Opinie prasy po zwycięstwie z City
Liverpool powiększył swoją przewagę na szczycie tabeli Premier League nad Arsenalem do 11 punktów po niedzielnym zwycięstwie 2:0 nad Manchesterem City. Bramki Mohameda Salaha i Dominika Szoboszlaia zapewniły The Reds pierwszą ligową wygraną na Etihad od dekady, a jednocześnie przybliżyły ich do zdobycia 20. mistrzowskiego tytułu.
Jak zawsze, Liverpool Echo było obecne w Manchesterze, by dostarczyć kibicom kompleksową relację z meczu – od analiz, ocen zawodników, aż po bloga na żywo. Swoje spojrzenie na hitowe starcie przedstawili również dziennikarze brytyjskich mediów. Oto, jak ocenili wydarzenia na Etihad, gdzie podopieczni Arne Slota wywalczyli największą przewagę na szczycie tabeli od czasu zdobycia mistrzostwa pięć lat temu.
Paul Joyce z The Times pisze:
Niezależnie od tego, ile w tym sezonie ubyło z rywalizacji pomiędzy Manchesterem City a Liverpoolem – czy to napięcia, czy iskrzenia znanego z wcześniejszych starć – jedno pozostaje niezmienne: ten mecz nadal ma ogromny wpływ na losy tytułu.
Nie mogło być lepszego miejsca na pokaz siły Liverpoolu niż stadion mistrzów Anglii. Występ The Reds był wyraźnym sygnałem – zamierzają strącić City z tronu. Koronacja wydaje się już tylko kwestią czasu.
"Oddajcie go, oddajcie go!" – skandowali kibice gości na niemal opustoszałym już Etihad Stadium, mając na myśli tytuł mistrzowski. Potem dołożyli jeszcze bardziej wymowne: "Wygramy ligę!".
To było bezlitosne starcie – Liverpool był bezwzględny, a City bezradne. Pierwsza od dziesięciu lat ligowa wygrana na Etihad sprawiła, że zespół Arne Slota odskoczył na 11 punktów. Mikel Arteta i jego Arsenal mieli już dość kiepski weekend, ale ten wynik jeszcze bardziej pogłębił ich problemy.
Spośród jedenastu meczów, jakie Liverpoolowi pozostały do końca sezonu, aż siedem odbędzie się na Anfield – to spory atut. Jednak kluczowe jest coś innego: The Reds wciąż pozostają niepokonani na wyjazdach w Premier League, co tylko podkreśla skalę przewagi, jaką wypracowali.
Na łamach Daily Mail Ian Ladyman pisze:
Na pięć minut przed końcem tego, co może okazać się kluczowym zwycięstwem nad Manchesterem City, Mohamed Salah po raz kolejny ruszył w pogoń za piłką na prawej flance. Kiedy nie udało mu się jej dopaść, odwrócił się z irytacją.
Arne Slot natychmiast dał mu znak, by zawrócił i doskoczył do Rúbena Diasa. Salah nie wahał się ani chwili – wykonał polecenie. To właśnie dzięki takiej dyscyplinie, hartowi ducha i nieustannej pracy Liverpool odniósł być może najważniejsze zwycięstwo w tym sezonie. W pierwszym roku Slot wprowadził do Premier League wiele imponujących elementów. Teraz możemy dodać do tej listy również umiejętność wygrywania nie będąc przy piłce.
Liverpool pokonał swojego największego rywala ostatnich lat, mając zaledwie 34% posiadania piłki. Liczba przebiegniętych kilometrów, wygranych pojedynków, skutecznych odbiorów i doskoków pressingowych mówi wszystko o zbiorowej determinacji tego zespołu.
Salah dziś uosabia to wszystko w sposób, jakiego wcześniej u niego nie widzieliśmy. Egipcjanin od dawna jest wybitnym strzelcem, postrachem najlepszych defensyw świata. Jednak ostatnio stał się kimś więcej. Teraz jest piłkarzem kompletnym – 32-latek jest napędzany czystą wolą zwyciężania, potrzebą odkupienia tego, co umknęło mu przez osiem sezonów na Anfield.
