zorganizowaną defensywą - wspomina Phil Thompson.
- Obserwowałem ich i próbowałem zrozumieć, czy to był świetny futbol defensywny, czy nastawiony na kontrataki. To było jedno i drugie. Mieli dwóch środkowych obrońców, Kenny’ego Burnsa i Larry’ego Lloyda, którzy byli znani z braku szybkości, ale doskonale bronili własnego pola karnego. Do tego mieli też świetnych profesjonalistów, takich jak Martin O’Neill i John McGovern, którzy tworzyli fantastyczny zespół.
- Mieli też jednak Petera Withe’a i Johna Robertsona, którzy potrafili strzelić gola i, o Boże, jak oni umieli bronić. Wiedzieli, jak przetrwać trudne momenty. Gdy patrzyłeś na ich wyniki, myślałeś: "Wow, co tu się dzieje?". W głębi duszy zawsze myśleliśmy jednak, że jesteśmy lepsi i pokażemy to, gdy się z nimi zmierzymy.
Pewność siebie Liverpoolu na Anfield została podkopana, gdy Forest natychmiast po awansie zdobyło mistrzostwo. Remisy z Liverpoolem w grudniu 1977 i maju 1978 sprawiły, że zespół Paisleya stracił dystans do rywali. Psychologia Clougha gwarantowała, że jego drużyna nigdy nie czuła się gorsza.
- Nigdy nie było tak, że graliśmy przeciwko komuś i nie byliśmy pewni siebie - mówi McGovern.
- Cloughie nigdy nie rozmawiał o rywalach. Zawsze mówił, że to oni martwią się nami. Ty skup się na swojej pracy, a oni niech się martwią.
Choć niespodziewanie Forest zdobyło tytuł mistrzowski, to dopiero kontrowersje w finale Pucharu Ligi z 1978 roku sprawiły, że rywalizacja między zespołami nabrała rumieńców. W Liverpoolu nazwisko sędziego Pata Partridge’a do dziś budzi złe skojarzenia.
- Nasza rywalizacja była jeszcze w powijakach, gdy doszło do finału Pucharu Ligi. Pomimo naszych sukcesów, nigdy wcześniej go nie wygraliśmy i chcieliśmy to zmienić - wspomina Thompson.
- Powinniśmy byli wygrać pierwszy mecz na Wembley, ale skończyło się 0:0. Dominowaliśmy, ale Chris Woods, który zastępował Petera Shiltona, rozegrał dwa fenomenalne spotkania.
Po kontrowersyjnym nieuznaniu gola Terry’ego McDermotta, o wyniku powtórki na Old Trafford zdecydował budzący kontrowersje rzut karny. Faul Thompsona na Johnie O’Hare miał miejsce wyraźnie poza polem karnym (co widać na obrazku poniżej).
- Wymyśliłem wtedy określenie na to, co zrobiłem - nazwałem to "profesjonalnym faulem". Nie było wtedy czerwonych kartek, więc po prostu zahaczyłem jego pięty, żeby przerwać akcję. To nie było nawet na łuku pola karnego, a co dopiero w szesnastce - mówi Thompson, który nawet 47 lat później wciąż czuje się niesprawiedliwie potraktowany.
- Dziś mówiłoby się o VAR, ale jakim cudem dwóch sędziów - linowy i Pat Partridge - nie zauważyło, jak daleko poza polem karnym to było? Nie wiem. Bolała nas ta porażka. Zaraz po meczu wybuchłem w telewizji, bo reporterzy weszli do szatni, by robić wywiady. Zapytałem: "Czy to było poza polem karnym?", a oni powiedzieli, że zdecydowanie tak. Więc odparłem: "Dobra, to wchodzę!"
- Oczywiście wyładowałem się na Patcie Partridge’u. Ian Callaghan, który zagrał 857 meczów dla Liverpoolu, dostał tego wieczoru jedyną żółtą kartkę w swojej karierze. Do dziś obwinia mnie za tamto wydarzenie.
Pięć miesięcy później stawka była jeszcze większa, gdy losowanie UEFA zestawiło ze sobą Nottingham Forest i Liverpool już w pierwszej rundzie Pucharu Europy 1978/79.
- Ponieważ Forest nigdy wcześniej nie grało w Europie, nie było rozstawień, które mogłyby nas od siebie oddzielić - i oto trafiamy na siebie - wspomina Phil Thompson.
- W poprzednich latach pierwsza runda była jak wolny los. Graliśmy z mistrzami Finlandii albo lecieliśmy do jakichś europejskich zakątków. Tym razem jednak drużyna mistrza Europy miała zagrać przeciwko mistrzowi Anglii. Ogromne wydarzenie. Wtedy wiedzieliśmy już, jak dobrzy są.
