Nie bądź jednym z wielu Trent
Nieczęsto w futbolu przychodzą momenty, które każą się zatrzymać naprawdę. Nie dlatego, że ktoś zdobył bramkę w ostatniej minucie, nie przez trofeum, które właśnie podniesiono, nie z powodu transferu, który wstrząsnął rynkiem. Chodzi o coś, co porusza głębiej. Coś, co nie dotyczy tabeli ani statystyk. Coś, co ma związek z tożsamością, z poczuciem przynależności, z relacją, która nie powinna podlegać rynkowym mechanizmom. I właśnie w takim momencie teraz jesteśmy. Mohamed Salah zdecydował się zostać. Virgil van Dijk również. Ale Trent Alexander-Arnold wciąż milczy. A ja nie potrafię przyjąć tego milczenia z obojętnością.
Bo tu nie chodzi o kolejnego zawodnika. To nie jest ktoś, kto dołączył z zewnątrz, zagrał dobry sezon i być może odejdzie z czystym sumieniem. Trent to część tożsamości tej drużyny. Od lat był symbolem ciągłości, łącznikiem między przeszłością a przyszłością. Nie trzeba było tłumaczyć mu, co znaczy grać dla Liverpoolu — wystarczyło spojrzeć, jak gra, jak reaguje, jak czuje ten klub. I właśnie dlatego myśl o jego odejściu boli inaczej. Nie tracisz wtedy tylko piłkarza. Tracisz coś, co dawało ci wiarę, że jeszcze są ludzie, którzy nie potrzebują innych barw, by osiągnąć wielkość.
Nie zamierzam udawać, że nie rozumiem pokusy. Real Madryt to nie przypadkowy przystanek na futbolowej mapie. To klub z historią tak głęboką, że trudno ją ogarnąć jednym spojrzeniem. Każda generacja miała tam swoich bogów. Zidane, Raul, Cristiano Ronaldo. Dziś chcą Trenta. Widzą w nim więcej niż bocznego obrońcę. Widzą kreatora. Architekta gry. Człowieka, który może być twarzą epoki. To zrozumiałe. Ale jednocześnie coś w środku mnie nie potrafi zaakceptować tej wizji. Bo owszem, może tam wygra więcej. Może podniesie kolejne Puchary Europy, może nawet zapisze się w historii La Ligi. Ale czy naprawdę stanie się częścią ich mitu? Czy jego nazwisko stanie się dla nich symbolem, który będzie noszony z dumą przez pokolenia?
Wątpię. Bo tam będzie jednym z wielu. Nawet jeśli bardzo dobrym. Nawet jeśli wybitnym. Ale nie niezastąpionym. A w Liverpoolu już dziś znaczy więcej. Nie jako produkt, nie jako karta przetargowa, nie jako medialny symbol. Jako człowiek. Jako ogniwo w łańcuchu pokoleń. Jako kontynuator marzenia, które zaczęło się na ulicach Merseyside.
Trent ma przed sobą drogę, którą przeszedł Steven Gerrard. Drogę pełną zakrętów, kuszeń, chwil zawahania. Gerrard mógł odejść. Miał ofertę, która kusiła błyskotkami, nowym rozdziałem, możliwością szybszego zdobycia wszystkiego. A jednak został. I dziś nie jest tylko legendą. Jest uosobieniem tego, czym ten klub był, jest i powinien pozostać. Trent stoi w miejscu, które może zdefiniować nie tylko jego karierę, ale i całe życie. Już osiągnął wiele. Ale największe rzeczy wciąż są przed nim. I nie mam tu na myśli tylko trofeów. Mam na myśli te momenty, które stają się fundamentem wspólnej pamięci. Podniesienie trofeum jako kapitan. Wejście na Anfield jako lider drużyny, która nie zapomniała, skąd przyszła. To są chwile, które nie przychodzą szybko. Ale które zostają na zawsze.
Zdaję sobie sprawę, że piłkarze to ludzie. Że mają swoje marzenia, swoje ambicje, swoje cele. Ale my, kibice, też mamy prawo czuć. Mamy prawo się martwić. Mamy prawo czekać, wierzyć i bać się rozczarowania. Bo nie jesteśmy klientami. Jesteśmy częścią tej opowieści. Trent nie był dla nas anonimowym talentem. Był tym, który miał przejąć pałeczkę, kiedy inni będą odchodzić. Tym, który miał stać się mostem między przeszłością a tym, co dopiero nadchodzi. Dlatego teraz, kiedy Salah i Van Dijk postanowili zostać, traktuję to nie tylko jako przedłużenie umów. To gest. Potwierdzenie, że nie wszystko trzeba rozbierać, by zbudować coś nowego. Że trzon może pozostać, nawet gdy zmienia się trener, nawet gdy zmieniają się idee. Że fundamenty są wciąż te same. Wierność. Wiara. Duma z bycia częścią czegoś większego.
Ale bez Trenta ta opowieść będzie niepełna. Bo to on przez ostatnie lata był łącznikiem między Jurgenem Kloppem a tym, co dopiero się rodzi. Nie chodzi tylko o pozycję na boisku. Chodzi o symbolikę. O to, że są tacy piłkarze, których obecność niesie ze sobą znaczenie większe niż wszystkie liczby i wykresy. Jego odejście byłoby jak wyrwanie cegły z serca tej budowli. Nie zburzyłoby jej całkowicie, ale zostawiłoby pęknięcie, które długo by się nie zabliźniło.