Może brzmieć to dziwnie w odniesieniu do piłkarza, który wygrał wszystko, co można wygrać w futbolu klubowym. Jednak jego słowa po tym meczu były wymowne. "Potrzebujemy kolejnego tytułu" – powiedział Salah. "Ja i inni liderzy tej drużyny potrzebujemy kolejnego tytułu".
Jak widać, ból nie jest wpisany w CV żadnego sportowca, jednak często można wyczytać go między wierszami. A w przypadku Salaha, choć jego lata na Anfield obfitowały w medale i trofea, nie brakowało też gorzkich momentów.
Barney Ronay z The Guardian również poświęca wiele miejsca Salahowi, pisząc:
Od sierpnia aż po schyłek zimy Salah gra jakby otoczony świetlistą aurą. Być może z czasem ten sezon będzie postrzegany jako jego imperialna faza i w przyszłości będziemy mówić o Salahu jako o piłkarzu w perfekcyjnej formie, grającym w zespole idealnie dostosowanym do jego zabójczej skuteczności.
W pierwszej połowie meczu z City Egipcjanin wykonał trzy zagrania najwyższej klasy.
Pierwszym z nich było zdobycie bramki otwierającej wynik meczu. Po rzucie rożnym rozegranym płasko na krótki słupek Dominik Szoboszlai z pierwszej piłki zgrał futbolówkę do niekrytego Salaha, znajdującego się w okolicach punktu jedenastego metra. Egipcjanin oddał natychmiastowy, mocny i precyzyjny strzał, który – po rykoszecie – wpadł do siatki obok bezradnego Edersona.
Drugim zagraniem najwyższej klasy był moment absolutnej magii i zarazem początek drugiego gola dla Liverpoolu. Salah przejął piłkę po lewej stronie, podczas gdy piłkarze City wyglądali, jakby nagle się rozpłynęli – jakby byli przytłoczeni samą jego obecnością, niemal bojąc się spojrzeć bezpośrednio na to, co się dzieje.
I wtedy Salah wyczarował coś niezwykłego – kapitalne, delikatne podanie zewnętrzną częścią stopy bez patrzenia w stronę wbiegającego Trenta Alexandra-Arnolda. To była chwila, w której widać było, że Salah widzi boisko inaczej, jakby grał z szeroko otwartym trzecim okiem, układając grę wokół siebie jak mistrz szachowy.
Wciąż zastanawiające jest, dlaczego to Kylian Mbappé i Vinícius Júnior są tak często wymieniani jako najlepsi napastnicy świata. Mbappé, w szczególności, ma za sobą całą machinę promocyjną, która nieustannie buduje jego wizerunek. A przecież to Salah jest tym, który w tym sezonie króluje – jest najlepszym ofensywnym piłkarzem świata, najbardziej decydującą postacią w jakiejkolwiek europejskiej drużynie przez większą część ostatnich pięciu lat.
Uzależnienie od Salaha to realne zjawisko, ale jak mogłoby być inaczej? Egipcjanin miał udział przy ponad połowie wszystkich goli Liverpoolu w tym sezonie. To on dodał blasku Slotowi, sprawił, że każda decyzja Holendra nabrała słuszności. Możesz nie mieć w drużynie bezlitosnego, snajperskiego geniusza o stalowych nerwach i nienagannie wyrzeźbionej sylwetce, by zyskać reputację świetnego trenera. Jednak to zdecydowanie pomaga.
Liverpool jest obecnie na prostej drodze do mistrzostwa. A jeśli gdzieś w tle wciąż unosi się cień niepokoju o fakt, że najlepszy napastnik Europy wciąż nie podpisał nowego kontraktu, to może warto po prostu upajać się chwilą w epoce imperialnego Salaha.
John Cross z The Mirror pisze:
The Reds równie dobrze mogą już zaczynać grawerowanie trofeum i przygotowywać czerwone wstążki.