Całe nasze europejskie doświadczenie zawiodło tamtej nocy
- Wiedzieliśmy, jak osiągać korzystne wyniki w Europie. Nie panikowaliśmy, gdy przegrywaliśmy 0:1 w pierwszym meczu, bo zawsze wiedzieliśmy, że w dwumeczu mamy mnóstwo czasu, żeby odrobić stratę. Jednak wtedy na City Ground, to był jedyny raz w tamtych latach, gdy w meczu wyjazdowym w Europie całkowicie straciliśmy głowę. Ciągle myśleliśmy o tym meczu jak o spotkaniu ligowym, a nie europejskim. Kiedy straciliśmy bramkę, desperacko chcieliśmy wyrównać i zaczęliśmy gonić wynik. W końcówce straciliśmy drugą bramkę.
- Po meczu siedzieliśmy wszyscy i myśleliśmy: "Dlaczego to zrobiliśmy?". Całe nasze doświadczenie, klasa i znajomość europejskich rozgrywek opuściły nas tamtej jednej nocy.
Rewanż na Anfield zakończył się wynikiem 0:0. Zawodnicy Forest, zmotywowani do granic przez Briana Clougha, wiedzieli, że jeśli pokonają tę przeszkodę, nie będzie w Europie bardziej wymagającego rywala.
- Często mierzyłem się z Graeme’em Sounessem i to były ekscytujące pojedynki - wspomina John McGovern.
- Musiałeś być maksymalnie skoncentrowany. Nie było sensu podchodzić do tych meczów na pół gwizdka. One były pełne intensywności i każdy dawał z siebie wszystko.
Forest zapisało się na kartach historii, zdobywając dwa Puchary Europy z rzędu, dołączając je do mistrzostwa Anglii i dwóch Pucharów Ligi zdobytych w tamtej erze na City Ground.
Na początku lat 80' Liverpool powrócił na szczyt, odbierając Forest Puchar Europy i w końcu zdobywając Puchar Ligi w 1981 roku. Od tego momentu Liverpool przegrał z Forest tylko dwa razy w ciągu kolejnych dziesięciu lat.
Phil Thompson wspomina tamtą erę jako okres wzajemnego szacunku, a nie jednej z najbardziej wrogich rywalizacji w historii angielskiego futbolu.
- Wiedziałem, jak bardzo chłopaki z Forest uwielbiają Cloughie’ego, słyszałem to podczas zgrupowań reprezentacji Anglii i sam doświadczyłem trochę jego umiejętności zarządzania ludźmi - mówi Phil Thompson.
- Pamiętam mecz na City Ground, kiedy miałem poważny uraz kostki, który wymagał szycia. Leżałem na stole zabiegowym w kiepskim stanie, a lekarz pracował nad moją kostką, zszywając skórę. Cloughie wpadł do pomieszczenia, zobaczył, co się dzieje i zaczął mówić mi, jak świetnym jestem piłkarzem. Po prostu mówił i mówił, a później dotarło do mnie, że odciągał moją uwagę od bólu. Zyskał wtedy w moich oczach.
- Rywalizowaliśmy z nim w tamtym czasie, ale on naprawdę chronił swoich zawodników i klub, robiąc wszystko, by zdjąć presję ze swoich piłkarzy - to esencja wielkiego menedżera.
Widok tabeli ligowej przywołuje dawne wspomnienia
Dodatkowej pikanterii dzisiejszej rywalizacji nadaje fakt, że współczesny Liverpool jest prowadzony przez Arne Slota, o którym od początku mówi się, że to "nowoczesny Paisley", a znakomita obrona i błyskawiczne kontrataki Nottingham Forest Nuno Espírito Santo przywodzą na myśl styl wprost z podręcznika Clougha.
- Patrzenie na tabelę ligową przywołuje te wszystkie wspomnienia i rywali, z którymi się grało - mówi John McGovern.
- To dla wszystkich niespodzianka, że wciąż jesteśmy tak wysoko i tu wielkie uznanie należy się menedżerowi. My nigdy nie wygraliśmy na Anfield, więc pod tym względem ta drużyna już jest od nas lepsza.
Phil Thompson również czuje sympatię do swoich dawnych rywali. Nawet dziś na trybunie The Kop słychać pieśń, w której obok Evertonu i Manchesteru United wspominane jest Nottingham Forest jako jeden z największych rywali Liverpoolu. Korzenie tej rywalizacji sięgają właśnie tamtych niezapomnianych meczów.
- Miło widzieć Forest tak wysoko. City Ground to prawdziwie angielski stadion - mówi Thompson.
- Niewiele się tam zmieniło przez lata. W swoich najlepszych momentach to zawsze obiekt, na który nikt nie chce jechać po punkty. Wtorkowy mecz z pewnością będzie trudny dla Liverpoolu.
Chris Bascombe, John Percy
Komentarze (1)