Nie chcę używać wielkich słów. Nie nazwę tego zdradą. Bo każdy ma prawo do swoich decyzji. Ale nie potrafiłbym ukryć rozczarowania. Bo w świecie, gdzie lojalność staje się wyjątkiem, gdzie wszystko da się przeliczyć na tygodniówkę i prowizję, Trent był dla mnie ostatnim dowodem, że można inaczej. Że można zostać. Że można być wiernym nie tylko barwom, ale też wartościom, które te barwy reprezentują. I jeśli teraz zrezygnuje, to nie zostawi po sobie złości. Zostawi ciszę. Ciszę po pytaniu, które nie przestanie dręczyć: czy naprawdę już nikomu nie można zaufać?
Nie wiem, na jakim etapie są rozmowy z Realem. Nie wiem, co Trent czuje, kiedy patrzy na tę szatnię, na to miasto, na to, co już osiągnął. Może myśli, że powiedział już wszystko. Może potrzebuje nowego języka, nowej sceny. Ale jako kibic, jako ktoś, kto kocha ten klub, kto pamięta każdy jego gest, każdą wrzutkę, każdy moment geniuszu i każdy błąd, proszę go tylko o jedno. Żeby się zatrzymał. Żeby przemyślał. Bo może już nigdy nie będzie tak kochany, jak tutaj.
Liverpool to nie jest klub, który swoich wychowanków mierzy skalą mediów. Tu nie trzeba być idealnym. Tu trzeba być prawdziwym. Tu możesz mieć słabszy sezon i nikt cię nie wyśmieje. Możesz spadać z formą, a ludzie i tak będą klaskać, bo wiedzą, że jesteś jednym z nich. To nie jest relacja szefa z pracownikiem. To jest rodzina. A rodziny się nie opuszcza, kiedy zaczyna się nowy rozdział.
Jeśli Trent zostanie, nie będzie kolejnym piłkarzem z nowym kontraktem. Będzie kapitanem. Będzie symbolem zmiany, która nie burzy przeszłości, ale ją kontynuuje. Będzie kimś, o kim dzieci będą opowiadać, rysując jego sylwetkę w zeszytach, kimś, o kim wnuki będą mówić z błyskiem w oku. Ja widziałem Alexandra-Arnolda, kiedy Liverpool znów był wielki. Ale to stanie się rzeczywistością tylko wtedy, jeśli sam postanowi tę rzeczywistość współtworzyć.
Dlatego dziś nie proszę o nic więcej. Nie o kolejny transfer. Nie o mistrzostwo. Nie o nowy system gry. Proszę tylko o jedną decyzję. Trent, zostań. Nie idź drogą, którą poszli ci, których nazwisk nikt już nie wypowiada z emocją. Zostań tam, gdzie jesteś kimś więcej niż zawodnikiem. Tam, gdzie twoje istnienie ma ciężar. Tam, gdzie jesteś sercem drużyny, a nie trybem w maszynie.
Bo jeśli odejdziesz, nie zostanie tylko pustka na prawej stronie obrony. Zostanie coś znacznie gorszego. Pustka w sercu tego klubu. I w sercach ludzi, którzy wierzyli, że nie wszystko musi się kończyć odejściem.
Przemysław Frąckowiak
Komentarze (10)
Jednak przez to że Mo I Virgil podpisali umowy w co też nie wierzyłem jakoś zaczęło mi się wydawać, że może Trent szykuje coś wielkiego w stylu, że jak uda zdobyć się mistrzostwo to weźmie mikrofon i na Anfield odegra scenę z wilka z wall street im not fuckin leaving. Daje na to 0,01% szans😄
zostaniesz to bedziesz legenda tego jedynego pieknego klubu na zawsze i bedą o Tobie mowić nawet na marsie. Odejdziesz to bedziesz poprostu jednym z graczy wielkiego Realu.
Ja bym wolał być pilkarzem a nie mesjaszem. Myślę, że to może dawać więcej radości i nie być tak obciążające.
Warto też wziąć pod uwagę, że jego najlepsza forma przypadała na 18 - 20. Wtedy przypięto mu tag best right back in the world. On w to chyba za bardzo się wczuł kiedy mówił w wywiadzie o zdobyciu złotej piłki. Zabawne, że podczas mistrzostw 21 był czwartym wyborem w Angli po Jamesie, Walkerze i Trippierze.
Porównanie do Gerrarda nie ma sensu. Steven i Carra ciągneli ten zespól przez największy mrok. Arnold kiedy jestesmy bez formy, prawie zawsze staje się tym najbardziej bez formy. Obejrzałem każdy jego mecz w Liverpoolu. Poza tym że jest z miasta, nie widzę u niego żadnych cech takich kapitanow jak Milner, Hendo, Gerrard, Carra lub Hyppia. Nie widzę takiej dedykacji, walecznosci, oddania, przywództwa.
Zapamietamy Trenta który miał doskonały backup w postaci Hendo i Fabinho. W tym systemie był wybitny. U Slota oraz późnego Kloppa gdzie w druzynie grało po 6 ofensywnych pomocników (macca, szobo, elliot, jones, gravenberch) trent musi robić to czego nie potrafi i ma mniej szans robic to co potrafi. Stąd ten ruch nie dziwi.