Liverpool był po prostu zbyt dobry dla Manchesteru City – tak samo, jak przez cały sezon zawstydzał resztę Premier League. Nic więc dziwnego, że to właśnie Mohamed Salah zdobył bramkę i zaliczył kolejną asystę. W końcu to najlepszy zawodnik najlepszej drużyny, która teraz ma przerażającą wręcz przewagę 11 punktów na szczycie tabeli.
Podopiecznym Arne Slota zostało tylko 11 meczów do końca sezonu – i choć Arsenal ma jeszcze zaległe spotkanie, trudno uwierzyć, że Liverpool mógłby wypuścić ten tytuł z rąk.
Zwłaszcza że najbardziej wymowną rzeczą w tym meczu był fakt, że dawniej było to starcie na szczycie, mecz, który decydował o mistrzostwie. Tym razem Liverpoolowi poszło jednak zbyt łatwo.
The Reds byli płynni, bezwzględni, zabójczo skuteczni. Przez cały sezon grali na poziomie, do którego reszta ligi nawet się nie zbliżyła. A nawet gdy zdarzało im się stracić punkty, Arsenal i reszta po prostu nie byli wystarczająco dobrzy, by to wykorzystać.
Liverpool nie musiał rozbijać każdego rywala. Po prostu robił swoje z niesamowitą łatwością i precyzją. Ciężkie, rockowe granie Jürgena Kloppa ustąpiło miejsca bardziej wyrachowanemu stylowi Slota, który nie polega na graniu na pełnym gazie przez 90 minut, lecz na kluczowych momentach.
A żaden piłkarz nie miał ich więcej niż Salah, który na Etihad ustanowił nietypowy, choć wiele mówiący rekord. Egipcjanin stał się pierwszym zawodnikiem w historii Premier League, który zdobył bramkę i zaliczył asystę w obu meczach przeciwko broniącemu tytułu mistrzowi w jednym sezonie. To tylko potwierdza, że Salah jest tym, który robi różnicę w największych spotkaniach.
I na koniec Ian Doyle z Liverpool Echo postanowił skupić się w większym stopniu na Dominiku Szoboszlaiu, pisząc:
Pudło Darwina Núñeza w meczu z Aston Villą w środku tygodnia ponownie rozbudziło dyskusję o tym, który napastnik najlepiej nadaje się do prowadzenia linii ataku Liverpoolu. Dlatego być może nieprzypadkowo Arne Slot w najważniejszym meczu sezonu w Premier League zdecydował się… nie wystawić żadnego z nich.
Podobnie jak w wygranym meczu Pucharu Ligi przeciwko Brighton, menedżer The Reds postawił na ustawienie z czwórką pomocników, gdzie Dominik Szoboszlai i Curtis Jones pełnili rolę fałszywych dziewiątek.
Końcowy rezultat – a zwłaszcza występ tego pierwszego – jednoznacznie potwierdził, że była to słuszna decyzja.
Choć Szoboszlai od dawna jest ulubieńcem kibiców - dzięki swojej niestrudzonej pracy i charakterowi - wciąż pojawiały się głosy, że może mieć większy wpływ na grę w ofensywie.
Ten mecz był więc idealnym momentem, by to udowodnić. 24-letni Węgier najpierw asystował przy otwierającym trafieniu Mohameda Salaha, a potem z pełnym spokojem podwyższył na 2:0, kiedy Egipcjanin odwdzięczył mu się podaniem.
Curtis Jones, budujący swoją formę po solidnym występie przeciwko Aston Villi, był bliski własnego momentu chwały, ale jego gol w drugiej połowie został anulowany przez minimalnego spalonego Szoboszlaia.
I choć bardziej ze względu na grę w defensywie, na uwagę zasługiwał również Ryan Gravenberch, który wyglądał znacznie lepiej niż w ostatnich tygodniach oraz Alexis Mac Allister, który z każdą minutą nabierał pewności siebie.
Bez względu na ustawienie, środek pola wciąż napędza Liverpool i prowadzi go w stronę zbliżającego się mistrzostwa.
Komentarze (1)
!YNWA!